Rozdział 16: "Mój brat jest zajefajny i ma w domu trzy kombajny."

638 47 0
                                    

Stałem zaspany nad ekspresem do kawy czekając na moje latte. W sumie to nie byłem pewny, czy będzie to to, co zamówiłem, bo wzrok miałem zamazany, jak zresztą codziennie rano przed prysznicem. Nie zdziwiłem się więc, gdy w moim kubku znalazło się espresso. Skrzywiłem się, ale wypiłem napój.
Jedynym, co mnie zaskoczyło była pustka w kuchni, jednym z najbardziej zatłoczonych miejsc w tym domu. Zazwyczaj. Jednak byłem sam z małym liścikiem mówiącym, że wyjechali do sklepu, wrócą koło 15:00. Pierwszym, co uczyniłem po przeczytaniu go, było spojrzenie na zegar. 11:00. Świetnie, mam cztery godziny samotności. Której samotnie nie spędzę, rzecz jasna, ponieważ wybieram się z Calumem na plażę. Znaczy, on jeszcze o tym nie wie, ale to taki drobiazg. Zanim do niego zadzwonię powinienem wziąć prysznic, bo jeszcze się do Szanghaju z moim wzrokiem dodzwonię.,,

Po bardzo miło spędzonych dwudziestu minutach pod gorącą wodą opuściłem kabinę prysznicową. Odpuściłem suszenie włosów, przecież jest ciepło (tak naprawdę chodziło o to, że Rydel zabrała suszarkę). Po zjedzeniu kilku tostów i wypiciu jeszcze szklanki wody zadzwoniłem do mojego kumpla. Po jakichś czterech sygnałach w końcu odebrał.
- Halo? - spytał. Jego głos wyrażał zaskoczenie.
- Witaj - odpowiedziałem.
- Ross. Dawno się nie odzywałeś, zaczynałem się bać, że umarłeś.
- Miło z twojej strony, ale, jak słyszysz, żyję - stwierdziłem.
- Coś nie wierzę, że dzwonisz by usłyszeć mój głos. No motylku, czego chcesz?
- Co powiesz na plażę? Tak jakoś za półgodziny?
- Brzmi fajnie.
- Więc widzimy się?
- Jasne. Daj mi tylko chwilę na znalezienie koła ratunkowego. Będziemy go potrzebować, jeżeli nagle postanowisz się utopić - rzucił sarkastycznie.
- To miłe, że tak się o mnie troszczysz, ale dzisiaj nie mam chyba ochoty na topienie się w morzu - mruknąłem.
- Zgoda, więc za półgodziny. Będę czekać pod twoim domem.
- Mam nadzieję.
- Żegnam więc - dodał i się rozłączył. Odrzuciłem telefon na kanapę, a sam położyłem się na podłodze. Myślałem o wczorajszym wieczorze.

Laura siedziała jeszcze w moim pokoju z godzinę, śmiejąc się w moich suchych żartów i oglądając moje szkice. Nie chętnie je pokazałem, przecież połowa z nich przedstawiała właśnie ją, ale ona nie zwracała na to uwagi. Uważnie się im przypatrywała.
- Więc tak mnie widzisz? - spytała pokazując mi obrazek, na którym się śmieje.
- Owszem, ale już nie tak często - odpowiedziałem cicho, a ona westchnęła cicho. - Widzę, że zaraziłem cię moim nawykiem do wzdychania. Oboje powinniśmy iść na terapię - dodałem, a ona wybuchnęła śmiechem.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Wstałem i je otworzyłem. Za nimi stał mój kumpel w dziwnym, ogromnym słomianym kapeluszu z różową kokardą. Chyba zauważył, na co patrzę, bo westchnął i wyjaśnił - Raini mi go kupiła, a ja boję się, że będzie na plaży.
- Jesteś idiotą. A w tym - wskazałem jego nakrycie głowy - wyglądasz na jeszcze większego idiotę. Kto przyjmuje coś takiego? Ja, bardzo zakochany człowiek, nigdy nie przyjąłbym czegoś takiego, nawet jeśli Laura groziła mi z karabinem w ręce.
- Dzięki, widzę, że stałeś się jeszcze bardziej bezpośredni i jeszcze bardziej wredny - odpowiedział.
- Nie ma za co, czuję się zaszczycony będąc bezpośredni i wredny dla ciebie - rzuciłem i ukłoniłem się lekko.
- Do tego ukłonu przydałby ci się kapelusz. Powinieneś się cieszyć, że mam jeden na zbyciu, będziesz mógł kłaniać się przed każdym napotkanym człowiekiem.
- Kto powiedział, że chcę się kłaniać przed wszystkimi?
- Twórca kapelusza. Waży chyba z siedem kilo, zobacz - zdjął go i mi podał. Chwyciłem go i jęknąłem z bólu, kiedy jego ciężar wygiął mnie do przodu.
- Jezu, tym bardziej musisz go spalić. Ciesz się, mamy dziś grilla i jesteś zaproszony.

Jak się okazało Raini jednak na plaży nie było, więc Calum robił z siebie idiotę w tym kapeluszu na darmo. Za to zbudowaliśmy całkiem przyzwoity zamek z piasku i parasolkę.
Siedzieliśmy właśnie w cieniu nasz... jego kapelusza i jedliśmy lody, kiedy znikąd pojawił się Rocky.
- Cześć wam - powiedział. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Czeeeeeść? - przywitałem się, a Cal uścisnął mu dłoń. Patrzyłem zaskoczony na brata, który uśmiechał się jak aniołek i częstował nas cukierkami o smaku lodowym. - I tak bez wrzasku? - spytałem - Nie, czekaj, te cuksy są pewnie zatrute. Albo teraz jesteś miły, a później mnie upokorzysz w najgorszy ze wszystkich sposobów - zgadywałem.
- Dobrze się czujesz? - zapytał szatyn. - Nie miałem takiego zamiaru. W sumie, to wręcz przeciwnie. Chciałem odkręcić to, że ostatnimi czasy zachowywałem się jak... kaczka.
- Trafne określenie, mój bracie. Mówiąc "ostatnimi czasy" masz na myśli "zawsze"?
- Możliwe.
- Świetnie. Lecz ja nadal nie wierzę.
- Więc co mam zrobić, żebyś mi wybaczył?
- Hmm. Nie wiem. Załóż ten kapelusz, wejdź do wody, odtańcz makarenę i wrzaśnij "jestem zajefajny, mam w domu trzy kombajny".
- Serio? - Zazgrzytał zębami, ale chwycił nakrycie głowy mojego przyjaciela i wszedł do wody. Zaczął tańczyć, po czym (ku radości tłumu) krzyknął, co mu nakazałem.
- Lubisz znęcać się nad rodzeństwem, prawda? - stwierdził siedzący po mojej lewej rudzielec.
- Tylko nad nim.
- Powiedz to Riker'owi, któremu kazałeś kiedyś wejść na dach mojego domu i grać na trąbce.
- Hah, pamiętam to - zauważyłem. - Grał gorzej, niż się spodziewałem.
- Zadowolony, łysy skrzacie? - spytał mój brat w mokrych dżinsach.
- Oczywiście. Jestem wniebowzięty. Co ty na to, żeby to powtórzyć?
- Nie, teraz ty coś zrób - uśmiechnął się jak chochlik, na co westchnąłem i wstałem. Ludzie już patrzyli zainteresowani dalszym rozwojem akcji.
- Halo, halo! Ludzie na plaży! Mam ochotę ogłosić, iż mój brat jest zajefajny i ma w domu trzy kombajny! - wykrzyczałem, rudy zaczął się śmiać, Rocky zakrył twarz kapeluszem, ludność dookoła zaczęła chichotać, a ja dostrzegłem... Laurę. Idącą. Sobie. W moją. Stronę. Teraz.
bdbsjdbsdbscbjsdcbjs
- Nie wiedziałam, że kupiliście kombajny - wyznała z lisim uśmieszkiem. - No i gratuluję pogodzenia. Może teraz Rydel nie będzie mi się godzinami skarżyć, jacy jesteście nieznośni.
- A robi to? - Byliśmy szczerze zaskoczeni z Rockym.
- A żebyś wiedział! Nic tylko "Ło Jezu, zaś dzisiaj się kłócili, prawie wybili szybę", "Ratuj, zwariuję" albo jeszcze "Bierz blondyna z powrotem do siebie, starszego zakopię w ogrodzie".
- Wieeeesz - przeciągnąłem - mi by to odpowiadało. No wiesz, wrócić do ciebie i w ogóle...
- Yhm - mruknęła.
- Co tu robisz? - spytałem po chwili, a Rocky plasnął się w twarz.
- Przechodziłam i zobaczyłam, że robisz z siebie idiotę, więc postanowiłam interweniować. Oczywiście, skoro wszystko jasne, to mogę... muszę już iść. W odróżnieniu od ciebie, ja pracuję - wyjaśniła, a mi zrobiło się trochę głupio. Ale tylko trochę.
Laura pożegnała się z nami i poszła dalej. Ja w tym czasie, załamany jak przystało na samotnego człowieka, opadłem na piasek i ukryłem twarz w dłoniach.
- Będziesz płakał? - spytał szatyn siadając obok mnie. - Mam chusteczki, jeśli chcesz. Są trochę mokre i słone, ale grunt, że są. prawda?
- Nie, nie będę. Dzięki za troskę.
- Nie ma za co braciszku - zaśmiał się i poczochrał mi włosy. Prychnąłem i odwdzięczyłem się tym samym.
- Chłopaki... - zaczął Calum. - Raini oczekuje mnie za dziesięć minut w parku... No wiecie. Nie obrazicie się, jeśli pójdę?
- Skądże. Idź, przynajmniej ty masz szczęście u kobiet - odparł Rock. Cal się pożegnał i zostaliśmy sami. Przez chwilę tak siedzieliśmy nic nie mówiąc, aż nagle zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na ekran, Wiadomość od mamy.
"Wracać natychmiast do domu. Wszyscy."
Hmm. Dziwne. Podejrzewam, że mojemu mądremu inaczej bratu zmókł telefon, więc nie dostał wiadomości. Wyciągnął go z kieszeni i pisnął, kiedy zobaczył stan komórki. Po przechyleniu go, woda wypływała przez głośniczek.
- A taki był ładny. Amerykański. Szkoda - stwierdziłem i wybuchnąłem śmiechem. Spojrzał na mnie spod byka, ale nic nie powiedział. Wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę domu. Rozmawialiśmy przy tym o Snickersie, który dziś rano podobno wrzucił mu do buta pasztecik, o mnie i Laurze (zaskakujące), o naszym ostatnim wypadzie do centrum i prześladowaniu dziewczyn i innych takich. Weszliśmy do domu śmiejąc się z żartu mojego brata (jak nazywa się duża osa? Bigos). Weszliśmy tak o to do kuchni i zajęliśmy nasze miejsca.
- Gdzie to jadło?! - wykrzyknął mój brat. - Jestem głodny!
- Ja też! Podajcie strawę! - rzuciłem, a Rocky wybuchnął śmiechem.
- "Strawa"? Ktoś jeszcze tak mów... a, no tak. Ty - zauważył, a ja rzuciłem w niego groszkiem z sałatki leżącej przed nami.
- Tak? A gdzie masz swoje trzy kombajny?
- Myślałem, że ty je kupiłeś. W końcu sam kazałeś mi to wrzasnąć i...
- Chłopcy, pogadacie później - upomniała nas mama. Westchnęliśmy niezadowoleni.
- A Rocky zalał sobie telefon!
- Co zrobił?! - pisnęła mama.
- A czyja to była wina, sznyclu? Gdybyś nie kazał mi wchodzić do morza byłby sprawny!
- Jaaasne. Z tobą, jako właścicielem, może jeszcze dwa tygodnie. Przecież on ci ciągle upada. W dodatku nosisz go w kieszeni razem z kluczami. Cud, że jeszcze coś widziałeś na tym ekranie, przez te rysy.
- Zgoda, może nie jestem najlepszym użytkownikiem, ale przynajmniej korzystam z niego jak z telefonu, nie odtwarzacza muzyki.
- Chłopaki, obiad - przypomniała nam Stormie, na co ponownie westchnęliśmy i zabraliśmy się za jedzenie.
- Ale ja po obiedzie wychodzę - oznajmił szatyn.
- Gdzie? - spytałem zaciekawiony.
- Do sklepu. Muszę coś kupić.
- Poważnie? Myślałem, że do sklepu idzie się, żeby plewić chwasty.
- Mamo! Patrz, co za pierona ognista, jak pyskuje!
- Quack.
- DZWOŃCIE PO EGZORCYSTĘ KACZKA OPĘTAŁA MI BRATA.
- Mamo, nie przerywaj im. Widzisz jak się dogadują? - zachwycała się Rydel,
- Bleee - jęknąłem.
- Idź ty gnomie.
- Powiedział troll górski.
- Kaczka.
- Łysy kreto-szczur.
- Mandragora. Tak piszczysz na tej scenie, że za każdym razem mam ochotę urżnąć ci łeb, żebyś zamilkł.
- Hej, chwila, odwiedzałeś ciocię Kate? Wyraźnie czuję kapustę...
- Chłopaki dosyć. Jeść, natychmiast, albo obaj odwiedzicie ciocię.
- JEDZ TO - wrzasnął.
- SAM JEDZ - odkrzyknąłem i zaczęliśmy opychać się przygotowanym jedzeniem.

Po godzinie sporów o to, kto jest większym idiotą, Rocky w końcu opuścił dom pozostawiając mnie na pastwę Riker'a, który opowiadał mi o swoim związku z Vanessą, siostrą Laury, która zostawiła mnie ponieważ nie odbierałem telefonu i zachowywałem się jak totalny głąb.
To się nazywa pech.
Mój starszy brat opowiadał właśnie o ich ostatnim spotkaniu, kiedy do środka wpadła Rydel. Patrzyła na mnie, jakbym kogoś zabił, czy coś.
- Witaj starsza siostro. Co cię sprowadza w moje skromne progi? - zapytałem.
- Co zrobiłeś Laurze?

Another Love - RauraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz