Epilog

513 17 24
                                    

Pięć lat później…

- Tatusiu, śpisz?

Poczułem mokry palec wbijający mi się w policzek. Mruknąłem coś pod nosem, po czym uniosłem jedną powiekę. Dziewczynka zaśmiała się, nachyliła, a jej blond włosy połaskotały mnie w nos. Uśmiechnąłem się leniwie.

- Chyba już nie.

- Mama kazała cię obudzić.- Santana usiadła na mojej klatce piersiowej.- Wujek zaraz będzie. Przecież mamy jechać do parku rozrywki, zapomniałeś?

- No coś ty, myszko. Przecież już nie śpię i się zbieram. Powiesz mamie, żeby zrobiła mi kawę?

- Jasne.- zeskoczyła z łóżka, po czym wybiegła z sypialni.

Jęknąłem cicho i podniosłem się do pozycji siedzącej. Chwilę tak siedziałem bez ruchu, aż w końcu wstałem i podszedłem do szafy. Przebrałem się w coś świeżego, poszedłem do łazienki żeby umyć zęby, wysikać się i opłukać twarz. Potem poszedłem do kuchni, chociaż najchętniej wróciłbym do łóżka. Jednak kiedy przechodziłem koło drzwi to ktoś zapukał, więc musiałem się zatrzymać żeby otworzyć. Jednak na progu nikogo nie dostrzegłem, dopóki nie spojrzałem nieco w dół. Na blondynka z niebieskimi oczami.

- Kogo moje oczy widzą. Czyżby mój najlepszy przyjaciel odrobinę się skurczył?

Chłopiec zachichotał. Miał cztery lata i był wierną kopią swojego ojca.

- Przecież to ja, wujku.

Kucnąłem i uśmiechnąłem się lekko.

- Kim pan jest? Nie kojarzę.

Znowu się zaśmiał i pokręcił głową z politowaniem.

- To ja! Nate!

- No przecież.- pacnąłem się otwartą dłonią w czoło.- Tak myślałem, że gdzieś już się spotkaliśmy. A gdzie pan zgubił rodziców i siostrę, panie Nathanielu?

- Bella znowu płakała.- westchnął głośno.- Tatuś powiedział, że mogę biec na górę, a oni będą zaraz za mną. Sebastian jest?

- Gdzieś jest. Sprawdź w salonie.

Wpuściłem go do środka, a chwilę później dostrzegłem Aarona z dwuletnią Bellą uwieszoną na jego szyi, a za nimi szła Vivian.

- Nie zgubiłeś czasem dziecka?- zapytałem.

- Może.- parsknął śmiechem.- A znalazłeś?

- Może.- teraz ja się zaśmiałem.- Właźcie. Ja potrzebuję kawy.

Weszliśmy do mieszkania, a wtedy ja od razu poszedłem do kuchni. Ivy stała przy blacie, właśnie zalewała moją kawę. Złapałem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie na co głośno pisnęła. Potem sięgnąłem ponad jej ramieniem i zabrałem kubek z parującym napojem.

- Dzięki.- wymruczałem, upijając duży łyk.- Ale mogliście dać mi jeszcze trochę pospać.

- Musimy zaraz wyjechać. Rozmawiałam ze Sloane. Oni są już w drodze, chociaż Lizzy strasznie marudziła.

- Spoko, luz. Zdążymy.

Ivy stanęła do mnie przodem, a wtedy lekko pocałowałem ją w usta.

- Tato, no!- mój syn wpadł do kuchni, a parę kroków za nim szła córka.

- Co znowu? Jeśli będziecie się bić, to nici z parku rozrywki.

- Santana zepchnęła mnie z kanapy!

- Bo ciągnąłeś mnie za włosy, głupku!

- Cicho.- uniosłem dłoń.- Sami się dogadajcie, albo szlaban. My sobie z mamą pojedziemy, a wy dwoje zostaniecie tutaj sami.

- Wcale nie sami. A Potwór? Znowu śpi w koszu na pranie.

- W takim razie go stamtąd zabierzcie. A potem macie się dogadać, czy to jasne?

- Tak, tato.- odpowiedzieli równocześnie.

Całkiem nieźle sobie z nimi radziłem, ale czasami mnie wykańczali. Kłócili się praktycznie codziennie, co było naprawdę męczące. Najczęściej szło o jakieś błahostki, ale z reguły szybko dochodzili do porozumienia, więc nie było się co przejmować. Przynajmniej dopóki nie dochodziło do rękoczynów.

- Nadal nie wiem jak to zrobiłeś, że bez szemrania cię słuchają. Nawet się z tobą nie wykłócają.

- Czysty talent, Aniele. Mam rękę do dzieci, zapomniałaś?

- Jakżebym śmiała. Zjesz coś?

- Chętnie. Umieram z głodu.

Teraz zacząłem się zastanawiać nad tym wszystkim co się wydarzyło. Jak zmieniło się nasze życie. Mieliśmy dwoje dzieci, przy których nie sposób się nudzić, wszystko się zmieniło. Nasze życie odmieniło się. Bardzo. Jednak teraz właśnie to było moją codziennością. Wczesne pobudki, czytanie na dobranoc, wycinanie gwiazdek z chleba, ubieranie, odwożenie do przedszkola, wiązanie butów, zmuszanie do mycia zębów.
Byłem ojcem, a kilka dni temu stuknęła mi trzydziestka. Nie sądziłem, że tak to się wszystko potoczy. A jednak.

Potem usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i krzyk naszych dzieci.

- To twoja wina!

Ivy i ja popatrzyliśmy na siebie, ona starała się zdusić śmiech.

Tak, Grady, nie masz na co narzekać. Bo dla nich jesteś bohaterem, i razem stworzyliście rodzinę. Szczęśliwą rodzinę.

Koniec

Hejeczka, ludzie, którzy czytacie moje wypociny. To już jest koniec, nie ma już nic. Chociaż nie do końca. Teraz będę mieć dłuższą przerwę z powodu braku czasu, ale w następny czwartek (dokładnie za tydzień), ruszy moja kolejna książka Fighter. To będzie historia Reeda i Lemon, którzy pojawili się w tej oto książce, jeśli ktoś czytał uważnie to wie. Mam nadzieję, że będziecie chcieli przeczytać. Buziaki.

Save our tomorrowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz