Rozdział 17

34 7 11
                                    

– Czyli spadające gwiazdy to nie gwiazdy, a kamienie? – Zapytał Seiya, podskakując na krześle.

– Nie kamienie, ale możemy to tak nazwać – przyznał Taiki, wskazując na obrazek w swojej książce. – Meteoryty spalają się w ziemskiej atmosferze, dlatego widzimy światło.

– Czadowo! – Seiya dalej wiercił się na swoim miejscu. – Chciałbym kiedyś znaleźć taką gwiazdę.

– Wiele dociera do Ziemi, ale nie jest łatwo je znaleźć – Taiki wzruszył ramionami – najlepiej na pustyniach, bo tam meteoryt widać na piasku.

– Jak będę dorosły, to pojedziemy na pustynię szukać gwiazd – Seiya podskoczył wesoło, wyobrażając już sobie siebie w stroju podobnym do Indiany Jonesa, którego ostatnio widział w telewizji.

– Sułtan Omanu zabronił podnoszenia jakichkolwiek kamieni na pustyni bez odpowiedniego pozwolenia – powiedział Artemis, popijając herbatę.

– To interesujące – przyznał Taiki.

– Co? Skąd wiesz? – Wykrzyknął Seiya.

– Też lubię czytać – Artemis wzruszył ramionami.

– Nowy plan! – Wykrzyknął Seiya i skierował palec na Taikiego – Ty załatwiasz pozwolenie, a ja nauczę się, jak szukać spadniętych gwiazd i razem je znajdziemy.

– Seiya, nie ma takiego słowa jak spadnięte... – zaczął tłumaczyć Artemis, ale przerwał mu głośny śmiech Luny.

Pani Mae wyobraziła sobie całą czwórkę w strojach podobnych do beduinów, jak na wielbłądach przemierzają olbrzymią pustynię, próbując znaleźć kosmiczne głazy. Luna już czuła gorąco piasku, widziała podskoki Seiyi, od których skakałby cały wielbłąd i Artemisa smarującego swoją bladą skórę balsamem. Widziała, jak jej syn wyznacza jakieś trajektorie, a ona jedzie za tym całym pochodem, popijając drinka z parasolką. Ok. Widok nie był zbyt realny, ale Luna nie umiała się powstrzymać. Zanosiła się od śmiechu, pierwszy raz od lat czując się tak lekko, jakby raptem wszystkie jej problemy zniknęły, a jej jedynym zmartwieniem była przyszła wyprawa na pustynie w poszukiwaniu gwiazd, które spadły na ziemię. Dodatkowo widziała sułtana z wściekłym wyrazem twarzy, który obserwował każdy ich ruch, sprawdzając, czy aby na pewno nie podniosą kamienia.

– Wyobraziłam sobie to – powiedziała Luna, ocierając łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu.

– I co było w tym takiego śmiesznego? – Zapytał Artemis, przekrzywiając ciekawie głowę.

– Wszystko – zaśmiała się Luna i puściła oczko w kierunku mężczyzny. – Ale teraz Wy dalej snujcie plany, a ja idę przygotować obiad.

– Ale umawialiśmy się... – zaczął mówić Artemis, a brunetka przerwała mu machnięciem ręki.

– Dziś to naprawdę proste danie, tylko musi długo się piec, więc powinnam je już wstawić do piekarnika – wyjaśniła kobieta – i nawet nie wstawaj, bo wszystko przygotowałam w domu.

Luna widziała, jak Artemis wzdycha cicho, ale po chwili opada na krzesło. Ona w tym czasie weszła do kuchni i chwyciła za fartuch należący do pana domu. Teraz jednak pachniał jej perfumami, co w pewien sposób jej się podobało. Nie miała czasu się jednak zastanawiać. Złapała za torbę, w której miała kilka pojemników, a z szafki wyciągnęła brytfankę. Zgrabnie przełożyła wszystko do środka, układając odpowiednio. Sprawnym ruchem chwyciła przyprawy, których miejsce znała już doskonale i dokończyła swoje dzieło. W tym czasie piekarnik zdążył się już nagrzać do odpowiedniej temperatury, a ona z uśmiechem na ustach umieściła tam danie, które musiało spędzić tam sporo czasu.

Wymarzony PrezentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz