Chapter six

8 2 0
                                    

Louis odwozi Harry'ego do domu. Rozmawiają całą drogę. I pewnie zapytałbyś się o czym, ale czy to ważne? Temat nie ma dla nich znaczenia. I Styles wie też, że pierwszego dnia bardzo się pomylił. Tak bardzo nie chciał, by nowy sąsiad przeszkadzał mu w pracy, że był skłonny udawać zmęczenie. 

Teraz jest na siebie zły, więc enty raz w tym dniu przeczesuje palcami loki. 

Wpasowując się wygodniej w fotel, dociera do niego myśl, że zaprzepaściłby najpewniej najlepszą znajomość w swoim życiu. 

Śmiało stwierdza, że Louis jest dobrym rozmówcą, ma szerokie horyzonty w każdym temacie. Jest elokwentny, gdy sytuacja tego wymaga, ale potrafi zaskoczyć najobrzydliwszym żartem w historii. 

- Chryste, znasz ten numer o studencie i wykładowcy? - Tommo wierzchem dłoni ociera łzy, które pod wpływem śmiechu spływają po chudych policzkach. 

- Nie wiem czy prosić Cię, byś go opowiedział. - odpowiada Harry, łapiąc się za brzuch.

- Słuchaj.. Wykładowca prosi studenta, aby odmienił czasownik "chodzić" w czasie teraźniejszym. Student mówi: "Ja chodzę, ty chodzisz..". Zabiera mu to dużo czasu, więc profesor go pogania - "Szybciej proszę!". A student na to: "Ja biegnę, ty biegniesz..".

Harry traci kontrolę nad własnym zachowaniem, rzucając się to w prawo, to w lewo po samochodzie. Uderza pięścią w drzwi, myśląc że ulży salwom śmiechu, jakie się z niego wydobywają. 

Louis robi identycznie to samo, tylko ściska dłonie na kierownicy, opierając o nią czoło. Pech nie pech, uruchomił w ten sposób klakson. 

Jeśli przypatrywałbyś się temu z boku, pewnie pomyślałbyś: "Idioci..".  I to nie tak, że wyglądali jakby znaleźli się w samym środku wstrząsu anafilaktycznego. Po prostu świetnie się bawili, bo Harry zapomniał już dawno co znaczy świetna zabawa. 

- Wejdź na piwo. - brunet patrzy szczenięcym wzrokiem na sąsiada, bo w głębi serca wie, że ten widok z pewnością go rozczuli. 

- Z chęcią, ale wiesz że nie mogę. Muszę sprawdzić co u Evy i małej. 

- Jedno malutkie piweczko. Błagam Cię Louis, nie bądź pantofel. Del może w tym czasie zabrać Noah do Giselle. 

- Cholera.. Niech będzie. Jedno piwo i spadam do domu. - uprzejmie traktuje Harolda środkowym palcem, na co ten udaje okropne zranienie jego uczuć. 

Wysiadają ze samochodu kierując się w stronę wejścia. Harry ciągnie za klamkę. 

Chwila ciszy, spoglądają na siebie w zaskoczeniu. 

Zamknięte? To niedorzeczne. Powinni być w domu. 

- Masz klucze? Możemy pójść do mnie, jeśli chcesz. 

- Tak, w kieszeni. Bardziej zastanawia mnie fakt, gdzie oni podziewają się o tej godzinie. 

Spogląda na zegarek. Późne popołudnie to nie jest pora, kiedy Delilah nie ma w domu. 

Nadal zaskoczony, przechodzi przez próg, zapraszając swojego gościa do kuchni. 

Na stole odnajduje małą karteczkę, zapisaną starannym pismem. 

"Zabrałam Noah na niespodziankę. Później wskoczymy na małe zakupy. Wrócimy wieczorem, nie martw się. Całuję, Del."

- Uhm, okej.. Jak widzisz, chata wolna! - przybija piątkę Louisowi, bo cieszy się, że może spędzić z nim cały dzień sam na sam. 

- Powinieneś zrobić jakąś parapetówkę, czy coś w tym stylu.. - rzuca krótko szatyn, siorbiąc zimne piwo. 

- Pardon? Co to znaczy? - Harry ściąga brwi w skupieniu. 

Cockblocker [Larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz