Chapter 4

14K 476 379
                                    

#venusvea


Zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę dwudziestą dwanaście, gdy zerknął na niego przelotnie. Zza znajdującej się za nim przeszklonej ściany można było spojrzeć na budzące się o tej porze do życia miasto. Las Vegas było ptakiem nocy. Prawdziwa rozrywka rozpoczynała się, gdy słońce znikało za horyzontem.

Złożył wszystkie dokumenty spoczywające na biurku w równy stos, który odstawił symetrycznie na skraju blatu. Wstał, zabierając ciemny płaszcz z oparcia krzesła. Narzucił go na plecy, kierując się w stronę ciężkich, drewnianych drzwi jego gabinetu. Pomieszczenie zalał mrok, gdy zgasił światło, wychodząc na opustoszały korytarz. O tej porze mógł zastać tam jedynie ochronę.

Szybkim krokiem szedł do wyjścia, żegnając się skinieniem z pracownikami. Delikatny wiatr uderzył w poły jego płaszcza, gdy kierował się do swojego auta.

Gdy był już w środku, zmierzwił wytatuowaną dłonią czarne włosy, po czym odpalił samochód.

Niespełna dziesięć minut zajęło mu dotarcie do kasyna, które stanowiło dla niego drugi dom. Wbrew temu, co mówili o nim w mieście, to nie firma była dla niego najważniejsza. Dużo bardziej cenił sobie nieco mniejszy budynek, którego wnętrze skrywało w sobie równie wiele tajemnic, co właściciel.

Skinął głową do Josha, który pilnował tylnego wejścia, w pełni przeznaczonego dla niego. Przekroczył próg, przemierzając długi, całkiem pusty korytarz. Na jego końcu znajdowały się drzwi skrywające za sobą pomieszczenie, które śmiało mógłby nazwać swoim drugim gabinetem. Tam również często pracował, jednak panował tu nieco mniejszy porządek, bo nie wpuszczał tu nawet pracowników. Skarbnica jego sekretów.

Pozbył się płaszcza i marynarki, pozostawiając jedynie czarną koszulę, której górne guziki pozostawały rozpięte. Podwinął rękawy do łokci, spodziewając się, że dzisiejszego wieczoru dane mu będzie zagrać parę naprawdę interesujących rozgrywek.

Żywił bowiem nadzieję, że ujrzy kobietę, która igrając z ogniem, zwróciła na siebie jego uwagę.

Kobietę, która go pokonała. Nathaniel nie miał pojęcia, czy na to wspomnienie czuł wstyd, czy może irytację. Ale te emocje bladły, gdy w grę wchodziło zaintrygowanie. Przegrał na własnym boisku.

Wyszedł, pokonując odległość dzielącą go od metalowej barierki. Omiótł wzrokiem gości, nieświadomie szukając między nimi niskiej, zgrabnej sylwetki. Przygryzł wnętrze policzka, mając nadzieję, że odnajdzie ją w tłumie.

Może pragnął udowodnić, że wcale nie była od niego lepsza, tym razem wygrywając? A może po prostu chciał znów zobaczyć, jak jej usta wypowiadają kolejne stawki niczym pieprzone zaklęcia.

Miał ochotę przeklnąć pod nosem, gdy uświadomił sobie, że właśnie jego myśli krążą wokół kobiety, która nawet nie powinna go interesować. Bo nie istniała na świecie osoba, która byłaby w stanie z nim wytrzymać. A ona jeszcze zdąży pożałować, że znalazła się w centrum jego uwagi.

W tym samym momencie spostrzegł ją, krążącą między stolikami, z pogardą zerkającą na większość rozgrywek. Jakaż ona była pewna siebie. Harvers wolnym krokiem pokonywał kolejne stopnie, a gdy znalazł się na dole, ruszył w jej kierunku.

Zdążyła usiąść przy barze, wlepiając wzrok w komórkę. Jej długie, czerwone paznokcie przed chwilę wystukiwały coś na wyświetlaczu, po czym błekitne tęczówki powędrowały w górę. Wyobraźnia Nathaniela nie próżnowała, gdy wyobraził sobie ten gest w innej sytuacji. Zapragnął nagle wiedzieć, jak by wyglądała, gdyby zacisnął dłoń na jej smukłej szyi.

VENUS Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz