chapter one

1K 53 144
                                    

Światło książyca, jedyne, co wpływało do pokoju nastolatka.

Pomieszczenie było ciemne, przez ogromne okno wlatywało światło pełni.

Brunet przyglądywał się jej uważnie.

Była już trzecia rano, leżał wsłuchwijąc się w ciszę, tak jakby czekał, aż coś usłyszy.

Jasne, mógł włączyć sobie muzykę na słuchawkach, niż czekać, aż usłyszy cokolwiek co wyrwie go z kolejki z wagonikami, które są wypełnione po brzegi myślami.

Kochał muzykę, ale czasem wnerwia go, przez to, że zagłusza jego myśli. W tedy one zapełniają się tekstem piosenki, niż tym o czym chce myśleć.

Jego włosy były roztrzepane, był blady, rumieńce na jego twarzy ledwo były widoczne przez jego bardzo jasną karnację.

Myśli spowrotem przykryły skupienie na księżycu.

~~~

05.10

"Wstawaj, spóźnisz się jak zwykle!" zawołała matka George'a, zrzucając z niego kołdrę.

Brunet mruknął, wstając. Chciał uniknąć kolejnej kłótni, chociaż czasem to było poprostu nie wykonalne.

Gdy kobieta opóściła pokój, nadal leżał w łóżku, autentycznie chcąc koniec dnia.

Ubrał się, po czym sięgnął po swój plecak i opóścił pokój, schodząc na dół.

Jego ojciec zalewał kawę, pod czas gdy rodzicielka szykowała śniadanie.

"Nie jestem dzisiaj głodny." mruknął z zamiarem wyjścia.

"A ty do kąd?" spytał wyższy mężczyzna, poprawiając swoje okulary.

"Muszę dzisiaj szybciej wyjść." odparł chcąc po prostu zniknąć z tego miejsca bez wymiany zdań.

Gdy opóścił posesję, spojrzał na godzinę. Ukazała mu się siódma. Lekcje zaczynał o ósmej, więc postanowił iść wolniej.

Deszcz kropił delikatnie, powodując zachmurzenie. Pogoda nie wyglądała najlepiej. Londyńskie ulice zaczynały stopniowo moknąć, kałuże były nie liczne. Było dzisiaj naprawdę ciepło jak na wrzesień, więc deszcz był duszny.

Deszcze słyną z ochładzania temperatury, niestety ten przyprawiał ją tylko o dodatkowe stopnie.

Brunet szedł powolnym krokiem słuchając jednej ze swoich ulubionych playlist. Kaptur na jego głowie deliktnie mókł, stawiał kroki, zanurzając podeszwy w coraz głębszych kałurzach.

Każdy krok wydawał plusk wody, rozpraszało go to, więc podgłośnił muzykę.

Mijał budynki różnych wielkości, rozmiarów i kolorów. Po chwili doszedł do żółtawego budynku. Nie był on nowoczesny, ale również nie jakiś stary. Z przodu były dość obszerne schody, prowadzące do wejścia.

Wszedł na nie, zmierzając do ogromnych drzwi. Zdjął słuchawki kierując się do laboratorium chemicznego. Wszedł na piętro mijając wiele twarzy, które znał z widzenia, lub te, których nienawidził. Na przykład Eret. Mijał również osoby, które lubił, lub były mu obojętne, takie jak Tommy, Toby, Ranboo, Niki i Willam. Trzymali się oni grupą, z której konakt miał tylko z Niki, ponieważ siedzieli razem na lekcji języka Hiszpańskiego.

Nie chodzili razem do klasy, lecz miejwięcej na tym polegały lekcje integracyjne.

Pod salą od chemii ujrzał Alex'a z Karl'em, czyli jego jedynych przyjaciół. Przywitał się z nimi, gdy lekcja się zaczęła weszli do środka.

Cztery czarne ściany • DreamnotfoundOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz