Rozdział 17

85 3 1
                                    

Hej, dziękuję wszystkim, którzy czekali na nowy rozdział i mam nadzieję że się spodoba, długie przerwy w moim pisaniu niestety będą się zdarzać bo poza tym co tu publikuję mam na głowie pracę i parę innych wyczerpujących zajęć. Mam nadzieję że zrozumiecie i życzę wszystkim miłego czytania!













-jesteśmy już blisko celu, powoli przstajesz być bezpieczna nawet tutaj- Dalma siedziała obok wspierając głowę ręką. Przeszywającym wzrokiem przyglądała mi się z dużą uwagą. Wciąż roztrzęsionym głosem starałam się objaśnić jej co właśnie siedzi mi w głowie
-Myślę że pierścień nie chce żebym go znalazła- oznajmiłam, dzieląc się w ten sposób moimi obawami. Kobieta potarła zmęczone oczy.
-Boisz się co może wypuścić prawda? Myślę że Twoja rola w tym wszystkim dopiero nadejdzie- chwyciła mocno mój nadgarstek
-Staw czoło swojemu przeznaczeniu, musisz je zaakceptować- dodała drżącym głosem. Miała rację. To wszystko, to dopiero początek, połączenie jakie czułam z pierścieniem zdawało mi się teraz tak bliskie jakby był już w zasięgu mojej ręki. Może faktycznie moim zadaniem od początku było go zniszczyć i może faktycznie jestem potomkiem morskiej wiedźmy. Teraz będąc tu na tym okręcie nic już mnie nie dziwiło. Dawne życie zostało gdzieś daleko w tyle wracając do mnie jedynie w snach i wspomnieniach. Chciałabym zobaczyć rodziców, nawet jeśli kobieta, która mnie wychowała wcale mnie nie urodziła, chciałbym naprawić wszystko i żyć pełnią życia jednak tam dokąd chciałbym iść nie mogę zabrać Jacka... Los pokierował mnie drogą, której nigdy sama dla siebie bym nie wybrała niestety nie było innej opcji aniżeli brać to co rzuca mi prosto w twarz. Jeśli ceną powrotu byłoby chociażby zabicie smoka to nie zamierzam się poddać, chcę zawalczyć o swoje szczęście i zobaczyć dom... poczuć zapach upranej pościeli oraz świeżo mielonej kawy to była właśnie moja złota klatka, której teraz tak mi brakowało.

      Kolejny dzień zaczynał się tak samo jak każdy poprzedni z wyjątkiem tego że fale zdawały mi się nieco większe, Tom został zamknięty w celi pod pokładem i ani myślałam go oglądać po zajściu ubiegłej nocy. Atmosfera na pokładzie była dość gęsta, plotki o romansie Kapitana szybko się rozeszły tak więc czułam na sobie nieprzyjemny wzrok załogi. Mimo wszystko znosiłam to z głową w górze, docinki z tytułu współżycia są być może zabawne dla takiej hołoty.
-jesteśmy blisko celu- Gibbs stanął koło mnie przyglądając się kapitanowi obejmującemu ster. Spojrzałam na niego zaciekawiona, bądź co bądź bardzo lubiłam Joshamee uważałam go za dobrego człowieka i jeszcze lepszego pirata o ile można tak to ująć.
-wnioskujesz to po nim?- zapytałam. Mężczyzna uśmiechnął się po czym poprawił potargane przez wiatr włosy.
-Tak, znam już trochę Jacka widzę że jest pobudzony nawet jak na niego, znam ten wyraz twarzy moja droga- oznajmił ze spokojem wyciągając cygaro. Rzucił mi ukradkiem spojrzenie po czym pokiwał przecząco głową jakby sam do siebie
-Do ciebie to nie pasuje- odszedł spokojnie w stronę burty. Rano przebrałam się w swoje stare ubrania, które dostałam od Dalmy dzień był nieco chłodniejszy co niestety nieprzyjemnie odczułam na swoich rękach. Pocierałam zziębnięte dłonie gdy nagle poczułam że coś  zakładane jest na moje plecy.
-Mi też było zimno- Tia stała obok w za dużym męskim płaszczu, podobny zarzuciła na moje ramiona, bez namysłu założyłam go wtulając się z ulgą w materiał. Niebo zdawało się przejaśniać a woda jakby stopniowo uspokajać nie minęło wiele czasu nim cięliśmy taflę gładką jak stół. Wyglądało to co najmniej nie naturalnie ani jednej chmurki i ani jednej fali miałam również wrażenie że nie docerają do nas żadne dźwięki. Niepokój narastał do momentu gdy z zadumy wyrwał mnie okrzyk kapitana
-rzucać kotwice, cumujemy!- Jack trzymał ster nie patrząc na nikogo dookoła, nie zastanawiałam się dlaczego tak jest po prostu spojrzałam w stronę załogi, która bez najmniejszego oporu wykonywała rozkazy Sparrowa. Uczucie lekkiego szarpnięcia okrętem było następstwem kotwicy spotykającej się z przeszkodą, o co mogła zaczepić się na otwartym morzu? Pomyślałam. Dalma nerwowo szeptała coś pod nosem dodając jeszcze więcej niepokoju całej tej sytuacji.
-Przyniescie pieczęć króla to rozkaz Kapitana- głos Joshamee poniósł się po pokładzie. Na dźwięk słowa "król" aż podskoczyłam serce jakby na chwilę zwolniło rytm sprawiając że cisza we mnie uwydatniła wszystkie żenujące myśli jakie zakiełkowały w mojej głowie. Wciąż z trudem wspominałam Jerzego, wstyd za to jak odpłaciłam mu się za gościnność był nieznośny. Starając się odpędzić złe myśli ruszyłam w stronę Jacka aby na czas spektaklu, który się tu zapewne zaraz odegra mieć go pod ręką w razie wypadku. Wspięłam się do steru starając ominąć cały ten chaos, który opanował załogę
Sparrow rozbieganym wzrokiem błądził po mapie dodatkowo wertując stosy notatek. Miałam wrażenie że nawet nie usłyszał mojego głośnego westchnięcia na ten widok. Nerwowo chwycił jeden ze świstków po czym zaczął nim trząść, wyglądał przy tym jak małpa, mimo iż poznałam go trochę to jego zachowania i niewyjaśnione odruchy nie przestawały mnie zaskakiwać jakby w jednym ciele było ich dwóch jak nie więcej ale chyba to czyniło go tak bardzo niepowtarzalnym.
-Meredith muszę cię ukłuć- powiedział chwytając mój nadgarstek nie zdążyłam nawet otworzyć ust a już poczułam piekący ból na palcu, syknęłam tylko wyrywając dłoń po czym przyłożyłam do ust zraniony palec.
- Jack na Boga ja nawet się nie zgodziłam- oznajmiłam poirytowana jego nagłym napadem. Mężczyzna wywrócił oczami, rozkładając dłonie w geście nieporadności. Miałam ochotę zdzielic go w twarz niestety zanim cokolwiek udało mi się z siebie wykrzesać Jack wytarł ostrze noża po czym podał mi pieczęć i z głupim uśmiechem oznajmił
-Musisz to tak potrzeć- nakazał gestykulując nadmiernie jak to miało miejsce na codzień. Zrobiłam bez komentarza o co zostałam poproszona i sprawnym ruchem oddałam pierścień. Kapitan wziął go delikatnie na dłoń po czym chwiejnym biegiem rzucił się w stronę burty
-Uwaga Cofnąć się będę rzucał!- darł się w niebogłosy, może to ta eksytacja całą tą wyprawą sprawiała że był właśnie taki a może zawsze taki jest tylko ja na umyślnie to ignoruje, ciężko powiedzieć. Ponownie nie siląc się na otwieranie ust zrobiłam krok w tył z zaciekawieniem oczekując następstwa tego wszystko. Dźwięk bulgotania wody wcale mnie nie zdziwił natomiast huk i potężny wstrząs, który podrzucił łajbę już tak. Prawie upadłam na skutek tego pogłębiającego się drgania, nagle z wody przed naszymi oczami wyrosła ogromna strzelista wieża, wynurzona prosto z dna ocenau, patrzyłam z niedowierzaniem jak budowla pnie się ku niebu, następnie ukazały się mniejsze poboczne wieżyczki a na samym końcu brama, największa jaką kiedykolwiek widziałam. Ciężko było oderwać wzrok od tego widoku a jeszcze ciężej wytłumaczyć sobie że to prawda, reszta załogi zdawała się nie podzielać mojego szoku ale czego mogłam spodziewać się po piratach, na pewno nie jedno już widzieli. Robiąc krok do przodu nagle upadłam z piskiem zakrywając uszy do których dobiegło milion szeptów
-Nie daj im go zdobyć, zniszcz go- głosy z ogromnym natężeniem powaliły mnie na kolana, powodując ból. Poczułam czyjś dotyk na sobie, otworzyłam zaciśnięte z bólu powieki napotykając wzrokiem Jacka. Mężczyzna mocno chwycił moje ramiona potrząsając mną
-Meredith wszystko w porządku co się dzieje?- przyglądał mi się pytająco, zbierałam się już by udzielić odpowiedzi niestety mój język nie był mi posłuszny zamiast jakiegokolwiek słowa z moich ust nie wyrwał się nawet pomruk natomiast poczułam metaliczny smak na ustach. Nerwowo oblizałam wargi, tego nie dało się z niczym pomylić, krew.
-Meredith słyszysz mnie, co się dzieje, Tia czemu ona krwawi- głos Kapitana dobiegał jakby zza ściany ja natomiast słyszałam tylko jak strugi krwi wypływające z mojego nosa biją o deski pokładu. Starałam się zrobić cokolwiek ale czułam jak opuszczają mnie wszelkie siły, wrzawa wokół mnie była absolutnie nie zrozumiała, nie byłam w stanie zrozumieć słów, które miały do mnie dotrzeć zupełnie jakby ktoś mówił w innym języku. Kolejny huk rozdarł się w mojej głowie przerywając zamieszanie na pokładzie, miałam wrażenie że wszystko wokół krzyczy a może na prawdę wszyscy krzyczą?
Coś mocno złapało mnie w talii, mówiąc coś mam na myśli wielką obślizgła mackę, wyglądająca jak okropnie długa, powykręcana i pokryta śluzem gałąź. Chyba tracę zmysły, ostatnie co poczułam to silne szarpnięcie jakby coś bez trudu oderwało mnie od ziemii i powlekło wprost na samo dno piekła. Oddalające się krzyki Sparrowa były tylko snem.

Deeper than you want || ☆Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz