Rozdział 7

139 6 2
                                    

-Umiesz dobrze pisać?- spojrzałam na Toma z nutką niedowierzania. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem nie patrząc na mnie wymamrotał
-Dobrze, co znaczy dobrze? No umiem po prostu.- jego ton powiedział mi że uraziłam go tym pytaniem. Pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- umie najlepiej z nas wszystkich- głos Joshamee sterczącego nad nami przerwał niezręczną ciszę. Przewróciłam oczami
- Dajcie mi to ja napiszę ten list, nie chciałabym żeby król pomyślał że mam służbę niespełna rozumu.- rzuciłam oschle.
Wzięłam papier i pióro po czym starannie zamoczyłam je w tuszu, delikatnie strzepując nadmiar zabrałam się do pisania nie zważając na obrażonego moimi słowami Toma.
"Z zaszczytem piszę ten List do Waszej Wysokości. Ostatnie miesiące upłynęły spokojnie w Port Royal...- starannie sięgnęłam do fiolki-
"zbyt spokojnie aby móc ujarzmić młodą duszę - starałam się pisać w sposób jaki zrobiłaby to moja mama, ostrożnie dobierałam i ważyłam słowa.
" Nasza córka Meredith ukończyła już dziewiętnaście lat, rwie się żeby zobaczyć świat i coraz częściej przywodzi Paryż w naszych rozmowach... Wraz z Edmundem...- do moich uszy doszedł dźwięk stłumionego śmiechu. Marszcząc brwi spojrzałam na Toma czerwonego od wstrzymywania się przed wybuchem. Posłałam mu pytające spojrzenie
- Edmund to takie szlacheckie imię- wydusił z trudem, przewróciłam tylko oczami czego można spodziewać się po takich prostakach.
-Nie pytam nawet jak zareagowałeś kiedy poznałeś moje imię..- skwitowałam sucho.
Ponownie skupiłam się na pisaniu przeczytałam  pod nosem ostatnie zdanie, biorąc głęboki oddech kontynuowałam.
" doszliśmy do wniosku że trzymanie jej w ciągłym zamknięciu nie będzie dobre ani dla naszej rodziny ani dla niej samej. Zwracam się więc z prośbą do Waszej Wysokości o gościnę w pałacu dla naszej jedynej córki.." dokończyłam list, dbając o każdy szczegół, starannie zamknęłam go w kopercie, nadałam po czym spojrzałam na Joshamee. Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę bez wyrazu żeby po chwili się uśmiechnąć.
-Mam to o co prosiłaś- podał mi małe zawinątko obleczone niedbale sznurkiem. Pewnym ruchem chwyciłam pakunek i położyłam go przed sobą, powoli pozbyłam się sznurka po czym rozwinęłam bibułkę zabezpieczjącą zawartość.
- Podaj mi proszę świece- zwróciłam się do Toma nawet nie patrząc w jego stronę, wyjęłam łyżkę z zestawu od Gibbsa i westchnęłam ciężko, cóż jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Umieściłam ją nad płomieniem świecy żeby po chwili położyć na niej niewielki kawałek czerwonego wosku. Wszyscy w ciszy patrzeliśmy jak mała kostka zmienia się w gęstą czerwoną ciecz. Ostrożnie przeniosłam łyżkę nad kopertę i wylałam wosk w miejscu zamknięcia koperty, sprawnym ruchem sięgnęłam swojego dekoltu i odpięłam mój naszyjnik, imitajca dość dużego medalika mieściła w sobie wzór naszego rodzinnego herbu, starannie przylozylam przedmiot do lekko przestudzonego wosku.
- Gotowe. - oznajmiłam z dumą, cisza nadal utrzymywała się między nami żeby po chwili zburzył ją trzask drzwi uderzających z niemiłosierną siłą o belki kajuty. Kapitan stał w słońcu trzymając kapelusz przyparty do piersi.
- Mam nadzieję że już skończyliście bo nie będę kisić cudzego gołębia cały dzień- Jack wykrzyczał szamocząc się, dopiero wtedy zobaczyłam że kapeluszem udaremnia ucieczkę ptaka. Parsknęłam głośno.
- Jack ty wiesz że nie mogę wysłać listu do króla gołębiem prawda?- mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Na litość boską Jack to nie średniowiecze, list oddaje się posłańcowi dostarczenie go zajmie jakieś dwa tygodnie góra trzy w tym czase zdecydowanie zdążymy dopłynąć do Francji.- tłumaczyłam. Mężczyzna uniósł wskazujący palec i z grymasem na kształt uśmiechu zaczął
- No tak i wtedy... no właśnie co wtedy? Tak po prostu wchodzimy?- zapytał zdezorientowany, czyli czasem myśli. Zaczęłam masować skronie zastanawiając się jak duże pokłady cierpliwości jeszcze posiadam aby móc to tłumaczyć, ledwo zdążyłam uchylić usta gdy nagle Gibbs zaczął tłumaczyć za mnie.
-Teraz najlepsze Jack, we Francji musimy przechwycić gońca z odpowiedzią i odczekać tydzień dla niepoznaki żeby zjawić się tam w realnym odstępie czasu inaczej wszystko może się..- nie dokończył zdania w zamian zainscenizował powieszenie na stryczku, uśmiechnęłam się widząc jego popis. Kapitan widocznie analizował słowa, które do niego dotarły
- Czyli rozumiem pełna konspiracja? No w sumie ma to sens- przytaknął po chwili namysłu.
-Ma i to dużo, a jeszcze więcej będzie mieć jeśli zjawię się tam z służbą wtedy nie wejdę do pałacu sama- poprawiłam się na fotelu kapitana. Tom spojrzał na mnie pytająco, poraz kolejny... Głośno wypuściłam powietrze, męczyło mnie to tłumaczenie wszystkiego po kolei, no cóż coś za coś. Pokiwałam głową i zaczęłam
- Moja propozycja jest następująca, ja sama zbliżę się do króla to nie będzie żaden problem ale bezpieczniej będzie jeśli do pałacu wejdzie ze mną ktoś komu będę mogła ufać i z kim będę mogła na bieżąco analizować zmiany mogące wyjść w trakcie realizacji planu. Tak więc Tom wygląda z was najbardziej przyzwoicie, podejmę się nauczenia go dworskich zwyczajów i wejdzie tam jako mój służący, powinna to być kobieta ale Tia budzi mieszane uczucia natomiast we Francji morale są nieco luźniejsze- złożyłam dłonie dumna ze swojego planu, wszyscy wpatrywalismy się w Jacka.
- To dobry pomysł ale nie zgodzę się że Tom wygląda najlepiej- Kapitan uśmiechnął się szeroko po czym pokłonił nisko. Zaśmiałam się pod nosem. Decyzja zapadła, mój plan powoli zaczynał być rzeczywistością.

Deeper than you want || ☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz