Chapter four

11 0 0
                                    

Tak. Papierkowa robota, choć bardzo znienawidzona prze Harolda, niesie za sobą chwilę prywatności i ciszy. 

Stos kartek zdaje się nie ubywać, wręcz przeciwnie, bo on w nich tonie. Lawiruje długopisem pomiędzy liniami i kratkami, gniotąc co chwilę papier w rękach. Numery, numerki, adresy, imiona i nazwiska. Całe szczęście, udało mu się zatrudnić dwóch pracowników, którzy swoją drogą - zostali przejęci od konkurencji. 

Mały uśmieszek wpełza na jego usta, ponieważ wychwala się w myślach. Zaradność, obrotność, szacunek i to coś, tworzą z niego szefa idealnego.

Oferuje dobre zarobki, elastyczne godziny pracy, wyjazdy integracyjne i szkoleniowe. Czasami nawet finansuje drobne wakacje. Ten biznes to był strzał w dziesiątkę i wie, że jeśli rodzice by żyli to z pewnością byliby z niego cholernie dumni. 

Gryzie długopis w ustach, zastanawiając się nad wypełnieniem jednego arkusza. Omiata wzrokiem swoje skromne, domowe biuro i również tu rozpiera go duma. 

Wszędzie dominują odcienie brązu, a dębowe biurko góruje nad resztą kredensów i szafek. Wszystko idealnie do siebie pasuje, oprócz mizernej paprotki na parapecie, której zdecydowanie nie służy wschodnie okno. 

Z ogrodu słyszy ciche śmiechy i wie, że Delilah zajmuje się Noah tak, jak ma w zwyczaju to robić. Zbombarduje go zaraz pytaniami, czy nie chce czasami kawy nawet nie myśląc o pukaniu do drzwi. 

Piąta kawa zdecydowanie wypłucze z niego resztkę witamin i minerałów, razem z ochotą do życia i pracy. 

Nanosi ostatnie poprawki na dokumenty i wie, że może już przesłać skany do odpowiednich organów. W duchu dziękuje, że ktoś mądry wymyślił skaner i nie musi teraz w godzinach szczytu tłuc się przez pół miasta do urzędów. 

Wyprzedza żonę, otwierając drzwi; ona już miała pukać - piąstka zawisła w powietrzu. 

- Kochanie, nie chcesz może kawy? - pyta kokieteryjnie, zawieszając rękę na jego ramieniu. 

- Wiedziałem, że o to zapytasz. Lecz tym razem Cię zaskoczę tak jak ty mnie - nie, dziękuję. 

- Czym miałabym Cię zaskoczyć? - udaje bardzo zdziwioną, a Harry widzi to przez jej wielkie oczy, które poszerzają się z sekundy na sekundę. 

- Nigdy nie pukasz. Co spowodowało ta nagłą zmianę zachowania? - łapie ją w pasie, bliżej do siebie przyciągając. 

- Nowy dom - nowe zasady. Pamiętam jak bardzo Cię to denerwowało. 

- Masz rację. Ważne żebyś wiedziała, że doceniam małe gesty, aczkolwiek nie są dla mnie priorytetem. - składa czuły pocałunek na jej czole i udaje się w stronę salonu. 

Rozleniwia się wygodnie na kanapie łapiąc za pilota, po czym odpala jeden z pierwszych kanałów. Oczywiście, udaje że program kulinarny wprawił go w niemały zachwyt, lecz cicho odlicza minuty do spotkania z Tomlinsonami. 

Wczorajszego dnia był bardzo niechętny, ale sytuacja z ranka zmieniła jego nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Bardzo cieszy się, że pogodził pracę z domowymi obowiązkami i nawet zastanawia się, czy nie mógłby pracować z domu. Chyba nic się nie stanie, jeśli raz w tygodniu dopatrzy pracowników na miejscu?

- Przygotowałam już wszystko na kolację. Zaniosę to na taras. - Delilah krzyczy z kuchni, na co brunet podskakuje w zachwycie na kanapie i oferuje jej swoją pomoc. 

- Zajmę się grillem. Powinni za niedługo tu być. 

Chwyta więc za torbę z brykietem, bo nigdy nie był fanem grilli gazowych. Rozsypuje bryłki na dnie, chwilę męcząc się z rozpałką. W końcu wszystko wdzięcznie się rozpala, Harry nuci pod nosem jedną z piosenek Ed'a Sheeran'a. 

Cockblocker [Larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz