Rozdział 19

27 2 0
                                    

Niektórzy mawiają że po śmierci nie ma już nic, inni że to bluźnierstwo a jeszcze inni wierzą że po drugiej stronie czekają na nas dawno zmarli bliscy. Ciężko mi powiedzieć czy to prawda bo ja widziałam tylko biel, jasne nieprzeniknione setki kilometrów wypełnione bielą, bez możliwości doszukiwania się podłoża ani nieboskłonu. Czułam się lekko, obojętna i pozbawiona w zasadzie wszystkiego tego co nazywamy uczuciami. Puste kroki nie wydawały dźwięku, głos zdawał się nie istnieć w tej próżni. Szłam na przód nie widząc celu wędrówki i nie mam pojęcia czy minęły godziny czy lata kiedy w oddali dostrzegłam czyjąś postać, na próżno było doszukiwać się strachu bo co może być gorszego od śmierci. Gorsza od śmierci może być tylko jej postać, która właśnie do mnie podeszła. Nigdy nie uwierzyłabym że spotkam śmierć dwukrotnie ale mimo to stoimy na przeciw siebie.
-zniszczyć taki dar ludzkości w imię czego?- śmierć oparła się o swoją kosę
-w imię ludzkich słabości, w imię ochrony bliskich i wszystkiego tego czego nie będzie dane ci doznać- odpowiedziałam spokojnie. Kostucha zaszczękała w czymś na kształt karykaturalnego uśmiechu.
-Głupi jesteście wszyscy bez wyjątku ale nie przestajecie mnie zaskakiwać, tyle lat ochrony tego Pierścienia po to aby go unicestwić-
-Ludzie są słabi, ułomni i podatni na wpływ. Moim zadaniem było chronić pierścień przed światem ale niestety musiałam ochronić świat przed nim. To że coś trwało wieki nie znaczy że było właściwe- wyjaśniłam.
- widzę cię drugi raz i drugi raz myślę że szkoda aby to przedstawienie na ziemii było pozbawione tak przedziwnej istoty, mówią że nie jestem łaskawcą ale zagrajmy w grę-
-jaką? I co jest na szali bo nie mam zbyt wiele do zaoferowania- przyglądałam się badawczo
-Ty nie zaoferujesz mi nic to racja ale ja mogę oddać ci utracone życie-
- Będziemy się tak wskrzeszać na zmianę bez końca?- zaśmiałam się gorzko
-świat będzie trwał jeszcze długo, takie małe niespójności niczemu nie wadzą. Gramy więc?- śmierć wyciągnęła przed siebie obie kościste dłonie zaciśnięte w pięści.
-w jednej z nich trzymam pewien przedmiot, druga jest pusta. Pusta dłoń oznacza przegraną natomiast druga oznacza twój powrót niestety bez twoich mocy, którymi zapewne nie zdążyłaś się na cieszyć- patrząc na dłonie kosiarza wzięłam głęboki oddech, bynajmniej tak mi się zdawało. Wpatrując się na zmianę w to jedną to drugą rękę. Szansę są wyrównane pomyślałam i najspokojniej jak tylko potrafiłam wskazałam prawą rękę. Śmierć poruszyła szczenką po czym pokazała grzbiet dłoni na której spoczywał mały guzik. Miałam wrażenie że zakręciło mi się w głowie, podniosłam wzrok wpatrując się w puste oczy śmierci. Ta bez słowa ujęła kosę robiąc nią parę kolistych kształtów po czym w podłożu pojawiło się coś wyglądającego jak kałuża nieskazitelnej wody. Falowała spokojnie zachowując idealny kształt okręgu.
- To wszystko stało się tak szybko, potwory mity, mama nagle pojawiło się znikąd i tak samo szybko odeszło- powiedziałam z nutą żalu w głosie
-czasem w życiu bardziej niż cel liczy się droga, którą musisz przebyć żeby go osiągnąć- śmierć zastukała palcami o kosę.
-Dziękuję za wszystko, nie jesteś tym złem za które ludzie cię mają- oznajmiłam chyba na  pożegnanie
-Dla każdego śmierć może mieć inną twarz, do zobaczenia Meredith- po tych słowach kostucha wyparowała, stałam sama nad czymś co zdawało mi się bramą powrotną. Już miałam skoczyć gdy nagle zobaczyłam iż kosiarz czegoś ze sobą nie zabrał, na ziemii tam gdzie wcześniej stała postać leżały nie jeden a dwa guziki. Uśmiechnęłam się na ten widok, faktycznie nawet jak myślisz że wygrasz ze śmiercią to jedynie iluzja. Zrobiłam spory krok naprzód nabierając przy tym powietrza. Ostatnie dni były dla mnie zaledwie mrugnięciem, zdawało mi się że dążymy do czegoś wielkiego i że finał naszej drogi będzie czymś tak niezwykłym trwającym w nieskończoność.  Odpuszczając dalsze rozmyślania wykonałam skok.

   Bolesny upadek na deski ostudził nieco mój entuzjazm. Śmierć jest niezwykle dokładna co do odsyłania kogoś z powrotem. Miliony plamek migały mi przed oczami skutecznie utrudniając rozejrzenie się dookoła. Czułam jedyne wiatr, który silnie smagał moje włosy oraz twardy grunt, z którego ciężko było się podnieść.
- To nie możliwe...- czyjś głos dobiegł moich uszu
-Myślałem że Jack jest największym farciarzem jakiego zna świat-  ból promieniował w moim sprawiając że słowa ledwo do mnie docierały. Przewróciłam się na plecy widząc w górze maszty, niebo pozbawione chmur, powoli wszystko się uspokajało, serce było coraz spokojniej.
Usłyszałam czyjejś śpieszne kroki,  mimo to nadal nie miałam siły się rozejrzeć.
-jesteś cała?- znajomy głos Kapitana dobiegł moich uszu
-chyba tak- wycedziłam. Siląc się na próbę bycia zabawną dodałam
-czy po dwóch zmartwychwstananiach i zabiciu morskiego potwora możecie mi wybaczyć że zniszczyłam ten pierścień?- gdzie nigdzie słychać było śmiech, może zabrzmiało lepiej niż w mojej głowie
-Nawet nie mam Ci tego za złe- kapitan silnym chwytem pomógł mi się ponieść. Rozejrzałam się po załodze, faktycznie nie wyglądało jakby byli jakkolwiek wściekli, może oni też traktują to jako sytuację, w której z trudem uszli z życiem.
Masując swój kark myślałam co teraz powinnam powiedzieć, słowa przychodziły mi wyjątkowo ciężko na ten moment
-Nie sil się na żadne wywody idź do kajuty i odpocznij- Sparrow poklepał mnie w ramię. Bez wahania ruszyłam naprzód, miałam ochotę zasnąć, czułam ból w całym ciele a zmęczenie ogarniało mnie coraz bardziej wraz z każdym kolejnym krokiem.
   Usiadłam na łóżku Jacka, zrzuciłam ubrania i niewiele myśląc w samej bieliźnie wsunęłam się pod przykrycie nie dbając o to czy moralnie wydaje się to komuś poprawne.
Ocknęłam się kiedy dookoła było już zupełnie ciemno a moja dłoń napotkała się z gorącym ciałem Kapitana obok, gwałtownie ją cofnęłam po czym uśmiechnęłam sama do siebie.
-chcesz wracać do domu?- Pytanie Jacka zaskoczyło mnie niesamowicie, jego głos wybrzmiał wybitnie wyraźnie. Dreszcz przebiegł po moich plecach po czym głośno przełknęłam ślinę.
-nie myślałam o tym - wydukałam
-Nie musisz, pytam dlatego że chcę wiedzieć jaki kurs obrać-
-brzmisz jakbyś na siłę odsyłał mnie do domu- usiadłam na łóżku biorąc głęboki wdech
-Meredith przecież nie chcę wyrzucić cię za burtę, po prostu powiedz mi czy chcesz wrócić?- zapytał przyglądając mi się
-a ty chcesz żebym została?- wypaliłam nagle
-wolałbym żebyś wróciła do domu- Jack Sparrow powiedział te właśnie słowa, głośno przełknęłam ślinę niedowierzając. Miałam ochotę poprosić żeby powtórzył ale wiedziałam że usłyszałam wyraźnie. Czułam jak oczy mi się szklą a branie wdechu przychodzi coraz ciężej. Całą sobą próbowałam powstrzymać falę napływających łez. Wstałam gwałtownie po czym zaczęłam się ubierać, zażenowana i upokorzona jak nigdy. Sparrow nawet nie raczył mnie zatrzymać i choć wcale nie miałam ochoty z trzaskiem drzwi opuściłam jego kajutę. Noc przyjdzie mi spędzić pod pokładem...

Ranek przywitał mnie chłodem i fizycznie i w środku, czułam jakby moje serce kruszyło się pod naporem żalu który w sobie nosiłam. Leżałam patrząc beznamiętnie w górę, parę pojedynczych łez spłynęło po moim policzku. Otworzyłam się na niego, zaufałam mu i pozwoliłam sobie czuć a co dostałam w zamian? To było jak cios wymierzony prosto w twarz. Siedziałam na posłaniu i przysięgam że nie wiedziałam co ze sobą zrobić, jedyne co było pewne to to iż będę omijać kapitana szerokim łukiem aż do brzegu. Moją zadumę oraz zatracanie się w żalu przerwał dźwięk kroków, przeniosłam powoli wzrok na zbliżającą się postać. Sylwetka szczupłego mężczyzny była już na wyciągnięcie ręki. Zadrżałam po czym podkuliłam nogi
-Wybacz mi Meredith, wiesz że nie byłem sobą, nawet nie pamiętam co się ze mną działo- głos Toma zdawał się przepełniony żalem, brzmiał tak jak zawsze, tak jak go pamiętałam
-stało się, nie mam Ci tego za złe- skwitowałam krótko. Beznamiętnie wyciągnęłam rękę w jego stronę. Ujął ją delikatnie w geście pojednania po czym usiadł na moim posłaniu
-słyszałem że wracasz- powiedział patrząc na mnie z nadzieją w oczach. Znowu poczułam nagły przypływ żalu, usta mi zadrżały mimo iż zacisnęłam je jak najbardziej potrafiłam. Westchnęłam głośno zbierając się na odwagę wyrzucenia z siebie czegokolwiek
- Kapitan tak postanowił więc tak będzie.- siliłam się żeby zabrzmieć obojętnie, Tom zaśmiał się gorzko
-jest dobrym Kapitanem ale nie mężczyzną, boi się własnych uczuć- powiedział po czym wstał i miałam wrażenie że już odejdzie kiedy poraz kolejny spojrzał na mnie zielonymi oczami
-powiedz cokolwiek a pójdę za tobą choćby na koniec świata- jego słowa jakby zawisły gdzieś w ciszy pośród naszą dwójką. Przełknęłam ślinę z trudem biorąc oddech, miałam milion myśli w głowie, milion odpowiedzi i lęk przed zostaniem samą. Tylko na niego mogłam teraz liczyć i tylko on byłby w stanie iść za mną
-nie mogę cię o to prosić, pozbawianie cię tego życia byłoby z mojej strony samolubne- wydukałam
-jeśli odejdziesz również pozbawisz mnie życia- odpowiedział po czym zaciskając pięści wyszedł. Siedziałam przez chwilę w ciszy po czym gigantyczna fala łez wzbierająca we mnie już dłuższy czas w końcu wylała. Szlochałam trzęsąc się przy tym jak nigdy. Miałam dość tego wszystkiego dość mężczyzn, dość tego że patrzyli na mnie tylko jak na obiekt, niestety tutaj poza mężczyznami mogłam liczyć tylko na siebie. Tom był chyba jedynym, na którym się nie zawiodłam do tej pory poza incydentem sprzed paru dni jednak wciąż tłumaczyłam sobie że nie było to ani jego winą ani zamiarem. Bezslność skutecznie mnie dobijała, nie chciałam ani wstawać ani leżeć po prostu nie chciałam nic.

Mój osobisty koniec świata trwałby zapewne w najlepsze gdyby nie zagłuszone wcześniej rozpaczą uczucie głodu. Wstałam z jękiem niezadowolenia po czym skierowałam się na górę pokładu włócząc przy tym niemiłosiernie nogami.

  Moją kolacją okazała się spora pajda suchego i wcale nie pierwszej świeżości chleba, gdyby moje uczucia w tym momencie miały smak to właśnie taki, mdły i pozbawiony jakiejkolwiek radości. Każdy kęs z ogromną trudnością przechodził przez moje gardło. Myśli natarczywie świdrowały głowę, co zrobię jak wrócę do domu? Powinnam przeprosić bo mnie porwano? Może powinnam opowiedzieć całą tą niewiarygodną sytuację, nawet nie wiedziałabym od czego zacząć. Żałuję tego co się stało, żałuję że wyszłam tamtej nocy z tego balu i żałuję że byłam tak beznadziejna. Tego wszystkiego byłam pewna. Jeśli wrócę to w końcu po tylu latach okażę wdzięczność za to wszystko co miałam do tej pory, co zdawało mi się minimum dla każdego, nigdy nie myślałam że będę zmuszona spać na sianie i jeść suchy chleb.

Dwa kolejne dni minęły zanim na horyzoncie pokazał się Ląd, mijałam się z Jackiem jakbyśmy wcale się nie znali. Mijałam go z obojetnością wymuszoną z całych sił za każdym razem gdy nasze drogi się spotykały. Oparta o burtę rozmyślałam o tym wszystkim, może kiedy położę się do łóżka w moim domu będę mogła udawać że to był sen? Sen o miłości, magii, piratach i potworach...

Deeper than you want || ☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz