2.

593 24 4
                                    

Dostałam niezliczoną ilość poprawek od internetowych gramatycznych znawców, więc napiszę to tu, na początku. Obie wersje patrzyło i patrzało są poprawne. Przysięgam, dostanę jeszcze jeden komentarz , że piszę błędnie, to nie wytrzymam! 💋                     

Był maj 2021 roku, tuż przed konkursem Eurowizji. Pamiętam, stanąłem przy rozwartym na oścież oknie, które otwierało się na Rzym. Była to niedziela, taka prawdziwa leniwa, której nie miałem już od wielu, wielu dni z racji uczestnictwa w Eurowizji. W końcu jechaliśmy do Rotterdamu, aby reprezentować Włochy. Wygrać. To było wtedy, dla mnie najważniejsze. Byłem młody, przystojny i niesamowicie zdolny, i wiem, że nie brzmi to najskromniej, ale urzerz mi, gdy ma się dwadzieścia jeden lat i zaczyna się karierę , nie myśli się o skromności. Ciepły wiatr lekko muskał mi skórę, a słońce, jeszcze łagodne, o tak wczesnej porze, zagladało mi bezwstydnie do sypialni. Na parapecie stała szklana popielniczka, w której, wciąż tlił się świeżo odpalony papieros. Wziąłem go w palce, a następnie przyłożyłem do ust. Wypuściłem dym nosem. Zawsze uważałem, że w paleniu było coś seksownego. Wiem, głupie, ale coś w tym było, te tajemnicze spojrzenia, chwila na wciągnięcie dymu w płuca, kobiece nadgarstki wywinięte w górę. Może dlatego paliłem? A może, najzwyczajniej w świecie, romantyzowałem swój nałóg?
Odsunąłem się od okna, gdy usłyszałem ciche pukanie do drzwi, które wyrwało mnie z, niemalże, filizoficznych rozmyślań.

- Proszę! - do pokoju wsunęła się mama, już gotowa do wyjścia, ubrana w strój stewardesy włoskich linii lotniczych Etna. Miała na sobie, jak zawsze, grnatową, ołówkową spódniczkę, niebieską koszulkę na guziki i łódeczkową czapkę, przypiętą do ciasno spiętych, w kok, włosów.
Podeszła do mnie z lekkim uśmiechem i wyjęła mi papierosa z ust, po czym zgasiła go w szklanej popielniczce. Zasyczał, jak wściekły wąż .

 
- Myślałam, że tę rozmowę mamy już za sobą?

 
- Mamy - przyznałem jej rację. Jeszcze wczoraj prosiła abym nie palił w mieszkaniu. - Gdzie lecisz dzisiaj?- zapytałem kryjąc uszczypliwy ton. Chwilę patrzala mi w oczy, aż w końcu położyła rękę na twarzy. Pogładziła. Miała takie małe i ciepłe dłonie. Odwróciłem twarz.

 
- Przykro mi, chciałam być. Na prawdę chciałam być.

 
- Okej - odparłem jak zawsze, gdy nie dotrzymywała danego mi słowa. Kiedyś walczyłem, wybuchałem złością, ale teraz, wiedziałem już, że to i tak by nic nie zmieniło. Carpe diem* jak, to pisał dawniej rodak. Jej słowa nie były dla mnie zaskoczeniem, ale łudziłem się przez chwilę, że poleci oglądać mnie na dużej scenie. 

- Tata coś pisał?

 
- Tak, będzie oglądał mnie telewizji - widziałem, że przez jej twarz przebiegł smutek, ale nie skomentowała. W sumie, to chyba, nawet nie chciała. Na dole zatrąbiła taksówka. Objęła mnie mocno.

 
- Jestem z ciebie dumna, synku. Jestem najbardziej... - dźwięk klaksonu sprawił, że zamilkła i w pośpiechu mnie puściła. Wyszła do korytarza, zabierając po drodze do drzwi mała walizkę na kółkach i materiałowy płaszcz. - Jedzenie masz w piekarniku, a i znów przyszedł list od tej dziewczyny. Jest na lodowce. Zrób coś z tym, idź może na pocztę, powiedz, że nie chcemy dostawać tych korespondencji... 

- Okej.

 
- Kocham cię - powiedziała, trzymając już lekko rozwarte drzwi, nic jej wtedy nie odpowiedziałem, tylko skierowałem się do kuchni. Chciałam ją ukarać, tak jak karze się małe, nieposłuszne dziecko.

Chwilę nasłuchiwałem, a kiedy wyszła zerknąłem na lodówkę. Do górnych drzwiczek na magnes z Wenezueli wisiał przytwierdzony list. Jak zawsze w zwykłej białej kopercie, z  adresem naszego mieszkania. Bez konkretnego adresata. Sięgnąłem po niego, i chwilę obracałem go w palcach. Nie miałem zamiaru go wyrzucić. Nigdy nie wyrzucałem.
Od około dwóch lat temu, na adres domu zaczęły przychodzić wiadomości. Nie były one regularne. Listy przychodziły czasem raz w miesiącu, a czasami trzy. Na początku sądziliśmy, że dziewczyna która wysyła korespondencję adresuje ją błędnie, ale żaden z sąsiadów z kamienicy nie znał nikogo, o imieniu Coraline. Z czasem przywykliśmy do tego, że w skrzynce znajdujemy białą kopertę. Ignorowaliśmy to, bo listy przychodziły dość sporadycznie. Jednak, gdy tata się wyprowadził, a mama uznała, że niepotrzene naszej dwójce tak duże mieszkanie, zaczęła się martwić, że przychodzące listy mogą zniechęcić potencjalnych kupców.

Twoja Coraline.  - Damiano David, MåneskinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz