I co dalej?

434 41 17
                                    

Autorka patrzyła do na swój regał na książki, to na zegarek. Dochodziła dwunasta w nocy.

Jej rodzice za ścianą pochrapywali cicho, błogo nieświadomi, iż ich córka wcale nie spała tylko w najlepsze wybierała się do świata fantazji. Bycie Autorem to nie była praca o systematycznych godzinach pracy, więc jeśli tylko było trzeba, zarywała nocki, olewała zadania domowe lub umierająca w trakcie choroby ratowała swoich bohaterów z opresji, w które sama ich wpakowała.

Gabriela po raz kolejny obrzuciła spojrzeniem regał. Nie mogła się zebrać na odwagę, by odwiedzić Gabrysia i użerać się z tym całym zamieszaniem wokół Czworokąta. Co ona sobie w ogóle myślała, biorąc tę robotę?! Przełożeni opisali jej po krótce fabułę i spytali się, czy będzie nadzorować przebieg. Zgodziła się, głupia. Przekonali ją obejrzeniem kaloryfera Agreste'a. Przecież widziała piec w kotłowni tysiące razy. Po cholerę chciała zobaczyć w jakim stanie jest bojler projektanta?

– Błędy młodości... – mruknęła pod nosem.

Wreszcie postąpiła krok naprzód, niczym czarodziej na peron dziewięć i trzy czwarte. Trafiła na podłużny korytarz z drzwiami po obu stronach. Na samym końcu stało eleganckie biurko, na którym leżała ogromna księga – jej wszystkie prace zebrane w całość. Historie, którym patronowała. Bohaterowie, których stalkowała. Jednak nie przyszła tutaj pisać. Księga wypełniała się sama.

Im Gabriela była starsza, tym korytarz robił się dłuższy, a drzwi przybywało. Każde wejście było inne. Te po lewej, najbliżej niej, miały już przerdzewiałe zawiasy, a klamka w kształcie anielskiego skrzydła ledwo się trzymała na swoim miejscu. Farba pokrywająca drzwi i framugę, niegdyś w kolorze ślicznego różu, dziś była siwa. Prawie w ogóle nie można było dostrzec narysowanych na drzwiach obłoczków. Gabrysia wiedziała, że klucz do tych drzwi już dawno zgubiła.

Naprzeciw tych drzwi były wrota w odcieniu burgundu z czarnymi kropkami. Prowadziły do jej pierwszego opowiadania, które opublikowała. Do jej one-shotów. Miała do nich sentyment. Już dawno się tam nie pojawiła, ale w przeciwieństwie do wcześniejszych drzwi, do tych klucz jeszcze miała.

Ruszyła korytarzem. Minęła trzecie drzwi, wzorowane na obrazie "Burza Na Jeziorze Galilejskim", pędzla Rembrandta. Uśmiechnęła się do siebie. Prowadziły do jej pierwszej książki, zupełnie nieidealnej, słabo napisanej, ale pierwszej tak obszernej.

Naprzeciw tych wrót były ulokowane różowe drzwi z wyrytą na wysokości oczu biedronką. Gabrysia pogładziła czule klamkę od historii znanej jako "Otoczona Światłem".

Przeszła dalej do łukowatych drzwi przywodzących jej na myśl klimaty Imperium Osmańskiego, mocno trzymając kciuki. Ta historia leżała na paru biurkach jako propozycja wydawnicza.

Naprzeciw tych wrót gościły niebieskie drzwi do "Grace". Oby osmańskie drzwi nie skończyły jak te – niby miały zielone światło na wydanie, a wydawca już się nie odezwał.

Minęła także dwie pary drzwi z ćmami, jedną czarną, drugą białą, prowadzące do przygód Emmy Agreste i wreszcie dotarła do ostatniego na tę chwilę rzędu. Stanęła przed pomalowanymi na krzykliwą czerwień drzwiami. Zza nich docierały do niej dzięki muzyki. Gabryś chyba nieźle się bawił. Chwyciła gałkę w kształcie motyla i przekręciła ją. Pchnęła drzwi.

– Gabrysiu! Urządzasz imprezę i mnie nie zapraszasz?

Jednak zamiast imprezy Gabrysia zastała rozwalony gabinet. Głośna muzyka miała jedynie stłumić dochodzące hałasy.

– Cholera jasna! – krzyknął Gabryś, łamiąc kolejną rzeźbę wartą majątek. – A było tak blisko!

– Gabrysiu, co się stało?

– Ciele oknem wyleciało i jeszcze ciebie tu przywiało.

Gabrysia usiadła na ocalałym biurku. Ledwo posadziła na nim cztery litery, a wszystkie nogi załamały się. Gruchnęła z blatem na ziemię, obijając sobie tyłek.

– Uch. Zgaduję, że poszło o Adriennete?

– A o co innego, pani wszechwiedząca? Było tak blisko, byli w jednym pomieszczeniu. W windzie. Prawie się ujawnili! Ale musiała wpaść ta Ruda Kitka i wszystko spierniczyła! 

Gabryś tupnął ze złości nogą.

– Kto to cholera wymyślił? – Pociągnął nosem. – Gdyby to był serial, to zmieniłby się w mało szacowną telenowelę.

Gabrysia wydostała się wreszcie z gruzów biurka. Otrzepała swoją piżamę z sową, którą nazwała Hedwiga. Po prawdzie, musiała przyznać Gabrielowi rację. Ten serial zaczynał się ciągnąć niemiłosiernie.

– Wiem, co poprawi ci humor.

Wyczarowała dojrzałego pomidora. Gabryś tylko smętnie machnął ręką.

– Rzucanie w kartonową Lilę bez twarzy nie jest już tak satysfakcjonujące.

– Kto powiedział, że będziesz rzucać w karton?

***

Gabrielowi Agreste raczej nie przystawało biegać nocą po mieście z koszykiem pełnym pomidorów. Ale jakiemuś no-name'owi w motylkowej masce karnawałowej i fioletowej pelerynie już tak.

Ach, czuł się znowu młodo, zakradając się pod dom Lili Rossi. Sięgnął po jednego z przejrzałych pomidorów, które Gabrysia zwinęła temu kucharzowi, aby przestał wreszcie dodawać je do jego sałatki. Wycelował, wymierzył i rzucił w okno od pokoju nastolatki. Pomidor rozbił się na szybie z bardzo satysfakcjonującym plaśnięciem.

– To za podstęp przeciwko mojej synowej! – Rzucił znowu. – A to za kolejny podstęp przeciwko mojej synowej! A to za jakiś następny podstęp przeciwko mojej synowej, który dopiero planujesz!

Rzucił po raz kolejny. W tym momencie okno Lili otworzyło się. Pomidor zamiast wylądować na szybie, rozpaćkał się na twarzy matki Rossi. Kobieta wrzasnęła z oburzeniem.

Ups.

– Chodź tu, chuliganie!

– Nie złapiecie Motyla Sprawiedliwości!

Gabryś wziął nogi za pas, zapierdzielając po chodniku jak chomik na kołowrotku. Nie wyrobił trochę na zakręcie i przydzwonił w słup z ogłoszeniami.

Genialne Plany GabrysiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz