Trzy małe świnki

422 15 0
                                    


Wyblakłe światło słońca sączyło się nieśpiesznie przez zakurzone okna starej sali zaklęć. Leniwie podpełzało coraz bliżej. Wreszcie liznęło palce u nóg Harry'ego Pottera, który przekręcił się, mamrocząc pod nosem jakieś bezeceństwa, ponieważ czaszkę przeszyły mu nagle precyzyjnie wbite igiełki bólu. Sklejone snem oczęta rozchyliły się z wysiłkiem i odebrały pierwsze, bardzo niewyraźne wrażenia z otoczenia.
Wszystko, co było od niego oddalone bardziej niż na wyciągnięcie ręki, jawiło mu się w postaci rozmazanego bohomazu. Sufit był niewyobrażalnie daleko. Harry odkrył, że nie ma na nosie okularów i że to pewnie dlatego. Powstrzymał zdecydowanym przełknięciem podchodzącą do gardła falę nudności, rejestrując przy tym, że ktoś mu złośliwie rozdął język, i zamknął oczy. Wczorajszej nocy... no właśnie. Pod jego powiekami przemknęła seria oszalałych obrazów.
O, Merlinie. Tańce. Na stole. Z wymachami.
Dłoń, która nieświadomie macała najbliższe otoczenie w poszukiwaniu okularów, natknęła się na kubek. Z jakimś płynem. Harry ponownie spróbował otworzyć oczy, żeby to zbadać. Zawartość kubka wizualnie, oftalmologicznie i nawet, jak ustalono po pobraniu próbki, smakowo bardzo przypominała obrzydliwie ciepły sok z dyni, ale była mokra. Nie pił nic lepszego od – jak mu się wydawało – przynajmniej całej wieczności.
Sok najwyraźniej pomógł też na myślenie, bo po powrocie do poprzedniego położenia Harry zorientował się, że leży na czymś miękkim. I ciepłym. I bardzo delikatnie unoszącym się i opadającym. Które właśnie wydało z siebie dźwięk. Odwrócił głowę, żeby się temu dokładniej przyjrzeć i ustalił, że jest to... skóra. Na pierwszy rzut oka ludzka. Blada, w dość przyjemny sposób tu i ówdzie żyłkowana. Jego wzrok wspiął się po płaskowyżu tej skóry, pokonał stromiznę obojczyka i wdrapał się na przyjemnie wygięty łuk, coś całkiem jak...
Szyjka! – pomyślał Harry i poczuł się przy tym niezwykle inteligentnie. Szyjka wydawała się wręcz stworzona do lizania, więc ją polizał.
Skądś ponad jego głową dobiegło westchnienie pełne aprobaty. Więc polizał odrobinę wyżej. Znów westchnienie. Całkiem miło. Można nawet possać. Długi jęk. Hmmm. Jeszcze polizać. Jęk. Possać. Jęk. Pocałować. Jęk. W takim pięknym stylu Harry przekroczył linię szczęki, chwalebnie pokonał policzek, aż wreszcie dotarł do warg i wpił się w nie chciwie. Coraz milej. Nawet z tym oddechem, jak to tylko rano po imprezie. Harry uniósł głowę i spojrzał na cel swojej wędrówki.
Z błogo uśmiechniętej twarzy spojrzały na niego szare oczy.
– O, jasna cholera – podsumował zwięźle Harry.
– ...wa mać – zgodził się Draco.
– Cholerna, rozjaśniana, pieprzona cholera – uzupełnił Harry z uczuciem, rozpaczliwie próbując przypomnieć sobie podstawowe zasady kinematyki ciała z grubsza stałego.
Draco rzucił mu kamienne spojrzenie.
A potem jeszcze jedno.
– ... wa. Mać! – powtórzył, tym razem głośniej, ale efektu nie było, bo musiał niestety złapać się za głowę. Dalszy ciąg wiązanki dołożył półgłosem.
– Aha. – Harry spróbował potrząsnąć własną głową, ale zrezygnował, kiedy pomieszczenie rozpoczęło łagodny ruch wirowy. – Nie. W życiu. To się nie dzieje naprawdę.
– Pff – parsknął Draco. – Śmierci. Umrzeć, umrzeć, umrzeć...
Na oślep i w sumie bez większego przekonania zamierzył się prawym prostym. Harry zrobił unik, ale też nie do końca mu wyszło. W rezultacie nabił sobie guza o wystającą brodę Draco.
– Ała! ...u, żesz.
– I dobrze ci tak – wycedził Draco, nie zmieniając pozycji.
– Że co? – spytał Harry, rozcierając sobie czoło.
– Cóż, zdaję sobie sprawę, że jestem nieodparcie atrakcyjny, ale nie przypuszczałem, że kodeks honorowy Gryffindoru przewiduje tak haniebne wykorzystywanie czyjegoś ewidentnie osłabionego stanu dla własnej perwersyjnej...
– Malfoy!
– Lizałeś mnie!
Obrzydzenie malujące się w tych oczach spowodowało, że nagle bardzo zyskały na atrakcyjności... Harry miał ochotę sam sobie nakopać. Więc palnął to, co pierwsze przyszło mu na myśl:
– A tobie się podobało!
– Byłem nieprzytomny!
– Jakoś podejrzanie głośno jęczałeś, jak na kogoś, kto...
– Mimowolna. Reakcja.
– W dupę sobie wsadź mimowolną... – No dobrze, może to i niezbyt polityczne. – Ale o co my się w ogóle kłócimy? Nic tu nie zaszło, prawda? Zapomnij. Jak i ja próbuję.
– Aha, czyli teraz jestem dla ciebie niczym, tak? Bardzo dobrze. Tak, wykorzystaj mnie i porzuć, gdy tylko zaspokoisz własne nieokiełznane...
– Co? A mógłbyś tak dla odmiany z sensem, Malfoy? Zdecyduj, czy cię wkurza, że cię pocałowałem, czy ci po prostu jeszcze mało!
Nastąpiła odpowiedź w formie ciągu sygnałów paralingwalnych, po czym zapadła cisza. Harry wpatrywał się w pajęczyny na suficie. Idyllę przerwała nagła, straszliwa myśl...
– O, Merlinie! Całowałem Malfoya! Czy ja przy zdrowych zmysłach byłem?
– A ty w ogóle bywasz przy zdrowych zmysłach? – warknął Draco. – Co ja przy zdrowych zmysłach piłem?!
– Bez paniki, przecież się nie... – Upiorna wizja spadła na Harry'ego jak pikujący hipogryf. – Powiedz, że my się nie...
– A nie pamiętasz?
– Pamiętam tańce. I śpiewy. I jakieś zielone drinki. I w pewnym momencie pojawił się parasol...
Obaj skrzywili się jednocześnie na nagłe, przerażająco jaskrawe wspomnienie tego, co dokładnie Blaise Zabini robił z parasolem.
– Gdzie moja różdżka? Potrzebuję Obliviate. Wielokrotnie – jęknął Malfoy.
Harry podparł się na łokciach i rozejrzał po pomieszczeniu, próbując zyskać nową perspektywę. Leżeli w sporej stercie szat i wszystko wskazywało na to, że leżeli w niej bez szat.
– A niech to. Przeleciałem fretkę.
– O, nie. Nie przyjmuję do wiadomości.
– Malfoy, spójrz na fakty. Czy w innej sytuacji leżelibyśmy tutaj w takim stanie?
– Dalej nie przyjmuję! A w ogóle, to ja byłem pijany i najprawdopodobniej nieprzytomny. Ja jestem niewinny. To ty wykorzystałeś moje upojenie do swoich niecnych celów.
– Niecnych? – Harry odnalazł wreszcie okulary i nałożył je, zadowolony, bo dużo łatwiej rzuca się komuś druzgocące spojrzenia, jeśli się go przy tej okazji widzi ostro. – No dobra, mam propozycję. Wstańmy, ubierzmy się i nigdy więcej o tym nie wspominajmy, ani nawet nie myślmy, dobra?
– A tyś myślał, że ja bym miał ochotę o tym myśleć?
Nastąpił moment niezręcznej ciszy.
– No co? – spytali jednocześnie.
– No, wstawaj! – zniecierpliwił się Harry.
– Wstawaj, a co? – wygłosił w tym samym czasie równie zniecierpliwiony Draco.
– Wstałbym, gdybyś łaskawie zabrał nogi... – zadeklarował Harry.
– A te ręce to mógłbyś na przykład zabrać? – zaperzył się Draco.
– Jakie ręce? Przecież to twoje nogi... – wpadł mu w słowo Harry.
– Nogi? O czym ty bredzisz? Widzisz, że twoje ręce... – Draco już niemal krzyczał.
Rozległ się stłumiony jęk.
Chłopcy spojrzeli po sobie. Harry podniósł ręce. Draco poruszył palcami u nóg. Wymienili drugi zestaw spojrzeń, tym razem bardziej zaniepokojonych. I przyjrzeli się uważnie stosowi szat, w którym coś się ruszało.
– Jeżeli to Zabini, to Obliviate nie pomoże – stwierdził rzeczowo Draco. – Po prostu zavaduję nas wszystkich trzech i będzie z głowy.
– Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek się z tobą zgodzę – zgodził się Harry.
Unieśli szatę.
Spojrzeli.
– O, Merlinie najsłodszy... – jęknęła Minerwa.

One shots | Drarry (Harco) +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz