Anatomia z winnym tłem

5K 56 26
                                    


— Tempus. Pocałuj mnie, Harry.
— Mhmm...
— Mocniej. Pocałuj mnie urodzinowo.
— Draco?...
— Właśnie skończyłem dziewiętnaście lat. Jeszcze raz, mocniej. Dziewiętnaście lat to za mało, żeby umierać.
— Znowu zaczynasz. Nie umrzemy. Musimy wytrzymać do świtu, a potem ludzie z Zakonu zjawią się w ogrodzie. Zdejmiemy barierę i przebijemy się do nich.
— Dziewiętnaście lat to zdecydowanie za wcześnie, nawet jak na naszą sytuację.
— Draco, przestań. Swoją drogą, wiesz... Była taka mugolska piosenka o wojnie w Wietnamie...
— Wyłącz z tego mugoli, Harry.
— Miała tytuł „Dziewiętnaście". Przeciętna wieku amerykańskiego żołnierza poległego na tej wojnie.
— Harry? I to mają być życzenia urodzinowe? Ta piosenka jest najlepszym dowodem na okrucieństwo i bezmyślność mugoli. Proszę, zerknij na trzecią półkę pod oknem. Widzisz tamte butelki?
— Widzę. To nie wino.
— Dobrze rozpoznałeś. To koniak. Podaj mi jedną.
— Nie możemy. Bariera... Musimy pilnować bariery. Cały czas próbują się do niej dobrać. Nie słyszysz, jak skrobią po niej zaklęciami? Bez stałej czujności...
— Och, Harry, najpierw mugole, teraz cytaty z Moody'ego. Miejże litość. Być może to moje ostatnie urodziny. Wypijemy tylko po łyku. Dawaj tę butelkę. I pocałuj mnie, ale tym razem udowodnij, że języki są przydatne nie tylko do artykułowania słów.

***

Pomijając oczywiste zagrożenie znajdujące się poza magiczną barykadą wzniesioną przez Dracona, najbardziej dokuczał im brud, smród i niedobór snu. Głód w miarę skutecznie tłumili rozsądnie dozowanym alkoholem, a piwniczny chłód, łagodzony czerwcowym upałem, doskwierał im jedynie nad ranem.
Zaklęcie czyszczące nie było tym samym, co gorący prysznic lub prawdziwa szczoteczka do zębów. Poza tym, stosowane za każdym razem, gdy wychodzili do zaimprowizowanej toalety w jednym z kątów lochu, mocno nadwyrężało zapasy mocy konieczne do podtrzymywania bariery. Sami nie czuli już niczego, ale wiedzieli, że kleją się z niedomycia i najzwyczajniej w świecie cuchną.
Mijał trzeci dzień, odkąd tkwili w jednym z podziemnych pomieszczeń dworu Malfoyów. Do umówionego momentu zostały dwie godziny. Dwie godziny pełne nadziei, że to właśnie aurorzy, a nie Voldemort dotrą tu jako pierwsi.
Siedzieli pod ścianą, skroń w skroń, z horkruksem leżącym na podłodze w zasięgu ręki każdego z nich, z napoczętą butelką koniaku u stóp, przypudrowani piwnicznym pyłem, licząc mijające minuty, z palcami splecionymi w mocnym uścisku, wpatrzeni we własne podciągnięte pod brodę

kolana Ginny, lekko ugięte w delikatnym przysiadzie nad śpiącym Harrym, kilkakrotnie pocierają o jego policzek.
— Wszystkiego najlepszego, Harry — szepcze, a gdy chłopak odpowiada niechętnym pomrukiem, przykuca obok łóżka, zbliżając usta do jego ucha. — Północ. Skończyłeś osiemnaście lat. Obudź się, mam dla ciebie prezent.
— C-c-c-co? — Półprzytomny Harry próbuje poderwać się do siadu, ale w połowie drogi wyhamowują go ręce dziewczyny, które, położone na barkach, wbijają go z powrotem w pościel.
— Bardzo osobisty prezent.
Harry jest zbyt zaskoczony, by zareagować, gdy Ginny wpełza pod kołdrę i przywiera do jego boku, a po chwili, nie czekając na jakikolwiek gest zachęty z jego strony, wdrapuje się wyżej, kładąc się na nim.
— Ginny...
— Podaruję ci twój pierwszy raz.
Otrząsając się z resztek snu, Harry czuje nadciągający popłoch. Co robić? Przygarnąć ją bliżej? Nagła myśl o Ronie, który lada moment może wejść do ich wspólnej sypialni w domu przy Grimmauld Place 12 sprawia, że wolałby ją raczej odepchnąć. Ginny śmieje się gardłowo, przytula mocniej, jej usta, wodzące po jego podbródku i powolutku podążające w stronę ust, odbierają mu oddech i wolę działania.
— Zaczekaj — dyszy i odchyla głowę w bok, uwalniając wargi spod jej języka. — R-r-ron? — pyta, zerkając na stojące obok łóżko.
— Zamieniliśmy się dzisiaj sypialniami. — Harry czuje na policzku jej uśmiech. — Nikt nam nie przeszkodzi — mówi, rozchyla uda, układa je wzdłuż jego boków i podciągnąwszy się w górę, wsparta o jego ramiona, siada mu na biodrach.
— Jesteś pewna?...
Odpowiada mu niski, stłumiony śmiech. Ginny potrząsa rudą grzywą i obiema dłońmi sięga pod spodnie jego piżamy, ściągając je wprawnym ruchem.
Harry nagle nabiera przekonania, że premiera zbliżającego się wielkimi krokami aktu jest ponad wszelką wątpliwość jednostronna.
Gumka spodni od piżamy nieprzyjemnie ociera się o wrażliwe wnętrze kolan, gdy Ginny podciąga sobie koszulę nocną do pasa i zataczając kręgi biodrami mości sobie wygodne gniazdko na jego niewiadomo kiedy wyrosłej erekcji. Harry czuje, jak wilgotne gorąco ociera się o pulsujący fragment jego ciała, którego samowolnością jest w tej chwili co najmniej zdezorientowany. Nie pierwszy raz zresztą.
Ginny pochyla się nad uchem Harry'ego, czubkiem języka obrysowuje jego kontur i mruczy „to dla ciebie", po czym unosi się nieco, wprawnym ruchem sięga po kawałek jego ciała, nabija się na niego i przygryzając palec wskazujący zaczyna poruszać w jednym z najstarszych rytmów świata.
Harry nie rozumie w tym momencie samego siebie, ale absolutnie nie może powstrzymać skojarzenia tego, co właśnie doznaje, z nieokiełznaną miotłą, której niesforny lot zaniósł go prosto w ciepłe, miękkie błoto. Wyciąga ręce, łapie Ginny w pasie, jakby chciał schwycić tę niegrzeczną miotłę za trzonek, próbując zatracić się w niepowtarzalności tej chwili. Przeszkadza mu dziwny chłód i narastające poczucie obcości, jakby wszystko dotyczyło kogoś innego. Rozkosz, którą odczuwa, ma nieprzyjemnie odruchowy, niewytłumaczalnie trzeźwy charakter. Tłumi ją cień zimnego obserwatora, poirytowanego brakiem wymarzonej magii tej chwili i oszukanego legendarną sławą tego, co właśnie się działo.
Ginny przyspiesza. Harry odpowiada urywanymi stęknięciami na jej jęki, wychodzi naprzeciw rozkołysanym ruchom, ale czuje się pominięty i oszukany. Tak, jakby dziewczyna w zmowie z bezwolnymi reakcjami jego ciała podjęła decyzję, o którą jego samego nikt nie raczył zapytać.
Gdy kilkanaście sekund później (i całe szczęście, myśli Harry) farsa pierwszego razu rozładowuje się z impetem przeciętnej porannej masturbacji, dochodzi do wniosku, że Dean i Seamus to mitomani.
Seks jest zdecydowanie przereklamowanym zjawiskiem.

One shots | Drarry (Harco) +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz