Rozdział 3

110 9 0
                                    

Przez kolejne trzy tygodnie moje rany powoli się goiły, tak jak obiecał nic mi nie zrobił, za co byłem mu wdzięczny. Jednak w tym czasie nie mogłem opuszczać pokoju, dzięki temu miał pretekst do odwiedzania mnie i rozmawiania ze mną. Mimo, iż sam niewiele mówiłem i w większości były to jego monologi, nie mogę powiedzieć, że nie sprawiało mi to przyjemności. Sam kontakt z drugim "człowiekiem", pozwalał mi zapomnieć o wewnętrznym bólu. Wiedziałem, że kiedy tylko rany na moich plecach się zagoją cały koszmar zacznie się ponownie, a jego powierzchowne miłe zachowanie zniknie. Zastanawiało mnie, który z nich jest prawdziwy, ten miły, którego mógłbym polubić, czy psychopata kochający znęcać się nad innymi. Chociaż to była chyba rzecz, która powinna mnie najmniej interesować.

Dziś lekarz miał stwierdzić, czy mogę kontynuować mój "trening", błagałem w myślach, aby doktor stwierdził, że muszę jeszcze wypocząć. Nawet kilka dni by mi wystarczyło, w tym czasie miałbym szansę na mentalne przygotowanie się do ponownego uwłaczania mojej godności jako człowieka. Chociaż nie wiem, czy na takie coś można się przygotować, dla niego to mogła być tylko zabawa czy cokolwiek innego, ale dla mnie było to coś więcej. Gdybym miał to opisać jednym słowem byłaby to "śmierć" w swojej najczystszej postaci, idąca powoli, ale kiedy się zjawi i cię obejmie wiadomo, że to już twój koniec. Po tym co się stało, mogłem spodziewać się wszystkiego, nawet zakatowania mnie na śmierć. Cały czas pamiętałem o fiolce, którą dał mi wtedy lekarz, ale uznałem ją za ostateczność, w końcu tak jak każdy człowiek niezależnie od okoliczności chciałem przeżyć. Życie, tak cenne, a zarazem tak kruche. Poznałem jego wartość wtedy, gdy wszystko zostało mi odebrane w ułamku sekundy. Dlatego nie mogłem sobie pozwolić na tak łatwe poddanie się, nawet jeśli oznaczało to granie w jego grę i zapomnienie o moralności.

Siedzenie na łóżku i oczekiwanie na przyjście lekarza, który miał wydać mój wyrok, było okropne. Chciałem mieć to już za sobą, ale jak zawsze w takim momencie czas zdawał się płynąć niebłaganie wolno. W końcu jednak wskazówki zegara wybiły odpowiednią godzinę. Chwilę po tym drzwi do pokoju otworzyły się, stanął w nich człowiek, dzięki któremu jeszcze żyłem, a moje plecy nie wyglądają jeszcze gorzej, zaraz za nim wszedł mój "pan". Mina od razu mi zrzedła, zapewne chciał zapobiec ewentualnemu kłamstwu z mojej strony. Jak zawsze na jego ustach widniał ogromny uśmiech, którego nie potrafiłem, a tym bardziej nie chciałem odwzajemnić.

- Dzień dobry chłopcze. - Pierwszy przywitał się lekarz, posyłając w moją stronę smutny uśmiech.

- Dzień dobry - odpowiedziałem starając się uśmiechnąć, chociaż zapewne na moich ustach pojawił się grymas imitujący uśmiech. Powolnym krokiem podszedł do łóżka, zaś Ravidiel stanął z boku i tylko się przyglądał. Bez słowa zdjąłem bluzkę i odwróciłem się plecami w jego stronę. Zdjął opatrunki, które jeszcze nosiłem na głębszych ranach.

- Z tego co widzę, zostały się pojedyncze strupy, które w niczym nie będą ci przeszkadzać. Możesz więc wrócić do normalnego trybu życia. - Te słowa były moim wyrokiem, spojrzałem w bok i zobaczyłem uśmiech pełen satysfakcji, który zwiastował tylko jedno. Uśmiechnąłem się słabo i wzrokiem ponownie wróciłem do lekarza, spoglądał na mnie ze współczuciem, którego nie potrzebowałem. Wiedziałem, że ten dzień w końcu nadejdzie i nie mogłem tego ominąć, nie kiedy on to wszystko słyszał. Po tym lekarz wyszedł, a my zostaliśmy sami.

- Jak ja się nie mogłem doczekać tych słów - stwierdził po chwili podchodząc do mnie. Kiedy znalazł się wystarczająco blisko wyciągnął dłoń i pogładził mój policzek po czym złapał mój podbródek. Przybliżył swoją twarz do mojej i ku mojemu zdziwieniu złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Przez chwilę siedziałem w osłupieniu wpatrując się w niego. - To tylko przedsmak tego co będzie, mam nadzieję, że przez te trzy tygodnie namyśliłeś się i wiesz, że lepiej mnie słuchać.

Mój AnieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz