Rozdział 6

138 6 0
                                    


Bardzo was przepraszam za opóźnienia, praca i obowiązki utrudniają mi pisanie ale staram się jak mogę mam nadzieję że nowy rozdział się spodoba i nieco was zaniepokoi😁







Całą załogą wtoczyliśmy się do speluny, której nie śmiałabym nawet nazwać barem czy karczmą. Smród dymu, gorzały, potu i Bóg jeden wie czego jeszcze spowodował że poczułam ucisk w gardle, próbując brać pół wdechy kierowałam się za resztą bandy. Tia przemyķała zgrabnie między rozwalonymi stołami i pijakami rozrzuconymi na ziemii gęsto jak jesienne liście. Ja na szarym końcu w towarzystwie Joshamee nie mogłam wydusić z siebie słowa to z czym się spotkałam było dla mnie nie tyle co nie zrozumiałe a wręcz nierealnie jak gdyby w moim świecie to wszystko nigdy by nie istniało, im dłużej przemierzaliśmy to miejsce tym mniej liczyła nasza grupa, załoga rozpierzchła się na wszystkie strony w poszukiwaniu alkoholu i pewnie innych przygód, wzdrygnęłam się lekko.
- Pewnie nie bywałaś nigdy w takich miejscach- głos Joshamee wyrwał mnie z transu, mężczyzna patrzył pytająco.
-Nie, teraz nawet żałuję że narzekałam na bale w moim domu- oznajmiłam, faktycznie tak było nie sposób zliczyć ile razy byłam nieznośna dla rodziców, którzy z takim zaangażowaniem organizowali dla mnie przyjęcia, mój Boże czemu takie myśli przychodzą teraz kiedy jestem tak daleko za daleko żeby wydusić z siebie marne "wybaczcie mi".
Jack zajął miejsce na przy stole w kącie pomieszczenia, masywne drewniane krzesła były naznaczone bruzdą czasu i dość mocno podniszczone, kapitan usadowił się na jednym z nich, dołączył do niego Tom i Joshamee, którego Jack traktował jak prawą rękę, na przeciwko zasiadła Tia. Stałam chwilę przyglądając się im, nie było już dla mnie miejsca, huk dookoła mnie zagłuszał moje myśli nie było opcji żebym się oddaliła aby usiąść sama, nerwowo rozejrzałam się dookoła, mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Toma. Zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie dołączysz?- zapytał przyglądając się z zaciekawieniem, mój kark zalał pot nie wiedziałam co powinnam powiedzieć ani tym bardziej zrobić, ciężko było mi wziąść oddech z trudem wykrztusiłam
-Nie ma już miejsca- to jedyne na co się zdobyłam.
Załoga wybuchła śmiechem powodując u mnie fale wstydu i zażenowania, Jack uderzał co chwilę dłonią w kolano śmiejąc się donośnie, cóż za prostak pomyślałam.
-Słońce, tu nikt nie przysunie ci krzesła nie pomoże usiąść ani nie zdejmie płaszcza- ochrypnięty głos czarnoskórej kobiety przedarł się przez gwarę, spuściłam wzrok. Czułam się upokorzona, zawsze czekano na mnie żeby usiąść i faktycznie zawsze odsuwano mi krzesło, z tęsknotą w oczach podeszłam do stolika obok, szybko chwyciłam drewnianą ramę po czym z dźwiękiem rysowanej podłogi przeciągnęłam siedzenie niezdarnie do stolika załogi. Cała sytuacja była dla mnie stresująca a otuchy nie dodawał fakt iż przestali rozmawiać na rzecz przyglądania się mojej nie równej walce z masywnym meblem.
Usiadłam. Odchrząknęłam cicho próbując wrócić sobie resztki honoru jakie mi zostały na ten moment. Wrzaski i piski dobiegające zewsząd w akompaniamencie muzyki granej w drugim końcu sali niemal rozsadzały moją głowę. Czułam że nie potrafię się skupić na niczym, patrzyłam na twarze i widziałam ruchy warg Ale nic do mnie nie docierało, przytłoczona tym wszystkim nawet nie poczułam jak łapczywie zaczęłam brać wdechy. Trzaskanie szkła, smród gorzały, dym, krzyki to wszystko nasilało się w mojej głowie sama nie wiem kiedy wstałam od stołu z hukiem, w amoku zaczęłam przeciskać się między ludźmi w stronę wyjścia czułam jakby brakowało mi tlenu nie mogłam oddychać, łzy napływały mi do oczu to była istna fala histerii przeszywająca moje ciało. Dopadłam do drzwi które były ucholne, pchnęłam je po czym usłyszałam głośnie skrzypienie nie oliwionych już dawno zawiasów. Wypadłam na zewnątrz, było już całkowicie ciemno tylko dwie ledwo trzymające się latarnie tliły się bladym ogniem. Pijani ludzie mijali mnie obojętnie, trzęsąc się odeszłam na bok, po czym plecami uderzyłam w ścianę budynku. Dookoła niosły się dźwięki zabawy i stłumionej muzyki. Panicznie starałam się uspokoić, byłam przerażona całe tabuny pijanych zbirów otaczały mnie z każdej strony, nigdy wcześniej nie czułam się tak słaba jak dzisisj. Nie miałam na myśli nawet tego że tam nie pasuję zwyczajnie się bałam co może strzelić takiej zwierzynie do głowy. Zamyślona musiałam nie słyszeć jak ktoś do mnie podszedł.
-Cześć piękna ile muszę Ci zapłacić żebyśmy  poszli na górę?- tłusty spocony mężczyzna z łysą glacą wpatrywał się we mnie wręcz się śliniąc. Chciałam się cofnąć Ale ścina była tuż za moimi plecami, zestresowana przywarłam do niej mocniej. Mężczyzna zaczął się zbliżać i napierać na moje ciało, smród potu, brudu oraz ogromnej jak mniemam ilości spożytego alkoholu dusił moje gardło.
-Nie można mnie kupić- powiedziałam pewnie na tyle ile tylko moje zszargane nerwy mi pozwoliły. Mężczyzna zarechotał w głos pokazując szereg resztek zębów. Wszystko podeszło mi do gardła, wyciągnęłam dłoń i odepchnęłam go lekko, odległość między nami nieco się zwiększyła. Już chciałam wysmyknąć się bokiem i biec w poszukiwaniu kogokolwiek z załogi Ale w tym momencie facet chwycił moją szyję, szok który gwałtownie mną wstrząsnął nie pozwolił mi nawet pisnąć. Spojrzałam z oczami pełnymi łez w stronę napastnika z uśmiechem i pełnym rządzy spojrzeniem oblizał wargi po czym zaczął mnie do siebie przyciągać. Oparłam dłonie o jego klatkę prostując je z całej siły żeby tylko się nie zbliżyć, panicznie próbowałam wyszarpać moją szyję z uścisku rzucając się na boki. Poczułam że mężczyzna zacisnął dłonie, coraz ciężej było mi oddychać w nagłym przypływie paniki i bólu zamachnęłam się po czym moje paznokcie przesunęły po całej twarzy oprawcy, zbir syknął głośno po czym wściekły wykrzyczał
-Ty mała szmato, zabije cię Ale najpierw się zabawimy- jego głos dotarł do mnie ledwo co przez pisk w uszach, który towarzyszył mi od momentu kiedy uścisk dłoni mężczyzny ograniczył mi dostęp powietrza. Obraz zaczął mi się rozmazywać, próbowałam zaczerpnąć powietrza Ale miałam coraz mniej sił, fala gorąca zalewała moją twarz z całą mocą próbowałam zdjąć z siebie ręce tego człowieka. Powoli czułam że tracę przytomność, nie miałam już władzy nad moim ciałem i jednocześnie nic co działo się dookoła nie docierało do mnie.
Huk rozbitego szkła, po którym upadłam na ziemię sprawił że poczułam ulgę, zaczęłam łapać powietrze jak tylko najbardziej się dało, trzymając moją szyję i dysząc bardzo głośno podniosłam wzrok żeby zobaczyć co się stało, w  półmroku nade mną stał Jack trzymając w ręce resztkę rozbitej butelki, nie sądziłam że jego widok może mnie tak ucieszyć. Nie mam pojęcia dlaczego poczułam nagle przypływ siły, z pomocą ściany gwałtownie wstałam, bezmyślnie zrobiłam duży krok w przód omijając leżącego bezwładnie na ziemii napastnika. Rzuciłam się na szyję kapitana, Jack drgnął jakby się tego nie spodziewał, domyślam się że tak było. Oplotłam ręce wokół jego ciała a ciszę między nami przerwał mój płacz i ledwie słyszalne
-Dziękuję- Mój głos łamał się okropnie.
Poczułam że kapitan poklepał lekko moje plecy jakby nie wiedział co zrobić, otrząsnęłam się nagle wiedziałam że to co robię jest bardzo nie na miejscu.
Oderwałam się od niego jak oparzona, poprawiłam ubranie po czym lekko je otrzepałam. Sparrow patrzył na mnie z jakimś nieodgadnionym wyrazem twarzy lekko się uśmiechając
- Dobry kapitan dba o swoją załogę, nawet taką, która się wymyka- jego głos znowu brzmiał spokojnie, normalnie a wypowiedź nie była zmącona żadnym dodatkowym gestem jak miewał to w zwyczaju już miałam pomyśleć że może ta cała postać zwariowanego kapitana to tylko maska gdy nagle uniósł palec i prostując się mocno na chwiejnych nogach dodał
- choć może bardziej dlatego że jesteś atrakcyjną kobietą o Gibbsa raczej się nie bije- uśmiechnął się zalotnie. Cały Jack, przewróciłam oczami i mimowolnie się roześmiałam. Powoli czułam jak opuszczają mnie wszelkie negatywne emocje przy czym wcześniej musiało mi uniknąć że robi się chłodno, zadrżałam lekko z zimna.
-Możemy wrócić do środka bo zaraz zamarznę- oznajmiłam pocierając dłońmi.
Sparrow bez chwili namysłu zdjął płaszcz zostając tylko w niegdyś białej koszuli i skórzanej kamizelce, przez którą przewieszony był pas z szablą oraz bronią.
Podał mi ubranie, bez słowa zarzuciłam sobie na plecy okrycie szukając dłońmi rękawów. Stałam po chwili jak sierota w za dużym płaszcz na przeciwko kapitana a jedyne na co się zdobyłam mimo tego że Jack mi zaimponował to suche
- Dziękuję- już drugie dzisiaj.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko
-Tylko tyle mi dzisiaj powiesz?- zapytał i nie czekając na odpowiedź dodał - chodźmy do środka bo czuję że kolega zaraz się obudzi a mi skończył się rum- zrobił ogromny krok naprzód i sposobem poruszania charakterystycznym tylko dla mniego przemknął do drzwi. Uśmiechnęłam się nieznacząco pod nosem a następnie ruszyłam za nim.

Noc mijała na głośnych rozmowach, jedzeniu piciu i zdzieraniu gardła od krzyku.
W jakimś momencie gdy już lekko przysypiałam usłyszałam jak Tia, Jack i Gibbs rozmawiają na temat tego co mają zamiar dalej robić, ich ściszone głosy wskazywały na to że temat jest poważny.
Pośród szeptów o tym co powinni zrobić a co nie, usłyszałam wyraźnie "Król Jerzy II". Podniosłam głowę z zaciekawieniem zaczynając przysłuchać się dokładniej rozmowie, mówili coś na temat pieczęci królewskiej.
- Nie wiemy gdzie jej szukać prócz tego że w pałacu- Tom opierał się o krzesło bujając się lekko. Przez moją głowę przebiegło tysiąc myśli Ale jedna, która sprawiła że się odezwałam, to była moja nadzieja, szansa na powrót do domu.
-Pieczęć jest w pierścieniu, widziałam jak odciskał ją na listach do rodziców- powiedziałam. Oczy członków załogi spoczęły na mnie, pytające spojrzenia przeszywały mnie dogłębnie.
- Byłam dwa razy w jego pałacu we Francji w gościnie, pierwszy raz na balu jako debiutantka a drugi raz latem jako gość honorowy, król Jerzy II i mój ojciec są bardzo blisko często wymieniają listy, raz nawet był gościem w naszym domu- kontynunowałam z dumą.
Jack bawił się swoją brodą i z chytrym uśmiechem przyglądał mi się po czym odchrząknął głośno.
- Cudownie więc, skoro znasz Jerzego a Jerzy ciebie możesz się tam zjawić i nikogo to nie ździwi- wśród bandy rozeszły się szepty i słowa aprobaty. Przewróciłam oczami, czego mogłam spodziewać się po bandzie piratów. Maniery, zapewne myślą że to jakieś wyspy na morzu karaibskim.
- Oczywiście że nie mogę od tak się zjawić, moje przybycie powinien poprzedzić list inaczej król moje wietrzyć spisek, skąd nagle miałabym zjawić się we Francji w tym stanie z resztą i to bez zapowiedzi, śmierdzi na kilometr intrygą- pewna siebie mówiłam głośno bo tym razem to ja miałam coś wartościowego do powiedzenia. Gibbs przytaknął mi i marszcząc czoło zaczął
- Ma rację, dworskie życie ma swoje prawa- oznajmił na co ja tylko pokiwałam twierdząco głową. Czułam że mój plan, który przed paroma minutami narodził się w mojej głowie może wypalić. Jeśli tylko uda mi się dostać na dwór króla Francji będę bezpieczna, Jack nie weźmie pod uwagę że nie wrócę na statek, traktują mnie jak część załogi i postaram się aby nabrał jeszcze więcej zaufania. Zrobię wszystko co będzie trzeba żeby wrócić do domu, nigdy nie czułam w sobie takiej determinacji, zacisnęłam pięści pod stołem. Zadeklaruje swoją pomoc po czym powiem Królowi prawdę o moim uprowadzeniu, na samą myśl miałam dreszcze z ekscytacji, piraci wszędzie kończą tak samo. Będą skazani na śmierć. Złowrogi uśmiech pojawił się na mojej twarzy...

Deeper than you want || ☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz