*ASHTON*
Siedzieliśmy razem z Luke'iem na tarasie, lub raczej on siedział, a ja leżałem, trzymając głowę na jego kolanach. Jego dłonie były wplecione w moje włosy i delikatnie się nimi bawiły, co było bardzo przyjemne. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, gdy masował skórę mojej głowy, co jakiś czas nieumyślnie za nie ciągnąc. U dołu moich pleców czułem lekkie mrowienie. Na początku uważałem, że to z powodu błogiego stanu, w który wprowadził mnie Luke, ale z czasem stawało się one nieprzyjemne. Nie chciałem psuć naszego wspólnego wieczoru, więc postanowiłem to przemilczeć.
Czekaliśmy, aż rozpocznie się noc spadających gwiazd. Była ona na naszej liście, chcieliśmy także od razu spełnić kolejny podpunkt, czyli wschód słońca. Oboje byliśmy bardzo podekscytowani.
-Zapowiada się niesamowicie- szepnął blondyn- słyszałem, że to będzie piękne- westchnął wyraźnie zafascynowany zbliżającym się wydarzeniem.
Pokiwałem tylko twierdząco głową, gdyż cisza bardzo mi odpowiadała.
Po kilkunastu minutach wszystko się zaczęło. Białe, jaskrawe kropki spływały po ciemnym, wręcz czarnym niebie zostawiając po sobie ślady, które po chwili znikały.
Sądzę, że jeszcze jakiś czas temu, aż tak bardzo bym się tym nie zachwycał, ale gdy byłem z moim przyjacielem było inaczej. Wyjątkowo.
-Myślisz nad życzeniami?- spytał w końcu Hemmings nie odrywając wzroku od nieba.
Nie zastanawiałem się nad tym. Czego mogłem chcieć? Tego, żeby przeżyć? Nie to za proste, chociaż byłem pewny, że on myśli właśnie o tym.
Chciałbym, żeby tata był częściej w domu, gdy mnie już nie będzie. Czasem zastanawiałem się czy on w ogóle pamięta jak wyglądamy. Tak rzadko bywał w domu.... a jak już był to prowokował niepotrzebne kłótnie, które źle wpływały na nasze relacje. Jeszcze niedawno myślałem, że nigdy nie będę mu w stanie tego wybaczyć, jak nas zostawia, ale wtedy zdałem sobie sprawę, że moje odejście mogłoby coś zmienić w tej kwestii, mimo że zachowywał się jakby za bardzo go to nie obchodziło. Miałem nadzieję, że gdy straci jedno z nas to zrozumie, że nic nie jest pewne i zacznie lepiej dbać o mamę i Sky.
Chciałem, żeby mama była szczęśliwa. Wiedziałem, że ja i Sky byliśmy dla niej całym światem, a wtedy musiała się pogodzić z utratą mnie. Wiedziałem jak bardzo to przeżywała mimo że starannie próbowała to ukryć. Marzyłem o tym, żeby przyzwyczaiła się do trzyosobowej rodziny. Żeby nie tęskniła zbyt mocno. Żeby ruszyła dalej, ale mimo wszystko nie zapomniała.
Chciałem, żeby Sky wyrosła na niesamowitą dziewczynę. Pełną ambicji i różnych talentów. Miałem nadzieję, że czasem będzie mnie wspominać i opowiadać o mnie innym z dumą. Chciałem poczuć się ważny, potrzebny i kochany.
I moim ostatnim życzeniem było, aby Luke ułożył sobie życie beze mnie. Żeby był zwykłym nastolatkiem, imprezował, bawił się, zakochiwał, żeby nie był smutny, ale żeby nadal przedstawiał mnie innych jako brata, którym dla niego byłem.
-Tak-odpowiedziałem i poczułem, że zrobiło mi się niedobrze, ale przecież nie miałem czym się zatruć.
-Podoba ci się?
Już miałem odpowiadać, gdy poczułem, że zaraz zacznę wymiotować, a w głowie zaczęło się kręcić. Jak najszybciej potrafiłem zerwałem się z kolan blondyna i wstałem, niestety nie zdążyłem daleko odejść. Okropny ból rozszedł się po moim ciele i upadłem na kolana. Luke także zareagował, podbiegając do mnie i łapiąc mnie w objęcia. Opadłem na niego bezwiednie, totalnie wyczerpany.
-Zadzwonię do szpitala- poinformował mnie, na co pokiwałem głową
-To zwykłe mdłości- powiedziałem i po chwili zdałem sobie sprawę z tago jak beznadziejnie to zabrzmiało. Jego telefon leżał na stoliku. Nie chciałem, żeby mnie puszczał- nie idź. Zostań tu, błagam- ostatnie słowo już wyszeptałem czując, że to nie koniec złego samopoczucia.*LUKE*
Byłem przerażony. Nie miałem pojęcia jak mu pomóc. Powinienem był wstać po telefon i zadzwonić na pogotowie, ale Ashton tak strasznie nalegał, żebym został. Kurczowo trzymał się mojego ciała, gdy cały drżał. Głośno, nerwowo oddychał jakby czekał na kolejną falę bólu i wymiotów.
Chciałem go jakoś wesprzeć, ale nie miałem pojęcia jak to zrobić. Sam byłem sparaliżowany strachem. Nie mogłem go stracić. Nie teraz. Nie gdy tak naprawdę dopiero zaczynał żyć.Nikt nie chciał udzielić mi nawet najmniejszej pieprzonej informacji! Gdy tylko udało mi się wezwać pomoc, pogotowie zabrało Ashron'a do szpitala. Wypełniłem kartę rejestracyjną podczas gdy oni ratowali mu życie.
Miałem problem z najprostszyni czynnościami, takimi jak utrzymanie długopisu w ręce.
To nie mógł być koniec. Z jakiej racji miało mi zostać odebrane wszystko co kochałem!? Co takiego zrobiłem, że musiałem za to cierpieć?
Przecież już było tak dobrze. Samopoczucie Ashton'a przez ostatnie dni było bardzo dobre. Dużo się śmiał i uśmiechał. Jego sprawność fizyczna także się poprawiła. Oboje odzyskaliśmy nadzieje na jego całkowite wyzdrowienie. Nie spodziewaliśmy się tego tak szybko, nie wtedy.... nie gdy byłem tak blisko powiedzenia mu tego co czuję.
Na korytarz wyszła pielęgniarka, która była w sali mojego przyjaciela. Od razu ruszyłem w jej kierunku.
-Co z nim?- spytałem wręcz błagalnym tonem.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, omiatając mnie wzrokiem.
-Jesteś z rodziny?
Przeklnąłem w myślach.
-Nie, ale to ja wezwałem pogotowie- odpowiedziałem. Już otwierała usta i byłem pewny, że odmówi przekazania mi czegokolwiek- chociaż czy żyje- załkałem
Rozejrzała się dookoła, jakby chciała sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu.
-Jego stan jest tragiczny- oznajmiła, a jej oczy były pełne współczucia- ale żyje.----------------------------
Przpraszam za tak długą nieobecność, ale moja wena odeszła i nie wraca ugh
CZYTASZ
All I need is you... » Lashton
Fanfiction"'Cause I've been from place to place Trying to bring you back I've walked for days and days Cause I can't face the fact That nothing is better than you"