Rozdział 2

173 6 0
                                    

Otworzyłam oczy, czyli to jednak był sen odetchnęłam z ogromną ulgą. Przetarłam twarz dłońmi nadal nie mogłam jednak nic zobaczyć było zupełnie ciemno, zamknęłam oczy i otworzyłam ponownie gdyż zaczął ogarniać mnie niepokój docierał do mnie wszechobecny zapach wilgoci, może bardziej smród. Powoli się podniosłam i zaczęłam rozglądac w ciemności, zbladłam przecież to nie była moja sypialnia. Wszystko we mnie uderzyło tak nagle, leżałam na posłaniu wątpliwej jakości w jakimś obślizgłym miejscu, nie myśląc za dużo albo nawet i wcale zaczęłam wrzeszczeć
-Pomocy! Pomocy! Błagam niech stąd zabierze! - czułam jakbym zdzierała gardło zrobiłam przerwę na głęboki wdech i już otworzyłam usta żeby krzyknąć kojeny raz gdy niespodziewanie usłyszałam kroki, sufit skrzypiał pod ciężarem, z hukiem otworzyła się klapa w przez co do środka wtargnęło światło, rozejrzałam się pobieżnie. Zacisnęłam zęby i skuliłam się na posłaniu teraz widziałam że to nie jest żaden ciemny pokój
-Witam na pokładzie Panno? Przepraszam bardzo ale chyba mi umknęło - na przeciwko mnie stał krępy dość grubawy mężczyzna z brodą, nie wyglądał strasznie raczej sympatycznie brzydził mnie natomiast jego brak higieny mogłam go  poczuć z odległości kilku metrów które nas dzieliły. Wzdrygnęłam się
- Lady Meredith Astor - poprawiłam suknię i wstałam
-Joshamee Gibbs- wyciągnął do mnie brudną dłoń, spojrzałam na niego mierzącym wzrokiem. Domyślił się chyba że nie zamierzam się witać, z niezmąconym humorem zabrał rękę i zapytał, choć myślę że wcale nie czekał na odpowiedź
-Meredith Kapitan chce Panią widzieć, pójdzie pani ze mną? - ruszył do przodu szarpiąc rękaw mojej sukni, wyrwałam się starannie otrzepując materiał, położyłam stopę na schodach, trzeszczały jakby zaraz miały się połamać trzymając kurczowo poręcz wspięłam się na stopniach poczułam na twarzy promienie słońca. Nareszcie, powoli acz nieustannie docierało do mnie a raczej stwierdziłam fakt iż jestem na statku do tego jest dzień to znaczy że od zdarzenia na plaży minęło wiele godzin.
-Panie Gibbs skąd ja się tu wzięłam? - zapytałam z przerażeniem
-Kapitan Panią zgarnął przed tym jak napadliśmy na posiadłość Cadoganów- rzucił luźno
Czułam jak tracę grunt pod nogami, zrobiło mi się słabo, osunęłam się na deski pokładu  nerwowo wachlując się przy tym dłonią, Gibbs wrócił się po mnie, wstałam z jego pomocą.
-No to jesteśmy - staliśmy pod kajutą kapitana, obleciał mnie strach, pirat oni są tacy straszni i bezlitośni bałam się tego kogo spotlakam za drzwiami. Nogi zaczęły mi drżeć gdy mężczyzna zapukał a następnie otworzył drzwi. Siłą wepchnął mnie do środka lecz gdy tylko przekroczyłam próg zobaczyłam znajomą twarz
- Chciał ją Pan widzieć Kapitanie- za sobą usłyszałam odgłos zatrzaśniętych drzwi.
Kajuta była dość przytulna z całą pewnością nie tak obrzydliwa jak to co znajduje się pod pokładem. Na przeciw mnie w towarzystwie masy szpargałów i map na masywnym fotelu siedział kapitan, to na pewno ten sam człowiek, którego spotkałam ubiegłej nocy na plaży. Widziałam go dokładnie w świetle dnia wpadającego przez brudne szyby, długie, ciemne włosy splecione w milion różnych sposobów, na głowie miał czerwoną chustę, na którą wpadały kosmyki włosków przyzdobione koralikami, monetami i masą innych bezużytecznych śmieci. Miał mocne rysy twarzy, opalona skóra dodawała mu charakterystycznego wyglądu, przez moment zdawało mi się że jego powieki pokryte są czarną farbą jednak siedział zbyt daleko żebym mogła to trafnie zweryfikować. Ubrany w białą koszulę, bynajmniej kiedyś taka była jak mniemam, niedbale rozpięta w okolicy klatki ukazując tatuaże, ah no tak typowy pirat. Musiałam dość długo analizować to co widzę ponieważ mężczyzna głośno wziął oddech jak gdyby był znudzony ciszą, która panowała w kajucie
-Czekałem aż coś powiesz ale chyba cię zatkało ponownie, pozwolę sobie sam więc opowiedzieć wprowadzenie - gestykulując dłońmi wstał chwiejnym krokiem
-otóż zeszłej nocy zakochałaś się we mnie czemu absolutnie się nie dziwię - dodał chodząc w koło z uniesionymi rękoma. Jego ruchy były bardzo dziwne conajmniej jakby miał udar. W celu sprostowania chciałam dodać że wcale się nie zakochałam już miałam mówic gdy nagle mi przerwał
-tak, tak, a że jak mówiłem albo i nie mówiłem.... - urwał żeby zacząć po chwili
-może mówiłem tylko nie tobie, nie jest to istotne, mówię teraz jestem świetnym Kapitanem ba! Najlepszym jakiego znam! - nerwowo tupnęłam przerywając jego wywód
-Nie obchodzi mnie kim jesteś! Ja jestem Lady Meredith Astor i żądam żebyś w tej chwili puścił mnie wolno - powiedziałam z uniesioną głową nie ukazując skruchy mimo strachu, który tkwił we mnie bardzo mocno. Mężczyzna skierował wzrok na mnie i podszed parę kroków w moim kierunku. Miałam ochotę się cofnąć, jednak stałam stanowczo tak jak mam to w zwyczaju podczas wszelkich kłótni. Cała jego biżuteria oraz wszystkie zapinki czy inne metalowe śmieci wydawały się powodować huk przy każdym kroku być może to strach sprawił że słyszałam nagle wszystko dokładniej.
- z tym Lady to bym tak nie szalał, jakby Ci to tak delikatnie przekazać. Od wczoraj jesteś już tylko Meredith Astor bez tego Lady na początku gdyż ja mam to, wyjął spod brązowej kamizelki dokument, prostując go starannie spojrzał na mnie. Jego wzrok nie był już tak bardzo pusty jak wcześniej teraz czułam jak patrzy prosto w głąb mnie
-Panno Meredith z całym smutkiem, twoim oczywiście bo moją radością. Twój ojciec wczoraj w nocy ze strachu o życie swojej małżonki przekazał mi cały swój majątek w złocie, a na dowód mam taki oto dokument gdyż była to kradzież zaplanowana- okazał mi papier, na samym dole była pieczęć i podpis taty, o nie to musi być zły sen. Jedyne o czym myślałam teraz to to czy rodzice są bezpieczni czy żyją, czułam jak łzy napływają mi do oczu chciałam krzyczeć z całych sił
- Zabiłeś ich! - wykrztusiłam przez łzy. Pirat zmiął papier, wkładając go z powrotem uśmiechnął się i uniósł ku górze wskazujący palec
-Lepiej! Nie zabiłem, żyją sobie tylko że biedni na rzecz wyższych celów. Uznałem też że jako zapłatę a przede wszystkim gwarancję bezpieczeństwa mojego okrętu wezmę kochaną córkę twojego ojca, nie zatopią statku gdzie jest ich jedyne dziecko. Chyba że to zrobią wtedy mam problem - dodał uśmiechając się
Poczułam jakby wszystko na raz we mnie pękło, nie było już strachu był natomiast gniew, całe morze gniewu, bez chwili namysłu zrobiłam krok w przód miałam jego parszywy zarośnięty ryj tuż przed sobą z całą siłą, którą udało mi się wykrzesać uderzyłam go w twarz, kapitan złapał się za policzek
- Ty psie! Jak śmiesz się do mnie tak zwracać, jestem córką rodu Astor jednego z największych w Port Royal, powinieneś paść do moich stóp i błagać mnie o litość nędzny tchórzu! - powiedziałam to tak pewnie jak zwykle odzywam się do służby. Byłam z siebie dumna czułam nad nim wyższość, chwilę mojej chwały przerwał mi dźwięk przeładowanego pistoletu skierowanego w moją klatkę. Zbladłam. Mężczyzna z dezaprobatą kiwał głową
- Już trzeci raz mówisz mi kim jesteś ale chyba nie wiesz kim ja jestem - docisnął zimną lufę broni do mojego dekoltu powodując u mnie dreszcz.
-Jestem Kapitan Jack Sparrow a ty od dziś pływasz pod moimi rozkazami na okręcie najszybszym na całym ocenie, witam cię na pokładzie Czarnej Perły - jego głos brzmiał tak jakby właśnie ze mną wygrał co gorsza obawiam się że tak właśnie jest....

Deeper than you want || ☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz