Rozdział XII

111 7 22
                                    

Siedziała na podłodze w bibliotece, opierając się plecami o regał. Nie było to specjalnie wygodne, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że na początku tygodnia każdą wolną chwilę spędzała z Tedem, który z całych sił próbował przekonać ją do latania i podszkolić ją chociaż odrobinę w tej dziedzinie. Te korepetycje nie kończyły się jednak sukcesem, a raczej bolesnym obiciem wszystkich możliwych części ciała, czego skutki wciąż odczuwała. Ukrywała się więc przed Tonksem, który nie stracił zapału. Ona jednak znienawidziła miotły całkowicie, a ból utrudniał jej nawet poranne bieganie, bez którego nie wyobrażała sobie przeżyć chociażby dnia. W dodatku czas, który poświęcała na spadanie z tego przeklętego kija, powinna była poświęcić nauce, bo przecież do jej egzaminów, które miała pisać na początku grudnia, został zaledwie miesiąc. Narastała więc w niej panika i nie potrafiła się skupić na uczeniu, dlatego każda chwila, której nie poświęcała nauce, była zmarnowana. I chociaż od dwóch dni udawało jej się mijać z Tedem, to nie pozbyła się problemu uciekającego czasu. Prawdę powiedziawszy, spotkania z tym chłopakiem miały jedną zaletę, gdy była z nim, zapominała o wszystkim innym. Nie tylko o nauce, egzaminach, ale również o swoich współlokatorkach i, co ważniejsze, o nieznośnych myślach, które dręczyły ją od ostatniej rozmowy z dyrektor McGonagall. O ile w kwestii Lizzy, McLaggen i całej reszty, było to przyjemne i wyjątkowo skuteczne, bo nie chciał w ogóle o nich myśleć, a samej Elizabeth starała się unikać, żeby chociaż po części wywiązać się z umowy zawartej z Tedem i nie okazywać dziewczynie wrogości, to sprawa ciągle mieszająca jej w głowie, była wręcz nie do zniesienia. Jedynie będąc przy Puchonie, potrafiła wyłączyć myśli i dobrze się bawić, a nawet jego docinki w kwestiach złego trzymania miotły czy zbyt dużej masy i niemożności odbicia się od ziemi bardziej ją rozśmieszały niż drażniły. Coś było w tym chłopaku, ciągnęło ją do niego i nie potrafiła nawet powiedzieć dlaczego tak się działo. W końcu znali się dopiero od trzech miesięcy, a ona miała wrażenie, jakby łączyło ich coś od zawsze i to właśnie dlatego tak świetnie się dogadywali. Ale mimo wszystko żadne plusy nie mogły przezwyciężyć jej niechęci do latania. Dlatego snuła się po korytarzach z podręcznikami i znajdowała coraz to inne wnęki w ścianach, szerokie parapety i inne zakamarki, w których siadała i próbowała się uczyć. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze... Wcześniej potrafiła ślęczeć nad książkami w każdych warunkach, nawet u siebie w dormitorium i w hałaśliwej Wielkiej Sali, a teraz wszędzie doszukiwała się czegoś, co mogłoby się skojarzyć z domem. Bo właśnie o tym nieustannie myślała...

Ciągle słyszała w myślach strapiony głos dyrektorki. Co by było gdyby Remus nie wyjechał? A potem myślałam o tym, że może w końcu był szczęśliwy... Pragnęła spojrzeć teraz w oczy ojca, które były odzwierciedleniem jej oczu i zapytać czy i kiedy był naprawdę szczęśliwy. Oddałaby wszystko, żeby usłyszeć, że było to w momencie, gdy poznał jej mamę, w dniu ich ślubu, gdy się urodziła. Chciała wierzyć, że tak właśnie było, że jej ojciec odnalazł prawdziwe szczęście w Wilczym Lesie. Przecież tworzyli szczęśliwą rodzinę, może nie idealną, ale kochali się i czerpali garściami z tego, co dawało im życie. Próbowała się zapewniać, że jej tata był szczęśliwy, że przecież zawsze to okazywał, że uśmiech nie schodził mu z twarzy, ale prędzej opisywałaby swoją matkę, albo Remusa w tych chwilach, gdy byli sami w zaciszu domowym lub nad ich strumieniem. Uzmysłowiła sobie jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, że jej ojciec znacząco odstawał od ich wilczej społeczności, rzadko kiedy pojawiał się na polanie, nie utrzymywał zażyłych kontaktów z innymi mieszkańcami, był raczej zdystansowany i melancholijny, jakby myślami ciągle bujał w obłokach, albo wspomnieniach...

Im więcej o tym myślała, tym większe miała przeczucie, że jednak Remus odpowiedziałby, że szczęśliwy był tutaj, w Hogwarcie, gdzie miał przyjaciół, a nawet później, gdy robił to, co kochał czyli uczył. Czy brakowało mu tego? Oczywiście, sam jej przecież kiedyś powiedział, że tu się wychował, że tu jest i będzie jego dom, a nie w lesie. Zrezygnował i brakowało mu tego, jego przeszłości, a ona powinna była dostrzec te wszystkie tęskne spojrzenia rzucane w przestrzeń, westchnienia na myśl o tym, co odległe. Wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy, ale każdy dzień spędzony w Hogwarcie, dodawał jej pewności w stwierdzeniu, że Remus Lupin zawsze będzie należeć do świata magii, a nie Wilczego Lasu.

Wilczy KryształOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz