Marius & Jewgienij

90 8 8
                                    

Zimy w Polsce od wielu lat można było uznać za żart. Śnieg, choć mogłoby się wydawać nieodłączna część tej pory roku, padał niezwykle skromnie, nie zmuszając nawet do wyciągania z garażu kolorowych łopat na drewnianych drążkach. Nieco lepiej sytuacja przedstawiała się w górach, gdzie doszukanie się kilkucentymetrowych warstw śniegu nie było tak trudne, jednak patrząc w skali kraju było go tak niewiele, że jesień, zima i wiosna wyglądały niemal identycznie. Tym razem jednak, mimo braku białych świąt i ferii, co z pewnością miało tylko uśpić czujność mieszkańców Polski, było inaczej.

Przyszła na początku dość niepozornie, w połowie stycznia pokrywając świat delikatnym puszkiem, który jednak szybko zniknął z powodu wysokiej temperatury. Kiedy wszyscy myśleli, że to już koniec, pojawiła się znowu, równie nieoczekiwanie, tym razem przynosząc kilkunastocentymetrowe zaspy mokrego śniegu, jednak nawet te usypane podczas intensywnego odśnieżania góry nie były w stanie przeciwstawić się grzejącemu słonku. I wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewano przyszła raz jeszcze, przynosząc ze sobą poza wielogodzinnymi opadami mróz, jakiego dawno nie doświadczono. Niemal w każdym gospodarstwie domowym podjęto walkę z Bestią ze wschodu. Oczyszczano samochody i podjazdy kilka razy dziennie, aby zminimalizować wywołane przez nią szkody, a nawet skręcano nowe łopaty z najprzeróżniejszych dostępnych elementów aby każdy domownik mógł pomóc sprzeciwić się przerażającej sile natury, która paraliżowała cały kraj.

Nie ominęło to nawet Zakopanego, niewiele sobie robiąc z faktu, że przecież to zimowa stolica polski i od kilku dni torturowała jej mieszkańców nie tyle śniegiem, co mocnym wiatrem i temperaturą odczuwalną na poziomie minus dwudziestu stopni. Mimo to dzielni górale nie lękali się, z podniesioną głową stawiając czoła nieokiełznanej pogodzie i jak zwykle przygotowywali skocznię do już drugiego weekendu z zawodami na Wielkiej Krokwi.

Tak przynajmniej twierdził Stoch, niezwykle emocjonalnie opowiadając o swoich przygodach z maszyną do usuwanie śniegu, dzięki użyciu której w ogóle był w stanie wyjechać ze swojego garażu. Mimo że interesująca i zabawna, bo zawierająca komiczne wstawki i sarkastyczne uwagi historia przestała interesować siedzącego niedaleko Mariusa już w chwili, kiedy usłyszał zwrot "Bestia ze wschodu", a on sam zatopił się we wspomnieniach.

Doskonale pamiętał, jakie wrażenie wywarł na nim Klimov, kiedy pierwszy raz wystartowali razem w zawodach. Był to jego debiut w Pucharze Świata, piątego grudnia 2015 roku na skoczni normalnej w Lillehammer, który mimo że jednoseryjny przebiegał w dość kuriozalny sposób, nie tylko ze względu na warunki wietrzne, które uniemożliwiły rozegranie kwalifikacji. Na starcie stanęło siedemdziesięciu trzech sportowców spośród których aż siedmiu zostało zdyskwalifikowanych. I może nie wprawiałoby to w tak niekomfortowy nastrój próbującego swoich sił w zawodach najwyższej rangi Mariusa, gdyby ponad połowa z nich nie pochodziła z Norwegii. Mimo że korzystnie przeszedł kontrolę sprzętu przed i po skoku nie mógł wyzbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że wszystko wciąż może się wydarzyć. Zestresowany siedział już przebrany w pobliżu przejścia, którym poruszali się zawodnicy do szatni i pustym wzrokiem przypatrywał się kolejnym oddawanym próbom, nieświadomie obgryzając paznokcie. Wtedy pierwszy raz szesnastoletni Lindvik spotkał Jewgienija, który debiutował w Pucharze Świata ledwo dwa tygodnie temu. Nie zauważył, kiedy Rosjanin wciąż w kombinezonie, którego nie zdążył zdjąć po swojej próbie, podszedł do niego i z kojącym uśmiechem powiedział zdanie, którego brunet nawet po wysileniu wszystkich swoich szarych komórek nie był w stanie zrozumieć i odszedł, zostawiając podekscytowanego Mariusa samego.

Dwa miesiące zajęło młodemu Norwegowi przyznanie się przed samym sobą, że to rudy Rosjanin jest jego pierwszą, nastoletnią miłością. Nie mógł wyrzucić z głowy obrazu zimnych oczu, które jednak się do niego uśmiechały i których samo wspomnienie pozwalało ukoić skołatane nerwy. Miesiąc później postanowił, że jeśli jeszcze kiedyś się spotkają to spróbuje swojego szczęścia i albo zostanie odrzucony, albo jako jeden ze szczęśliwców będzie mógł przeżyć swoje pierwsze zakochanie szczęśliwie. Aby jednak zwiększyć szanse swojego sukcesu stworzył listę, która miała go motywować do podjęcia niezbędnych działań:

Historie na razOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz