Capitolo 16.

279 33 7
                                    




Komisarz policji w Greentown nie miał zbyt dużo obowiązków. W takiej niewielkiej mieścinie ludzie z reguły byli spokojni, znali się wzajemnie i szanowali. Oczywiście, od czasu do czasu zdarzały się potrzeby interwencji, zwłaszcza podczas trwania dni miasta, gdy lało się dużo alkoholu, a ludzie stawali się za bardzo wrażliwi. Trzeba było wtedy uświadomić kilka osób, że pięści to nie sposób na rozwiązywanie problemów albo musiał wyciągać zakochane w sobie pary z publicznych miejsc. Poza tym miejscowi nie sprawiali żadnych problemów. To na przyjezdnych należało uważać. Zwłaszcza na studentów, którym pstro było w głowie i kiedy się wyrwali z rodzinnych domów, spod czujnego oka matek i ojców, lubili zaszaleć . Jednak o dziwo i oni zachowywali się kulturalnie. Nawet wtedy, gdy zataczali się grupką przez główny plac miasta, nadal byli uprzejmi i cisi. 

Od momentu jak skończył szkołę policyjną i studia, minęło pięć lat. Dobiegał do trzydziestki i trochę załował tego, że nic w jego życiu zawodowym się nie dzieje, ale z  drugiej strony nie musiał się niczym martwić. Każdy dzień był bezpieczny i spokojny. Realizował swoje pasje: ogrodnictwo i narciarstwo i nie musiał się martwić, że nagle będzie musiał zostać w pracy po godzinach przez seryjnego mordercę czy nieuchwytnego złodzieja.  Dlatego nie narzekał na brak pracy, a że jego nieróbstwo równało się to z tą samą wyplatą co policjanci w innych miastach, ze zdecydowanie mniejszym ryzykiem uszkodzenia ciała, to tym bardziej nie miał się co odzywać. O tym, że to zawód w którym można stracić życie już dawno zapomniał. Nie nosił przy sobie broni, bo nie było takiej potrzeby, a i pałka od wielu lat nie przydała mu się ani razu. 

W domu również nikt na niego nie czekał. Lokalne dziewczyny go nie interesowały, były zbyt skupione na zakładaniu rodziny. Studentki były z kolei za bardzo skupione na karierze w dużych miastach, a on nie miał zamiaru się przenosić. Czy można marzyć o czymś więcej? Spokojna praca i spokój w domu po pracy. Istna sielanka. 


Rozciągnął się na fotelu, rozanielony tym, że na całe popołudnie ma spokój, gdy nagle drzwi od komisariatu się otworzyły z hukiem, uderzając o ścianę, a on sam zerwał się z miejsca ze strachem. 

Dziewczyna, która wtargnęła do pomieszczenia, ubrana w zdecydowanie zbyt letnią kurtkę jak na te porę roku, wyglądała jakby biegła od dłuższego czasu. Policzki miała zaróżowione, a klatka piersiowa unosiła jej się szybko, mimo to, gdy się odezwała w jej głosie nie było słychać zadyszki. 

- Dzień dobry, czy jest już cokolwiek wiadome w mojej sprawie? - zapytała, odgarniając opadające na twarz kosmyki. Komisarz zmarszczył czoło, starając się sobie przypomnieć, gdzie ją widział ostatnio i czemu jest mu znajoma, skoro na pewno jest przyjezdną (a ci to zawsze kłopoty).

- Proszę mi przypomnieć czego dotyczyła. - powiedział, odpalając program w komputerze i wskazując miejsce siedzące.

- Evelin Greenwood, złożyłam trzy tygodnie temu zażalenie na moich rodziców. Pan i pański kolega spisaliście moje zeznania. Chciałam się dowiedzieć jak się mają sprawy, ponieważ dostaliśmy z bratem powiadomienie z sądu. Moi rodzice oskarżają go o  porwanie, przetrzymywanie mnie wbrew woli i zmuszanie do pracy. Mamy się stawić na rozprawie.

Komisarz zmarszczył brwi. Pamiętał kim jest ta dziewczyna. Pamiętał jej rodziców, robiących awanturę w Pasteli oraz to, jak kobieta chciała uderzyć Leo. 

- Przecież pani jest pełnoletnia.

- Tak.

- To skąd te oskarżenia?

- Oni są nienormalni! Nienawidzą Leo za to, że jest gejem. Mają totalnie najebane w bani! Sory za słownictwo, ale taka prawda! I chciałabym się dowiedzieć co mogę z tym zrobić.

Pasteli ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz