Rozdział 10

24 2 0
                                    



Wróciła, usiadła i z powrotem wtuliła się w moje ramie. - Co my właściwie robimy, co Michael? - mruknęła nie wiem czy do mnie czy właściwie bardziej do siebie.

- Oglądamy razem film. - odpowiedziałem jakbym w zaistniałej sytuacji razem z Hope był już tysiąc razy.

- Wiesz, że nie o to chodzi. - westchnęła. - Zbyt dużo dla mnie jak na jeden moment. - przez moment myślałem, że się ode mnie odsunie i pójdzie do siebie, ale dziewczyna została ze mną dalej w tej samej pozycji. 

- Co masz na myśli, Hope? 

- To, że jeszcze kilka dni temu dusiłeś mnie w kuchni, zachowuje się jakbym miała syndrom sztokholmski. - powiedziała, a ja poczułem jakbym dostał w pysk. 

- Słucham? - zagotowało się we mnie niemiłosiernie. Spojrzałem na nią lekko się ode niej odsuwając. - Co chcesz przez to powiedzieć?  Nie porwałem cię, w zamian za układ anulowałem umowę, czego nigdy w życiu nie robię, a ty mówisz, że masz syndrom sztokholmski? 

- Nie jestem i nie byłam tu z własnej woli, Michael. - cholera, ona miała rację. - To, że łaskawie w zamian za aranżowane małżeństwo pozwoliłeś mi dokończyć studia nie oznacza, że w ciągu 3 dni przestanę się ciebie bać, przestanę myśleć o tym, że chciałeś mnie do burdelu i że ktoś dosypał mi ghb do wina! - o hola, hola królewno, tak to my rozmawiać nie będziemy. Teraz już oboje staliśmy, zdenerwowani i naładowani. 

- Czego ty do cholery nie rozumiesz?! Dla  nikogo w życiu nie zrobiłem tyle ile zrobiłem dla ciebie. - musiałem się wyładować. - Idź do siebie. 

- No tak, przecież i tak jestem tylko twoją marionetką. - prychnęła i pozbierała się na górę. 

- Przemyśl sobie to co do ciebie powiedziałem. - skwitowałem i zwinąłem marynarkę z kanapy. 

-  A co ty wiesz o trudnościach w życiu! - odwróciła się i spojrzała na mnie z pogardą. - Masz wszystko czego potrzebujesz, do cholery!

- Tak, bo ty przecież wiesz jak wyglądało całe moje życie. - parsknąłem pod nosem. 

- No to opowiedz mi, słucham. - usiadła na schodach i z zażenowaniem się na mnie patrzyła. 

- To się ubieraj, zabiorę cię w kilka miejsc. - westchnąłem. Tak naprawdę nie chciałem jej tego wszystkiego opowiadać. Za dużo się u mnie działo i naprawdę wiele musiałem włożyć wiele wysiłku żeby mieć to co mam. Nie od zawsze budziłem postrach w mieście, nie od zawsze byłem bogaty i nie od zawsze miałem to co chciałem. No ale jeśli wmawiała mi coś co tak naprawdę nie jest kompletną bzdurą to nie będę stać założonymi rękami. 

Chwile później jechaliśmy już w aucie, w stronę pierwszego miejsca naszej wycieczki. Stanąłem na małym osiedlu, w głąb  blokowiska na którym się urodziłem. Jej mina była dość dziwna, zamyślona tak jakby czekała na to aż się odezwę. 

- No i gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytała już cicho. 

- Pod domem w którym się urodziłem. W tym bloku, na 2 piętrze, dwudziestego trzeciego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku urodziła mnie mama. Taty nigdy nie miałem, rok wcześniej urodził się Gabriel więc w domu się nie przelewało.

- Chwila... jesteście rodzeństwem? - spojrzała na mnie.

- Tak. Mamy...

- Macie te same oczy. - dokończyła za mnie. - Po tacie?

- Nie, po naszej ukochanej mamie. Widzisz Hope, nie miałem wszystkiego. Gabriel często odmawiał sobie śniadania i dawaj je mnie. - mruknąłem ze ściskiem w gardle. - W szkole podstawowej pilnował mnie jak oka w głowie, gdy dowiedział się, że klasa się ze mnie śmieje specjalnie nie zdał 4 klasy żeby mógł siedzieć ze mną w ławce. 

Jej mina nie wyrażała teraz chyba nic co chciałbym zobaczyć - współczuła mi, a było to coś czego nienawidziłem najbardziej na świecie. Odpaliłem samochód i więcej na nią nie zerkając pojechałem w kolejne miejsce. Podjechałem pod park za szkołą do której niegdyś chodziłem. Wysiadłem z samochodu i poczekałem aż i Hope to zrobi. Podałem jej rękę, bo wiedziałem, że droga będzie nieco zarośnięta i podmokła, chwyciła ją na tyle pewnie, że widziałem już, że ta sprawa się ułoży.  

Po kilku minutach wędrówki ukazała się zarośnięta krzakami stara baza moja i Gabriela. Stary materac, poprzedzierana płachta robiąca wtedy za dach, stara szafka z naszego pokoju. 

- Tu spędzaliśmy dziewięćdziesiąt procent swojego czasu. Po szkole na szybki obiad do mamy, a potem na podwórko daleko od domu żeby na chwile zapomnieć o mamie, która płakała, że nie mamy na rachunki. - uśmiechnąłem się smutno na wspomnienie tamtych zabaw. 

- Michael, ja... - spojrzała na mnie, rozumiejąc jak naprawdę wyglądało kiedyś moje życie. Jej oczy zaświeciły się jak gwiazdy i widziałem, że wyraźnie chciało jej się płakać. 

- Shh. - zbliżyłem się do niej i przyciągnąłem ją do siebie. - Rozumiem twój punkt widzenia, zrozum też mój. - powiedziałem cicho do jej ucha. 

- Jedziemy gdzieś jeszcze? - zapytała, przytulając się do mojej klatki piersiowej. 

- Chciałem cię zabrać w jeszcze jedno miejsce, w porządku? - w odpowiedzi pokiwała głową. 



Culver City || DevilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz