Rozdział 4

99 9 0
                                    

Następnego dnia przebudziły mnie promienie słońca, które przez okno padały wprost na moją twarz. Jeszcze nie w pełni obudzony usiadłem na łóżku i powoli otworzyłem oczy. Z początku byłem w szoku z powodu innego wystroju pokoju, jednak po chwili dotarły do mnie wspomnienia z zeszłego wieczoru i uświadomiłem sobie, że znajduję się w pokoju Ravidiela. W tym samym momencie poczułem ciężar na moich biodrach, spojrzałem w dół, gdzie nadal pogrążony we śnie leżał on.

Przyglądając mu się stwierdziłem, że teraz nie różnił się niczym od przeciętnego człowieka, był tak samo bezbronny jak każdy. Przyglądałem mu się jeszcze przez chwilę, po czym wstałem tak, aby go nie obudzić. Przelotnie zerknąłem na zegarek, który wskazywał 6:38, westchnąłem i skierowałem się do wyjścia. Najciszej jak potrafiłem przemierzyłem korytarz i po chwili znajdowałem się w "swoim" pokoju. Od razu przeszedłem do garderoby, gdzie przyszykowałem sobie ubrania, po tym swoje kroki skierowałem do łazienki. Tam napuściłem wody do wanny i nalałem płyn o zapachu róż. Po kilku minutach zakręciłem wodę, kiedy przyjemne ciepło wody otuliło moje ciało, a piękny zapach róż dotarł do moich nozdrzy cichy pomruk wydobył się z moich ust. Przez kilkanaście minut po prostu rozkoszowałem się tą chwilą relaksu, która pozwalała mi zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Nie mogłem uwierzyć, że Dave tam był i widziałem, jak umiera, a ja nic nie mogłem z tym zrobić. Nie tak wyobrażałem sobie nasze ponowne spotkanie. Kilka łez spłynęło po moich policzkach, westchnąłem i strałem je, to nie był czas na opłakiwanie zmarłych.

Gdy skończyłem kąpiel i wytarłem swoje ciało, założyłem wcześniej wybrane ubrania. W tym samym, momencie, w którym zamknąłem drzwi od łazienki w wejściu mojego pokoju pojawiła się pokojówka. Przywitałem się z nią i powoli zeszliśmy na dół. Tak jak zwykle tylko otworzyła mi drzwi i odeszła. Będąc w pomieszczeniu spostrzegłem, że Ravidiel jak zawsze siedzi u szczytu stołu, jednak jego mina nie była zbyt zadowolona. Mimo to podszedłem do stołu i usiadłem obok niego.

- Dzień dobry - przywitałem się jak zawsze rano.

- Czy ja wiem, że taki dobry - stwierdził bawiąc się kieliszkiem. - Miałem nadzieję, że obudzę się przy tobie, a ty wszystko popsułeś i czeka cię za to kara, ale nie bój się nie będzie to miało wpływu na twoją nagrodę za wczoraj. A skoro już o niej mowa, uznałem, że będziesz mógł wychodzić do ogrodu, oczywiście za brak subordynacji ta możliwość będzie odebrana, rozumiesz?

- Tak. - Obawiałem się mojej dzisiejszej kary, wiedziałem, że po nim mogę się wszystkiego spodziewać.

- A teraz jedz i wychodzimy. - Ponaglił mnie ruchem ręki. Nie czekając dłużej zabrałem się za konsumowanie posiłku. Po kilku minutach spędzonych w kompletnej ciszy skończyłem posiłek.

- Skoro już skończyłeś, zapraszam za mną.

Nakazał wstając od stołu, uczyniłem to samo i po chwili ramię w ramię szliśmy korytarzami. Doszliśmy do salonu, który był urządzony w kolorach pastelowej brzoskwini i złota, zaś meble były dębowe. Przeszliśmy całe pomieszczenie i dotarliśmy do okna, które zajmowało całą ścianę i prowadziło do ogrodu. Ravidiel otworzył je i puścił mnie przodem.

Z uśmiechem wyszedłem do ogrodu, w końcu mogłem odetchnąć świeżym powietrzem. Odwróciłem się w jego stronę nadal mając na ustach uśmiech, czym wywołałem u niego zaskoczenie, jednak po chwili sam również się uśmiechnął i gestem dłoni pokazał bym szedł dalej. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej zaskoczony, niektóre z gatunków drzew czy roślin, które były uznane za wymarłe znajdowały się tutaj. Po chwili marszu usiadłem pod Płaczącą Wierzbą i przymknąłem oczy, to samo uczynił Ravidiel. Przez kilkanaście minut siedzieliśmy w ciszy, która kompletnie mi nie przeszkadzała. Delektowałem się delikatnymi podmuchami wiatru i ciepłymi promieniami słońca. Kiedy poczułem, że jestem obserwowany powoli otworzyłem oczy i skierowałem swój wzrok w tamtą stronę. Tym samym napotkałem spojrzenie Ravidiela.

Mój AnieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz