Capitolo 2.

301 44 3
                                    

Czerwcowe rozdziały z okazji Miesiąca Dumy mają zdjęcia w tle :) autorka zdjęcia to ja 🏳️‍🌈 Pamiętajcie, świat ma ważniejsze problemy niż chłopiec całujący chłopca albo dziewczyna całująca dziewczynę. ❤️🧡💛💚💙

Święta zbliżały się wielkimi krokami, ruch w kawiarni z każdą godziną robił się coraz większy, ponieważ ludzie nie tylko chcieli odpocząć od codziennego rozgardiaszu, ale także zamówić ciasta na świąteczne stoły. Natłok pracy był tak wielki, że  Leonardo nie wiedział w co ma najpierw ręce włożyć. Przychodził do pracy o czwartej, aby przygotować ciasta, obsługiwał gości, sprzątał, zbierał kolejne zamówienia, a po zamknięciu lokalu siedział do drugiej, by się ze wszystkim wyrobić. Saya pomagała mu każdego dnia, ale jej szara cera wskazywała jasno, że jest na wyczerpaniu. 

Pozytywną stroną tego całego zamieszania było to, że nie zauważał braku Gabriela. Dni mieszały się ze sobą i nie miał czasu myśleć o studencie i o tym, że zniknął z jego życia równie szybko jak się w nim pojawił. Nie było go już tyle dni, że Leonardo przestał o dziesiątej wpatrywać się w zegar pogodzony z myślą, że chłopaka po prostu wywiało. Czy znudziła mu się kawiarnia, czy może wrócił do rodzinnego miasta na święta? Ciężko było stwierdzić. 

Drugim miłym aspektem było to, że Saya, zajęta bieganiem między stolikami również dała mu spokój. Nie wypytała o to, czy zadzwonił do Gabriela, nie sprawdzała jak się czuje i ogólnie była skupiona tylko na swojej pracy. Dawała z siebie sto procent i Leo nie mógł zaprzeczyć, że była idealną osobą na to stanowisko. 

Dlatego, gdy dwudziestego grudnia, cztery dni przed Wigilią, w momencie, gdy pracy narosło aż tak dużo, że nie wiedział co właściwie ma robić jako pierwsze, Saya się nie pojawiła w pracy, poczuł, że grunt osuwa mu się spod nóg. 

Najpierw sądził, że zaspała i z uśmiechem obsługiwał klientów, jednocześnie doglądając ciast dla pastora, ale po godzinie dziewiątej zaczął się niecierpliwić. Dziewczyna miała swoje wady, gadatliwość i roztrzepanie na pierwszym miejscu, ale nigdy się nie spóźniała. Skoro nie zjawiła się po godzinie, to musiało się jej coś stać. 

Przepraszając policjanta Jeffersona, poszedł na zaplecze i wyjął telefon komórkowy, schowany na cały dzień w szufladzie, aby nie odrywał go od pracy. Liczba nieodebranych telefonów od rodziców Sayi była porażająca. Z sercem na ramieniu, modląc się w duchu, aby dziewczynie nic się nie stało, oddzwonił na numer jednej z jej matek. 

Kobieta odebrała po pierwszym sygnale, jakby tylko czekała  na jego ruch. 

- Leonardo, jak dobrze, że zdzwonisz. Miałam już do ciebie jechać! Saya jest chora. -  powiedziała pośpiesznie, a chłopak poczuł, że grunt mu się nie osuwa spod stóp. On się wali na łeb na szyję.

- Chora?

- Tak... jelitówka. Musiałam ją przynieść z przychodni, bo teraz to prawdziwa epidemia. Leży w łóżku i zdycha. Na szczęście wychodzi tylko jedną stroną, więc nie ma aż takiego ryzyka odwodnienia. W takim stanie nie nadaje się do pracy.

Słuchał głosu kobiety, nie rozumiejąc dokładnie o czym ona mówi. Jelitówka. Teraz. W samym środku wybuchu przedświątecznej gorączki. Nie miał pracownicy. Nie poradzi sobie ze wszystkim sam. 

Między jednym słowem matki Sayi a kolejnym, usłyszał dzwoneczek przy drzwiach i zabawkowego Mikołaja krzyczącego wesoło „Merry Christmas, ho ho ho". Kolejny klient. Musi do nich iść. Musi szykować ciasta. Pastor chce pięć. Pani Sampson trzy. Nawet rodzina Sayi poprosiła o dwie duże tarty owocowe. Nie mówiąc już od trzech tortach i piędziesięciu trzech babeczkach na urodziny pana Clowe. O Chryste! 

Pasteli ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz