Chapter 27

8K 309 118
                                    

#venusvea 



Uśmiechał się. Choć oprócz jego drobnej sylwetki, nie zdołała w mroku dostrzec niczego więcej, doskonale widziała zdobiący twarz uśmiech. Rozświetlał tę ponurą scenerię, która roztaczała się wokół. Sprawiał, że nie bała się tego, co czyhało na nią w ciemności. Odwzajemniła gest, stawiając pierwszy krok w kierunku chłopca. Stał niecałe pięć metrów od niej, a wydawało jej się, jakby dzieliły ich całe dekady lat świetlnych. Nic nie mogła poradzić na tęsknotę rozdzierającą jej serce.

— Alex... — wyszeptała, skanując wzrokiem każdy centymetr jego ciała. Był taki żywy, taki prawdziwy. Tak bardzo różny od tego, co zapamiętała ze szpitala. Nie mogła uwierzyć, że naprawdę przed nią stał. Bała się podejść bliżej i go przytulić, jakby za moment miał zniknąć jej z oczu jak chytry podstęp jej wyobraźni.

A jednak zbliżyła się o kolejny krok. Słyszała szum wiatru, choć nie wiedziała, gdzie się znajdują. Czuła pod stopami trawę, ale gdy spoglądała w dół, ciężko było jej dostrzec nawet własne stopy. Nabrała głębszy oddech, zastanawiając się przez moment, dlaczego chłopiec nic nie mówi. Nieprzerwanie uśmiechał się do niej, ale Alex nigdy nie był cichy.

Przełknęła z niepewnością, pokonując kolejny krok, a uśmiech zniknął z twarzy jej bratanka. Cofnęła się gwałtownie, jakby lekki podmuch wiatru o mało nie zmiótł jej z nóg. Przyglądała mu się z przestrachem, nie rozumiejąc tej nagłej zmiany.

— Co się stało? Alex? — zapytała, próbując znaleźć odpowiedzi w jego twarzy. Momentalnie wykwitł na niej grymas, który sprawił, że ogarnęła ją panika. Chłopiec przygarbił się i w tym samym momencie na jego śnieżnobiałej koszulce pojawiła się krwistoczerwona plama. — Nie.

Podbiegła do niego prędko, padając na kolana. Nie zważała na wbijające się w skórę gałązki. Nie obchodziło ją nic prócz Alexa, który chwytał się właśnie za brzuch, próbując nabrać oddech. Po bladych policzkach spłynęły łzy, ale nie wypowiedział ani słowa.

Słabł, a krwi było coraz to więcej. Próbowała podwinąć koszulkę, by obejrzeć ranę, ale przyciskał do niej dłonie zbyt mocno. Panika rozsadzała jej wnętrzności, rozbiegany wzrok krążył między wykrzywioną w cierpieniu twarzą, a zalanym posoką materiałem. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić.

— Pomocy! Proszę, niech ktoś mu pomoże! — krzyczała, zdzierając gardło, ale odpowiadało jej tylko irytująco głośne echo jej własnych słów. Znajdowała się w próżni, z której nie widziała wyjścia. A chłopiec coraz bardziej się trząsł i wpadł w jej ramiona, opadając z sił. Kręciła głową, nie zgadzając się z tym, co wybrał dla niego los. Przyciskając go do klatki, czuła ciepłą ciecz wnikającą w jej ubrania. Było jej za dużo. Stanowczo za dużo.

— Alex, pokaż mi tę ranę. Skarbie, proszę, muszę ją zobaczyć. Nie pozwolę ci umrzeć — mówiła kojąco, choć głos jej drżał. Ciężko było zgrywać opanowanie. Nigdy nie była w tym dobra.

Jego dłonie nie były już na tyle silne, by uciskać brzuch, więc udało jej się unieść koszulkę. Z rany przecinającej niemal całą długość brzucha w zastraszającym tempie upływała krew. Przełknęła z trudem na ten widok. To nie było lekkie draśnięcie. To była rana śmiertelna. Wiedziała o tym. A mimo to spróbowała uciskać ją, niezdarnie tamując krwawienie. Posoka przesiąkała jej przez palce. Czuła słaby oddech na szyi i załkała na myśl, że nie da rady. Nie zdoła go ocalić.

— Nie umrzesz, krasnalu. Nie pozwolę ci — szeptała w jego włosy, całując czoło. Pociągnęła nosem, przymykając oczy na paskudne uczucie spływającej po rękach krwi.

VENUS Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz