Rozdział 7

287 20 24
                                    

Ivy

W mieszkaniu było przeraźliwie cicho. Miałam wielką nadzieję, że Milo po prostu przespał większość dnia, i nawet nie zauważył jak późno wróciłam. Nie chciałam mu się narażać, nie miałam siły na kłótnię, na siłowanie się z nim. Zresztą nie było szans bym wygrała potyczkę słowną czy starcie fizyczne, to już tym bardziej.

W powietrzu jak zwykle roznosił się zjełczały zapach. Zmarszczyłam nos z odrazą i naciągnęłam na niego sweter, żeby nieco zatrzymać opary starego alkoholu. Tutaj zawsze tak śmierdziało. A do tego wszędzie walały się puszki po piwie, szklane butelki, w większości puste. Milo z reguły pijał tanie napoje wysokoprocentowe, ale na umór, a więc już całkowicie przesiąkł tym nieprzyjemnym fetorem. Rzadko kiedy brał prysznic. Leżał na tej kanapie, zalany w trupa, a ja jedynie starałam się nie wyprowadzić mężczyzny z równowagi, byle tylko nie miał powodów do podniesienia na mnie pięści. Chociaż i tak je znajdował. Bo sprawianie mi bólu, to dodatkowa przyjemność dla niego. Cholerny sadysta. Sadysta, z którym musiałam żyć, nie miałam prawa narzekać.

Jednak tym razem coś się zmieniło. Kiedy po cichu zdejmowałam buty, usłyszałam głośne szuranie o podłogę. A potem, nim się obejrzałam, wysoka, rozchwiana sylwetka, pojawiła się zaraz przede mną. Podpierał się o ścianę, kiwał na stopach, to w przód to w tył. Mrużył gniewnie oczy. Jego przerzedzone włosy były mokre, a może tłuste. Przylegały do spoconego czoła. Na przodzie brudnej koszulki, widniała plama pokaźnych rozmiarów. Był boso. Teraz obkrajał mnie zimnym spojrzeniem, jego ciemne oczy ciskały gromami. Z trudem udało mi się przełknąć ślinę, gula która uformowała się w gardle, urosła do rozmiarów pokaźnego melona. I byłam przerażona, ale tego po sobie nie pokazywałam. Dobra mina do złej gry, byle się nie domyślił, że coś ukrywałam. Musiałam pokazać po sobie, iż wszystko jest tak jak zwykle.

- Gdzieś ty, kurwa mać, była?!- warknął. Jedną dłoń zacisnął w pięść.

Uderz mnie już, i miejmy to za sobą.

- W pracy, pamiętasz? Mam praktyki.

- Które już dawno powinnaś skończyć.

- Tak, ale… była mała awaria. Musiałam pomóc posprzątać, trochę nam z tym zeszło.

- I nie przeszło ci przez myśl, cholerna suko, żeby mnie o tym poinformować?- wymruczał.

Nie, bo staram się w ogóle o tobie nie myśleć, skurwysynu.

- Nie pomyślałam, przepraszam.

- Oczywiście. Ty nigdy nie myślisz. Przyznaj się, gdzie tak naprawdę byłaś?

- Mówię prawdę, Milo. Nie wiem co więcej mam ci powiedzieć.

Na chwilę zapadła cisza. Atmosferę można było kroić nożem. Bałam się powiedzieć cokolwiek, bo nie chciałam go bardziej wkurzyć. Może i byłam żałosna, ale ja tylko… musiałam się chronić za wszelką cenę. Nawet jeśli beznadziejnie mi szło.

- Kto cię odwiózł?- zapytał złowieszczo spokojnym tonem.

- Nikt. Przyszłam pieszo.

- Kłamiesz!- jego krzyk odbił się echem od ścian mieszkania.

Wzdrygnęłam się, sapnęłam zaskoczona, a wierzch dłoni przytknęłam no ust. Oddychałam coraz szybciej, głośniej.

- Widziałem, mała dziwko. Pieprzysz się z nim? Sypiasz z nami dwoma?

- Nie wiem o czym mówisz.- wyszeptałam.- Nie zdradzam cię, Milo.

- Pytam jeszcze raz, Ivy, i żądam szczerej odpowiedzi. Z czyjego samochodu wysiadłaś, tuż pod kamienicą? Nie mów, że sobie coś ubzdurałem, bo widziałem na własne oczy.

Save our tomorrowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz