Ciało - pięć liter; synonim organizmu ludzkiego, w filozofii idealistycznej i wielu religiach drugi obok duszy element tworzący człowieka
Pięć.
Jesień wsiąkła w niebo, ukryta między srebrzystymi pasmami mgły. Parapet pod szorstką skórą na moich zbyt-palcach (zbytkrótkichzbytgrubychzbytsilych) jest lodowaty i przesiąknięty wilgocią, skapującą z zaparowanych szyb. Zaciągam się mokrym, lepkim powietrzem. Chciałem palić, chciałem pić, chciałem, pośród wszystkich innych rzeczy, ćpać - a zdobyłem się tylko na powolne rzucie sałaty, marchewki, soi i tych wszystkich innych, śmierdzących, zdrowych rzeczy. Wszystko dla ciała.
Zabiłbym się.
Nawet już nie wzdrygam się na tę myśl. Tak naprawdę wzdrygam się już tylko na przeciągi, nawet nie na wzmianki o moim Merlnie Święć Nad Jego Wysraną Przez Dementora Duszą ojcu, nawet nie na wzmianki o rozszczepionym na małe, fruwające kawałeczki Blaisie, nawet nie na wzmianki o ciężarnej Pansy, siedzącej gdzieś w pełnym słońcu Hiszpanii, pomalowanej na modny sinobłękit przez kochającego męża.
Nawet nie wtedy, kiedy, podczas którejś z moich kryzysowych nocy, staje za mną i dyszy mi w kark (zwykle koło dwudziestej czwartej, lubi się trzymać tradycji): „Nie".
Dziś jest wyjątkowo wcześnie, może dlatego, dlatego, że pozwoliłem sobie za dużo o nim myśleć. Spuszczam wzrok na swoje dłonie, szczyty ud, szczątki wystających spod parapetu łydek i myślę, że no cóż, no kurwa, doprawdy zaskakujące. Odwracam się do niego, zanim zdąży się odezwać. Nigdy nie mówi, nie, kiedy patrzę mu w twarz, nie wiem, czy dlatego, że wstydzi się swoich nowych ust, czy dlatego, że nie może (nie chce?) ich otworzyć. Wygląda tak samo jak zawsze. Mówię to ze stuprocentową pewnością, bo tę twarz znam najlepiej ze wszystkich twarzy. Blady, jasne blond włosy zaczesane nad czołem, wwiercające się we mnie oczy koloru rozchlapanej na betonie mżawki, poluzowany krawat, pognieciona koszula, przetarte mankiety, przesiąknięte moczem spodnie. Krew.
Unoszę brwi.
- Żadnych planów samobójczych na dzisiaj. Onanizować się też nie będę, nie masz tu czego oglądać. A kysz, maro nieczysta - mówię, ledwo rozchylając usta, bez intonacji, ale czuję jak czoło mi się krzywi. Macham ręką w kierunku drzwi.
Śmieje się. Bezgłośnie, szeroko otwartymi ustami, aż odsłania krzywe piątki, a skóra wokół oczu marszczy mu się idiotycznie. Nie umie korzystać z tej twarzy.
Tak, jakbym ja umiał.
Patrzy na mnie błagalnie i to spojrzenie wygląda tak nieodpowiednio, że odwracam się do okna i pozwalam mu mówić. Wyliniały gołąb podrywa się do lotu, rozrzucając w powietrzu pióra jak liście strząsające się z drzew.
- Tęsknię za tobą - szepcze, nagle bardzo blisko mnie, a ja mówię sobie, że czuję dotyk jego kolan na moich udach i szmer włosów na skroni.
Kiwam głową. Wiem.
- Połóż się wcześniej, Draco. Odpocznij.
- Nie baw się w moją niańkę, Potter - syczę. - Kąpię się w witaminach, co rano zapierdalam pięć kilometrów po lesie, badam się, myję się, nie przemęczam się. Wstaję, oddycham. Odpieprz się.
Zaciskam powieki i zęby. Wypuszczam powietrze przez nos i jak zawsze muszę walczyć, żeby ciągnąć powietrze z przepony, a nie górnej części płuc. Ze wszystkich niedogodności tego ciała. Wydycham raz jeszcze.
- Boże, dlaczego musisz być taki uparty?
- Skąd możesz być pewien, że to moja cecha? - odpyskuję, ale bez przekonania. Odsuwam się od niego, aż dotykam czołem szyby i wzdrygam się na przeszywającą mnie aż po pięty falę zimna.
- Draco. - Jest smutny, zmęczony. Cholera, nienawidzę, kiedy jest smutny. Tylko on potrafi powiedzieć moje imię tak, jakby zawierało w sobie całe łzy i cierpienie świata, jakby było jednocześnie strzałem w potylicę i pieprzonym katharsis. - Proszę, przestań, już wystarczy.
- Dajesz mi pozwolenie? - drażnię się.
Wyobrażam sobie jak przełyka(m?) ślinę, ciężko, sucho.
- Nie. Połóż się do łóżka. Rano będziesz miał lepszy humor, jeśli się wyśpisz.
Śmieję się głośno. Pochylam głowę, aż grzywka opada mi na czoło i śmieję się jeszcze mocniej.
- Gówno prawda, Harry - mówię miękko.
Milczy. Przeraża mnie to. Chwytam mocno za parapet i przenoszę pełen ciężar ciała na nogi. I tak byłem zmęczony. Liczę do trzech i spoglądam za siebie.
Stoi, z rękami w kieszeniach, niestabilny i wiotki.
- Dobrze.
Podchodzę do łóżka. Siadam na jego brzegu, a materac zapada się lekko pod moim ciężarem. Sięgam, żeby rozwiązać buty.
- Idź już - mówię, nie patrząc na niego. - Nie mogę spać, kiedy stoisz tutaj jak kat nad martwą duszą.
- Dobranoc.
Jestem już słaby. Były tygodnie, kiedy potrafiłem siedzieć cały wieczór z wzorkiem utkwionym w podłodze. Miesiące.
Patrzę mu (sobie?) w oczy i prawie się uśmiecham.
- Kocham cię.
I ze wszystkich niedogodności tego ciała, nic nie przynosi mi ulgi tak, jak ten głos. Czasem leżę na plecach i gonię wzrokiem cień przeganiający smugi światła z sufitu i mówię do siebie, cicho, miękko, całą noc, od zmierzchu do świtu, aż tracę głos i zasypiam.
CZYTASZ
One shots | Drarry (Harco) +18
Fiksi PenggemarDzieła nie są moje, ja tylko udostępniam. Większość one shotów są z strony drarry.pl .