Chapter five

8 1 0
                                    

Słyszy dzwonek do drzwi. Postanawia ostatni raz przejrzeć się w lustrze, by upewnić się, że nawet milion dolarów nie przebije jego wyglądu. 

Gładzi wierzch marynarki w kolorze butelkowej zieleni, następnie poprawiając sztywne mankiety od zwiewnej, białej koszuli. Czarne, dopasowane jeansy o zwężającym się u dołu nogawki kroju podkreślają długie nogi. By stonować tą kreację wciągnął na stopy swoje nowe, białe jak śnieg Superstary. 

Przeczesuje palcami loki, bo jeśli chciałby skłamać i udać, że mówi prawdę - każdy zauważyłby jak duże zdenerwowanie wypełnia najmniejszą część jego ciała. 

Pod drzwiami stoi zniecierpliwiony brakiem gościnności Tomlinson, który uparł się, że godzina dziesiąta będzie najodpowiedniejszą. Przyszedł po niego, żeby zaraz zaprosić go do swojego sportowego Dodge'a Charger'a, a następnie wywieźć w miasto i pokazać mu jak pracuje. 

Wkłada do kieszeni spodni telefon, portfel i klucze. Nie musiałby; Delilah będzie w domu, otworzy mu. Z przyzwyczajenia jednak wszystko ląduje na swoim miejscu, a on niepewnym krokiem podąża do salonu. 

- Cześć, Harry! - Louis krzyczy z daleka, z założonymi do tyłu rękami. - Gotowy? Del mnie wpuściła, mam nadzieję, że to w porządku?

- Cześć, nie wygłupiaj się. Chyba jak ktoś dzwoni tak namiętnie dzwonkiem do drzwi, kultura osobista obliguje do tego by sprawdzić kto tak natarczywie próbuje wtargnąć do domu, prawda? - śmieje się tak głośno, że czuje jak zastane od braku siłowni mięśnie brzucha zaczynają się napinać. 

- Nie zrozumiałem ani słowa, ale przyjmuję to jako potwierdzenie. Zbieramy się, Liam jest już na miejscu. - mówi, po czym macha do kobiety i wychodzi przez próg. 

- Zachowuj się Harry i nie przynieś naszej rodzinie wstydu. - mówi do niego żona, poprawiając jego marynarkę na ramionach. 

- Żarty sobie stroisz teraz, tak? - parska pod nosem i całuje ją w czoło. - Do zobaczenia, wrócę pewnie popołudniu. 

Ostatni raz żegna się z małym Noah, który podekscytowany (Harry jeszcze nie wie czym) rzuca mu się na szyję, po czym biegnie z powrotem do swojego pokoju. 

Louis czeka przed domem, kończy palić papierosa. 

- Palisz? - zagaduje Harolda, który nieznacznie krzywi się na zapach unoszący się w powietrzu. 

- Okazyjnie. A teraz nie ma okazji, by to zrobić. 

- Zawsze jest okazja na wszystko. - śmieje się Louis, a jego twarz przybiera łagodny wyraz. - Ale się wystroiłeś, to gdzie mnie zabierasz? - wyrzuca niedopałek na drogę. 

- Myślałem, że to ty mnie zabierasz? - z przerażeniem w oczach spogląda na sąsiada, gdy chwyta za klamkę samochodu. - Aż tak źle wyglądam? 

- Oj Harry, Harry.. Minie jeszcze sporo czasu zanim się rozluźnisz w moim towarzystwie. - odpala samochód i powoli oddalają się od domu. 

- Jestem rozluźniony. Po prostu nie wiem czy ze mnie szydzisz, czy nieśmiało komplementujesz. - spogląda zza szyby na mijane budynki i uśmiecha się pod nosem. 

Louis obserwuje jednym okien drogę, drugim Harry'ego. On jeszcze nie wie, ale trafił w słaby punkt Louisa. 

- Wyglądasz świetnie Harry. - cicho duka. - Nigdy nie śmiałbym się z Twojego ubioru. Widzę, ze znasz się na modzie i lubisz za nią podążać. 

Harry wybucha śmiechem, klepiąc go w kolano. 

- Minie sporo czasu zanim się rozluźnisz w moim towarzystwie. - cmoka w powietrzu naśladując szatyna. 

Cockblocker [Larry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz