Rozdział XXXVII

68 2 8
                                    

Dwie osoby pojawiły się nagle znikąd na niezbyt ruchliwej ulicy, która od lat wyglądała tak samo. Wciąż mieściło się przy niej kilkanaście niewielkich domów, powierzchnię drogi pokrywał nierówny bruk, a w oddali majaczył gęsty las, którego wysokie drzewa kołysały się pod wpływem delikatnego wiatru. Ludzie, którzy nagle się tam zjawili, odsunęli się od siebie szybko, chociaż w pierwszej chwili trzymali się mocno za ręce. Z boku wyglądało to dziwnie, a jednak większość czarodziejów mogło się domyślać, że pojawili się w tym miejscu za pomocą teleportacji łącznej, która wymagała dotyku. Kiedy nie było to już konieczne, odskoczyli od siebie na bezpieczną odległość. Skierowali swoje kroki do jednego z budynków, który wyglądał tak, jakby ktoś nie odwiedzał go od wielu lat. Biały przybrudzony tynk, był ledwie widoczny przez zarośla na ganku, które śmiało mogły przewyższać dorosłego człowieka. Jedna z osób, kobieta, niepewnie ruszyła przodem, popychając furtkę, która skrzypnęła przeraźliwie. Mężczyzna podążył za nią.

Tonks podeszła do drzwi, zerknęła kątem oka na stojącego za nią Remusa. Wyciągnęła różdżkę i powtórzyła to, co zrobiła w dziewięćdziesiątym siódmym roku, gdy zamknęła ten dom. Przyłożyła czubek różdżki do otwartej dłoni, rozcinając nieznacznie skórę, aż pojawiła się niewielka strużka krwi. Remus skrzywił się na ten widok. Nie przepadał za zaklęciami wzmocnionymi krwią osoby, która je rzucała. Jednak to one były najbardziej skuteczne. Sam wykorzystał ten sposób, ukrywając się przed światem. Był zdziwiony, że Tonks również posunęła się do czegoś takiego. Zresztą inaczej sobie to wszystko wyobrażał... Spojrzał na swój stary dom, a westchnienie aż cisnęło mu się na usta. Nie pomyślałby, że jeszcze kiedyś tu wróci. W tej chwili Tonks złapała za klamkę i wypowiedziała odpowiednie zaklęcie, a bariera zabezpieczająca budynek zupełnie opadła. Teraz każdy mógł do niego wejść. Tonks stała chwilę w bezruchu, myśląc o czymś gorączkowo, nim w końcu pchnęła drzwi, które skrzypnęły jeszcze głośniej niż furtka.

Weszli do środka, przechodząc przez niewielki, ciemny korytarz aż do przytulnego salonu. Tonks zatrzymała się, a Remus zrobił jeszcze kilka kroków, rozglądając się dookoła. Wszystko stało na swoim miejscu, dokładnie tak, jak to zostawił, nim odszedł. Ten widok szarpnął za zakurzona strunę, która rozbrzmiała w nim sentymentalną nutą. Wydawało się, że czas w tym miejscu się zatrzymał.

— Nic się nie zmieniło — mruknął bardziej do siebie, ale Tonks doskonale słyszała ten komentarz.

— Naprawdę nic? — spytała, unosząc wysoko brew, a wtedy Lupin ugryzł się w język. Powinni załatwić to jak najszybciej, nie rozmawiając ze sobą i korzystając z układu, zgodnie z którym odłożyli swoje prywatne sprawy w czasie aż cały zamęt z wilkołakami się nie uspokoi. A teraz nieświadomie sam sprowokował rozmowę, która jak zwykle zaprowadzi ich donikąd. Tonks odwróciła od niego wzrok, spoglądając na miejsce, w którym stała. — Dużo wspomnień — mruknęła z żalem i chyba nawet nieświadomie, położyła dłoń na futrynie, która oddzielała salon od korytarza. Remus drgnął, domyślając się, jakie wspomnienie pojawiło się w głowie kobiety. — Tutaj pocałowałeś mnie po raz ostatni.

— Tonks... — mruknął bezradnie. Tego się obawiał. Nie powinni byli sami wracać do miejsca, które faktycznie pełne było ich wspólnych wspomnień. Nawet nie wiedział, czemu się na to zgodził. Chyba chciał pokazać Tedowi, że nie buduje wokół siebie muru, przez który pozwoli przejść tylko chłopakowi. W końcu zapewnił go, że chce być obecny w jego życiu, a to oznaczało, że musiał utrzymywać jakiś kontakt z jego matką. Nawet jeśli było to niezwykle trudne.

— Niedługo minie osiemnaście lat — zauważyła Tonks, odchodząc od futryny i krzyżując ręce na piersi.

— To było w innym życiu — stwierdził Remus, chcąc zakończyć ten temat i zrobić to, po co przyszli.

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz