Capitolo 9.

281 35 0
                                    


Dziesięć dni. Dokładnie tyle minęło od ich ostatniego spotkania, jednak w myślach czuł się tak jakby to było kilka miesięcy. Brak chłopaka u swojego boku dawał mu się aż nazbyt we znaki. Łapał się na tym, że brał telefon do ręki, aby mu napisać co zabawnego się wydarzyło. Chciał mu przesyłać memy i dopiero w ostatniej sekundzie orientował się, że nie może. Tak samo było z dzwonieniem; nie miał pojęcia ile razy kciuk zawisł nad ikonką z zieloną słuchawką, aby po chwili zablokować telefon. Nie wiedział co miałby mu powiedzieć. Przeprosić? To nie wydaje się odpowiednie, chociaż tak właśnie się czuł.

Czuł się winny tego, że nie odwzajemnia uczuć Leo. Tak jakby na uczucia można było cokolwiek poradzić. Myślał o nim w każdej minucie dnia, tęsknił za nim, a nocami wciąż stawały mu przed oczami jego zwisające barki i smutna twarz, gdy się żegnali. Myśl, że barman przeżywa to jeszcze gorzej niż on, doprowadzała go do szału, przez co jedenastego dnia nie wytrzymał i postanowił wpaść do kawiarni.

Znał rozkład pracy Leo prawie tak dobrze jak plan swoich zajęć, więc wiedział, że chłopaka nie będzie w poniedziałek pomiędzy piętnastą a siedemnastą, bo jedzie po towar. Dlatego ubrał się w czapkę i szalik i wyszedł na jeszcze lutowe powietrze, w stronę kawiarni. Nie chciał go spotykać, nie chciał, aby było niezręcznie, aby była między nimi cisza lub jeszcze gorzej – żeby Leo zniknął na zapleczu jak tylko go zobaczy.
Dlatego wybrał porę, w której na pewno go nie będzie. Liczył na to, że wypyta Sayę o to jak się chłopak czuje, co u niego i jak pogodził się z sytuacją z Walentynek. Może był tchórzem, ale wiedział, że widok Leo wcale mu nie pomoże.


W sumie żadne z nich nie podjęło decyzji o tym, aby się nie widywać. Po ich rozmowie, nie padło już między nimi żadne słowo. Wiedział, że Leo chciał się nadal spotykać jako przyjaciele, ale miał również świadomość tego, że na pewno nie nastąpi to od razu. Możliwe, że jakby barista do niego napisał, zadzwonił albo cokolwiek, to ten przyleciałby jak na skrzydłach. Ale sam z siebie... uważał, że nie on powinien zrobić pierwszy krok. W końcu to nie on ma złamane serce.

Kawiarnia o tej porze pękała w szwach. Przez tyle miesięcy, gdy przychodził o swojej godzinie, nie miał pojęcia jak bardzo to miejsce jest popularne w miasteczku. Widząc uśmiechających się, żartujących ludzi, pochylonych nad kubkami z kawą czy herbatą, czuł że nawet jakby w miasteczku pojawiła się sieciówka znana na całym świecie, to mieszkańcy nadal przychodziliby do Pasteli. Oni po prostu kochali to miejsce, kochali Leo, a on kochał ich.

Ocierając krople deszczu, który rozmywał resztki śniegu na dworze, Gabriel rozejrzał się po kawiarence i z ulgą, zmieszaną ze smutkiem, upewnił się, że nie ma Leo. Saya stała za ladą i uśmiechała się do jakieś młodej dziewczyny. Spodziewał się, że będzie załamana i wściekła, ale jak widać Johnatan chyba jednak nie okazał się dupkiem aż takim za jakiego go razem z Leo wziął.

Podszedł do niej, czując z każdym krokiem coraz większe zażenowanie, które osiągnęło apogeum w momencie jak ta zmierzyła go wzrokiem z góry do dołu, jakby był karaluchem, który nie powinien się tu znajdować.

- Co dla ciebie? - powiedziała chłodno i Gabriel szedł sobie rękę odciąć, że nie dodała jakiegoś bezczelnego przydomku, tylko dlatego, że była w pracy. Jej mina jasno sugerowała, że w innych okolicznościach zarobiłby w twarz. A więc w jej oczach to on był tym złym? San bardziej ją uważał, za tą złą... w końcu to ona wysłała tego smsa.

- Jest Leo? - zapytał zamiast tego, a Saya splotła ramiona na piersi. Wyraz twarz pozostał tak samo niechętny.

- Po co ci on?

- Chciałbym porozmawiać. - skłamał. - Wyjaśnić wszystko na spokojnie jeszcze raz.

- Myślę, że nie macie sobie nic więcej do powiedzenia. Wyznał ci miłość, ty jesteś hetero, nie chcesz się z nim przyjaźnić. Koniec historii.

Pasteli ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz