Chapter twelve

8 1 0
                                    

- Dalej, wysiadaj. - Louis go ponagla, klepiąc w kolano. 

- Możesz przestać mnie popędzać? Mam zawiązane oczy i to wcale nie ułatwia mi sprawy. - szuka klamki po omacku, próbując wydostać się z auta. 

- Żartowałem. Pomogę ci. - szatyn okrąża samochód, otwiera lekko drzwi i wyciąga rękę w stronę Harry'ego. - No jasne, nie widzisz tego. - mruczy cicho pod nosem, muskając dłoń bruneta. 

- Czego tam warczysz? - Harry rzuca oschle robiąc pierwszy krok. 

- Żebym ci zaraz nie powarczał, zachowuj się tak dalej to nici z niespodzianki. 

- Dobrze tato, wybacz. - i wystawia język mając nadzieję, że Louis jednak to widzi. 

- Utnę ci go, przysięgam jak mamę kocham. A teraz chodź, trzymaj się blisko. I wysoko nogi. 

Kamyczki szeleszczą pod ich stopami, kiedy suną delikatnie po żwirowej dróżce. Słońce ich opala, a delikatny wietrzyk rozwiewa loki Harry'ego. 

Wygląda pięknie - to pierwsza myśl kiedy spogląda na niego ukradkiem. 

Przecież i tak nie przyłapie go na gapieniu się, więc czemu to ukrywa? 

Pozwala mu delektować się ciepłą pogodą i jego towarzystwem. 

- Jesteśmy blisko wody, Lou? - cicho pyta, w obawie, że spłoszy ptaki wyśpiewujące symfonie Mozarta. 

- Skąd ten pomysł? - Louis terkocze niczym traktor, bo cholera - on ma naprawdę dobry słuch. 

- Po prostu słyszę. Wiesz, wszystko inaczej wygląda w pobliżu akwenów. 

- Przecież nie widzisz. - droczy się z nim. 

- Widzę uszami. 

Jeśli skłamałby, że Harry go nie zaskakuje z dnia na dzień, to błagałby o ucięcie obydwóch rąk natychmiast. 

- Nic ci nie powiem. Jeszcze chwila i będziemy na miejscu. 

- Tu musi być pięknie. Słyszę ptaki. Tak pięknie śpiewają. Też to słyszysz prawda? I woda. Słyszę szum. Louis, gdzie idziemy?

- Poczekaj.. Większy krok. Właśnie tak. Jesteśmy. Zdejmę ci przepaskę. 

Zdejmuje mu chustkę, Harry przeciera zmęczone oczy. Powoli je otwiera przyzwyczajając do wszech obecnie panującej jasności. Zamyka i znów otwiera. Obraca się pięć razy wokół własnej osi i rozpościera ręce. 

- Wytłumaczysz mi co to ma znaczyć? - widok zapiera mu dech w piersiach, stara się powiedzieć coś jeszcze, lecz głos grzęźnie w gardle. 

- To jest nasze, Harold. Nasze. 

Wskazuje palcem na mały domek letniskowy. Białe sztachetki nadają mu amerykańskiego stylu,  lekko ścięty dach. Ogrodzony płotkiem średniej wysokości, wszędzie kwiaty w kolorach tęczy. 

Harry nic nie mówi, zrywa się do biegu i w kilku susach schyla się do okien. Przystawia ręce do szyb, robi z nich daszek, aby dojrzeć zawartość środka. 

- Otworzysz w końcu?! - brunet wrzeszczy ciągnąć uporczywie za klamkę, która nie ma zamiaru ustąpić pod naciskiem jego dłoni. 

- Taki niecierpliwy.. - Louis chichocze, w końcu wpuszczając kochanka do domu. - Rozejrzyj się i powiedz czy Ci się podoba.

- Już mogę to powiedzieć: jest wspaniały, Louis. 

Na tak małym metrażu Harry wyobraża sobie zagracone pomieszczenia, bez większego planu na zagospodarowanie. Jednak kanapa ma swoje miejsce naprzeciw kominka, a okna idealnie oświetlają salon naturalnym światłem. Wszędzie obrazy - z naturą w roli głównej, mała i przytulna kuchnia, w której Harry z pewnością bezwstydnie spełni swoje marzenia. Z okna sypialni która znajduje się na antresoli, widok na ocean. Niewielkich rozmiarów taras i ogródek za domem. 

Cockblocker [Larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz