Morgenzauer

80 8 0
                                    

Kiedy miałem osiem lat uwielbiałem sport. Każdą chwilę po powrocie ze szkoły spędzałem na dworze z kolegami, grając w piłkę albo w berka. A przynajmniej chciałbym, żeby to było prawdą.


Fakt faktem, kochałem się ruszać, mój organizm niczym książkowy przykład wydzielał wtedy z pewnością mnóstwo endorfin, a ja od razu stawałem się weselszy. Nie mogłem niestety uprawiać sportu do takiego stopnia, o jakim marzyłem, a wszystko przez astmę. Mając pięć lat nie potrafiłem jeszcze ocenić, czy zbliża się atak, więc rodzice bardzo pilnowali żebym się nie przemęczał. Z tego powodu moi koledzy śmiali się ze mnie, a ja, jeśli już zebrałem w sobie odwagę żeby do nich zagadać i zagrać, kończyłem na bramce, a nie na mojej ulubionej pozycji napastnika.

Bardzo mnie to frustrowało, zwłaszcza kiedy nie udawało mi się złapać piłki, a po przegranym meczu potrafiłem chodzić jak struty przez bardzo długi czas, więc moi rodzice postanowili coś z tym zrobić.

Kiedy miałem dziewięć lat, za namową moich rodziców, którzy niestrudzenie wynajdywali coraz to dziwniejsze dyscypliny żeby tylko znaleźć coś, co by mi się spodobało, pierwszy raz skoczyłem na nartach. Samego skoku nie pamiętam, mam tylko mgliste wspomnienia z lądowania, które w żadnym razie nie mogło zostać nazwane zgrabnym, ale towarzyszącą mi ekscytację wspominać będę chyba do końca życia. Bo to już w tamtej chwili zakochałem się w tym sporcie, a szydzący z mojego zdrowia i ustawiający na bramce chłopcy z klasy przestali mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.

Kiedy miałem czternaście lat po raz pierwszy znalazłem się w wyselekcjonowanej kadrze skoczków. Uczucie dumy, które mnie wtedy rozpierało wciąż pozostaje nie do opisania, mimo że od tamtej pory zasób mojego słownictwa poszerzył się dość znacznie. Po raz pierwszy poczułem się docenionym przez kogoś innego niż moja mama czy tato, poczułem, że te wszystkie wyrzeczenia, których podejmowałem się razem z nimi mają sens, a sam sport nie jest tak niewdzięczny jak mogłoby się z początku wydawać. Miałem wrażenie, jakbym tym powołaniem osiągnął taki sam sukces jak kilka miesięcy wcześniej Janne Ahonen, który po raz trzeci wygrał Turniej Czterech Skoczni.

Kiedy miałem szesnaście lat poleciałem na swój pierwszy konkurs Pucharu Świata do Oslo i muszę przyznać, że mimo osiąganych przeze mnie później sukcesów, to właśnie te zawody wspominam z największym sentymentem. Wielu ludzi pokiwa na te słowa głową, niby to rozumiejąc dlaczego - debiut na najwyższym szczeblu i od razu dwudziesta czwarta lokata to nie byle wyczyn, ale  to wcale nie dlatego są to moje ulubione zawody. Tak naprawdę same zawody mają dla tej kwestii niewielkie znaczenie, znacznie istotniejsze jest to, co działo się przed samym wylotem z wiedeńskiego lotniska.

Siedziałem bardzo zdenerwowany na swojej walizce, w dłoniach ściskałem na wszelki wypadek inhalator, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy pod wpływem tak wielkich emocji stracę oddech, a w głowie liczyłem na zmianę od zera do stu i od stu do zera, żeby choć trochę się uspokoić. W pewnej chwili usłyszałem głośny łomot, jakby ktoś zbił akurat całą wieżę talerzy, za którym nadleciała najzabawniejsza wiązanka jaką w życiu usłyszałem, od ciemnej śrubki zaczynając, a na motylej nodze kończąc. Zaintrygowany nie mogłem powstrzymać się od spojrzenia w kierunku źródła zamieszania i zobaczyłem najbardziej uroczą scenę, jaką kiedykolwiek miałem okazję ujrzeć. No dobra, trochę przesadzam z tą "najbardziej uroczą" sceną, w końcu zobaczyłem rozciągniętego na ziemi człowieka, który wyglądał jakby właśnie potknął się o własne nogi i poleciał na twarz, ale to wszystko przez to, że w tamtej chwili czas się dla mnie zatrzymał.

To było naprawdę dziwne uczucie, patrzeć na człowieka, którego do tej pory znałem tylko z telewizji, w tak prozaicznej sytuacji. Pamiętam, że w tamtej chwili nie do końca wiedziałem, dlaczego nagle zrobiło mi się tak gorąco, a moje policzki zapłonęły chyba żywym ogniem kiedy spojrzenie Morgenstrena skrzyżowało się z moim.

Kiedy miałem dwadzieścia dwa lata i już dość sporo sukcesów na koncie w końcu zrozumiałem, czym był ten dziwny stan, w który wpadałem niemal za każdym razem kiedy znajdowałem się niedaleko Thomasa. Gdy powiedział nam, że zostanie ojcem, miałem wrażenie, jakby ktoś zdzielił mnie pięścią w brzuch. Niemal momentalnie zauważyłem trudności z oddychaniem i w pierwszym odruchu rzuciłem się w kierunku swojej torby po inhalator, którego jednak mimo desperackich poszukiwań nie mogłem znaleźć. Wdechy z każdą chwilą stawały się coraz trudniejsze, obraz nieco rozmazany, a ja nie byłem w stanie sobie z tym poradzić. Od wielu lat nie miałem tak silnego ataku, który byłby w stanie ściąć mnie z nóg, co z pewnością nie pomagało mi opanować trudnej sytuacji. Czułem, jak ulatuje ze mnie świadomość, a ja zaczynam osuwać się na ziemię, kiedy silna ręka złapała mnie w pasie, a druga zaczęła agresywnie przerzucać zawartość kieszeni mojej torby w celu odnalezienia leku.

Miałem wrażenie, jakby to wszystko trwało całe wieki, zanim włożono mi do ust inhalator i naciśnięto odpowiedni przycisk, choć w rzeczywistości podobno było to ledwie coś ponad minutę. Dopiero wtedy byłem w stanie rozluźnić nienaturalnie spięte mięśnie i z ufnością wtulić się w Thomasa, który bez wahania ruszył mi na pomoc. Właśnie wtedy zrozumiałem, że jestem zakochany.

Kiedy miałem dwadzieścia trzy lata utrzymywałem, że moją kochanką są skoki, a ja nie potrzebuję angażować się w żadne relacje. Wmawiałem to sobie nawet wtedy, gdy przerażony upadkiem Morgensterna siedziałem w hotelowym pokoju zalewając się łzami bezsilności i jednocześnie ulgi, że nic poważnego mu się nie stało. Nie chciałem dać za wygraną nawet przed samym sobą, obawiałem się, że gdybym się złamał nie mógłbym już nigdy spojrzeć na twarz Thomasa bez tej dziwnej niezręczności, która często panuje gdy w grę wchodzi nieodwzajemniona miłość.

Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, trzy dni po moich urodzinach, to stało się jeszcze raz. Morgenstern znowu upadł, a sam upadek wyglądał znacznie gorzej niż ten miesiąc wcześniej, z pewnością potęgowany rozmiarem mamuta w Kulm. Tego wszystkiego było już dla mnie za wiele, nie powstrzymywałem łez nawet w miejscach publicznych, a kiedy powiedziano nam o zanikach pamięci i obrażeniach wewnętrznych u Thomasa miałem wrażenie, jakby ktoś rozdzierał moje serce na pół. Kiedy wtedy patrzyłem na jego poturbowaną twarz miałem tysiące myśli na sekundę. Nie potrafiłem zbudować składnego zdania, a przez trzęsące się ręce nie mogłem nawet utrzymać kubka z herbatą.

Myślałem wtedy o wszystkim. O mojej karierze, o mojej niespełnionej miłości, o tym, że mogłem nigdy nie być w stanie powiedzieć Thomasowi co do niego czuję i w końcu doszedłem do jako takiego wewnętrznego consensusu - musiałem otworzyć się przed Morgensternem chociażby po to, żeby po odrzuceniu móc zacząć wszystko od nowa.

I powiedziałem mu, kiedy razem z kadrą odebraliśmy go ze szpitala i odwieźliśmy do domu poszedłem zanieść jego rzeczy i wyznałem to, co od tak dawna dusiłem w sobie. Opowiedziałem, jak to wszystko się zaczęło i jak moje uczucie pogłębiało się podczas każdej chwili, którą spędzaliśmy razem. Nie umiałem dobrać słów, żeby opisać wszystkie emocje, które we mnie wywoływał, ale miałem wrażenie, że naprawdę rozumie, co chcę przekazać.

Nie pomijałem nawet zawstydzających momentów, takich jak zazdrość o Koflera, który najczęściej dzielił z Thomasem pokój, a on uważnie słuchał, chociaż po jego minie widziałem, że najbardziej pragnie zobaczyć się ze swoim dzieckiem. Wyznałem wszystko, choć nie liczyłem na odwzajemnienie moich uczuć. Miałem świadomość, jak mało prawdopodobny jest taki scenariusz i w tym przypadku matematyka mnie nie zawiodła. W zamian za wysłuchanie moich uczuć ja  wysłuchałem uczuć Thomasa, który mimo miłości, jaką mnie darzył, nie był w stanie spojrzeć na mnie w sposób romantyczny, a ja doskonale to rozumiałem i w pełni akceptowałem.

Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata postanowiłem porzucić ograniczające mnie przez lata uczucia i w końcu ruszyć przed siebie, nawet jeśli skoki miałby pozostać moją kochanką do kresu moich dni.

________

Wiem, wiem, dawno nic nie wrzucałam, ale w sumie nie do końca miałam pomysł (poza tym, że chcę Morgenzauera od początku września miałam pustkę w głowie XD) ani czasu (teraz będzie tylko gorzej, szanowny panie ministrze [jak również panie dyrektorze mojej szkoły], dodatkowe 15 godzin w przypadku, kiedy u mnie w klasie realizuje się 46 godzin lekcyjnych tygodniowo kiedy maksymalnie powinno ich być 40 to chyba lekka przesada, nieprawdaż?), ale mam nadzieję, że chociaż od czasu do czasu znajdę chwilę i motywację, żeby coś dla was stworzyć. Nie dajmy się zwariować!

Historie na razOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz