Rozdział 40

1.2K 43 1
                                    



" Brak wiary w siebie jest chorobą. Jeśli stracisz panowanie nad tym, wątpliwości staną się twoją rzeczywistością." *


Oliwia

Gdy Vincent podszedł do mnie z chłopcem na rękach nogi się pode mną ugięły. Na początku myślałam że to jakiś kiepski żart, ale gdy przytuliłam jego drobne ciałko do swojej piersi, a w jego małych oczkach zobaczyłam oczy Vincenta  nie potrzebowałam już nic więcej. Okazało się że kobieta która pomogła mi podczas porodu myślała że ludzie którzy mnie zabrali zabiją mnie i kazała swojej siostrzenicy ukryć dziecko w obawie przed nimi. Postanowiła chronić maleństwo i zajęła się nim. Dopiero po jakimś czasie na Kubie rozeszła się wieść o poszukiwaniach noworodka z wyspy, a kobieta zrozumiała że popełniła błąd zabierając go. Bała się jednak konsekwencji swojego czynu. Na Kubie wszyscy znali Gomeza i nie koniecznie z tej dobrej strony. Tak czy siak dzięki jej odwadze mogłam teraz trzymać w ramionach Dominica. Tak w wielkim skrócie panowie przedstawili mi obraz całej historii. Słuchałam ich przytulając do siebie synka i nie odzywałam się nawet słowem. 

- Kochanie powiesz coś? Chcesz o coś zapytać? - Vincent pogładził moje włosy patrząc na mnie z troską.

Siedziałam w osłupieniu i przyglądałam się zgromadzonym. Wlepiali we mnie ślepia czekając aż coś powiem. Targały mną sprzeczne emocje. Radość mieszała się z żalem i poczuciem że po raz kolejny zdecydowali za mnie, po raz kolejny okłamali mnie niby dla mojego dobra. Przez te wszystkie miesiące opłakiwałam syna, siedziałam przy jego grobie zamiast szukać go po całym świecie i żyć nadzieją. Wstałam całując główkę Dominica i podałam go Angel

- Czy mogłabyś zabrać go do mojej sypialni? Muszę zamienić słówko z tymi tu - wskazałam na tych palantów

Angel wzięła małego ściskając pocieszająco moje ramie po czym udała się na górę. Gdy byłam już pewna że nie usłyszy moich wrzasków zerwałam się w stronę Vincenta i z całej siły wymierzyłam mu cios pięścią prosto w szczękę. 

- Za kogo ty się kurwa masz co? Wy wszyscy! Myślicie że możecie sterować mną jak kukiełką i bawić się moimi uczuciami? - ryknąłem zalewając się łzami

Vincent potarł bolące miejsce i zbliżył się do mnie chcąc mnie przytulić. Z kącika jego ust spływała krew. 

- Kochanie chcieliśmy oszczędzić ci cierpienia. Nie byliśmy pewni czy on w ogóle żyje, a jeśli tak to czy uda się go odnaleźć

Jego klatka piersiowa mocno się unosiła. Patrzył mi prosto w oczy, chyba licząc że jego argumenty mnie przekonają.  Przeniosłam wzrok na mojego cholernego brata i na Gomeza. 

- Czyj to był pomysł - zapytałam. Który z was cholernych dupków postanowił pobawić się w Boga?

Po mojej twarzy nadal płynęły łzy choć starałam się zastąpić rozpacz furią. Nagle odezwał się mój brat.

- Uspokój się! - warknął. Zrobiliśmy to dla twojego dobra. To ja zdecydowałem że tak będzie najlepiej. Opłakałaś syna i ruszyłaś dalej, dzięki temu jesteś teraz kim jesteś. Odzyskałaś dziecko więc przestań się nad sobą użalać i ciesz się z tego co masz zamiast tracić czas i energie na coś na co nie masz wpływu

Jego słowa były ostre, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zastanawiałam się przez chwile czy on w ogóle ma jakieś uczucia. Czy naprawdę jest takim zimnym skurwielem czy tylko udaje. Rzuciłam się w jego stronę żeby zmyć mu ten uśmieszek z twarzy ale podniósł się Gomez i stanął między nami. 

- Nie zmienisz tego co się stało. Nie wiem czy decyzja która została podjęta za ciebie podziałała na twoją korzyść czy nie, na to pytanie sama musisz sobie odpowiedzieć. Zamiast tracić czas na złość i żal skup się na tym co masz i ciesz się tym, bo w naszym świecie nic nie trwa wiecznie. Wszyscy chcemy dla ciebie jak najlepiej.

- Najlepiej? - syknęłam wyrywając się z jego uścisku. Okłamaliście mnie! Pozwoliliście wierzyć że mój synek nie żyje! Co z was za ludzie? - warknęłam mierząc ich wszystkich nienawistnym spojrzeniem. 

Vincent odwrócił mnie w swoją stronę i zanim zdążyłam zareagować zetknął nasze usta ze sobą. Przez moje ciało przetoczyły się iskry. Serce waliło jak szalone gdy przycisnął mnie do siebie i pogłębił pocałunek. 

- Kocham cię - wyszeptał odsuwając mnie delikatnie. Pragnąłem tylko ulżyć ci w cierpieniu, zabrać je byś znowu zaczęła się uśmiechać.

- Kochasz mnie? - prychnęłam. To nie jest miłość gdy robi się drugiej osobie takie świństwo zatajając tak istotną sprawę bez względu na motywy jakie tobą kierowały - dodałam oschle.

W jego oczach widziałam strach i desperację. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę schodów do sypialni. Nie chciałam dłużej na nich patrzeć. To było dla mnie za wiele. Teraz chciałam tylko cieszyć się synkiem, tulić jego małe ciałko w ramionach. Przez ostatnie miesiące robiłam wszystko by pomścić jego śmierć, a teraz gdy okazało się że żyje wszystko przestało być ważne, liczył się tylko on. Weszłam do sypialni. Angel siedziała na łóżku głaszcząc Dominica po główce. 

- Ciii, zasnął - pokazała przykładając palec do ust. 

Chwyciła mnie za rękę i wyprowadziła na korytarz zostawiając uchylone drzwi. Patrzyła na mnie wyczekująco, w końcu zapytała

- Co zamierzasz? Wiem że to co zrobili było straszne, ale może... - nie dokończyła gdyż przerwałam jej gestem ręki

- Wyjeżdżam. Na razie nie mam zamiaru wracać ani do domu Francesco ani do domu Vincenta. Nie wiem co zrobię dalej, musze wszystko przemyśleć - powiedziałam zasłaniając twarz dłońmi

- Mi też nie powiedzieli, tacy już są. Myślą że jesteśmy słabe i z niczym sobie nie poradzimy. Pokaż im że się mylą. Jeśli chcesz pojadę z tobą, to mój bratanek i też go kocham - zaszlochała

Przytuliłam ją dziękując za wsparcie. Byłam rozdarta i nie wiedziałam jeszcze co mam dalej zrobić. Tę noc spędziłam przytulając synka do swojej piersi. Co chwila budziłam się sprawdzając czy jest obok. Był taki śliczny i kruchy i tak cholernie podobny do ojca. Prawie nie zmrużyłam oka. Zanim zaczęło świtać wzięłam Dominica na ręce i zeszłam do kuchni. Kręciły się tu już kucharka i gosposia które pomogły mi przygotować butelkę i zrobiły mocną kawę. Z dzieckiem na rękach i kawą udałam się na plażę z drugiej strony domu w nadziei że nie natknę się na żadnego z tych zakłamanych dupków.  W nocy długo myślałam co teraz zrobię i jak dalej ma wyglądać moje życie. Postanowiłam że polecę na Dominikanę i zatrzymam się w domu który dostałam od Vincenta gdy byliśmy małżeństwem. Wiedziałam że nie ma sensu uciekać i że prędzej czy później będę musiała podjąć jakieś decyzje, teraz jednak chciałam się skupić wyłącznie na synu. Moja decyzja miała być tez trochę karą dla Vincenta. Jeśli myślał że rzucę mu się na szyję i wrócę z nim do Palermo to się grubo mylił. Tylko czy pozwoli mi wyjechać i zabrać syna? Był jego ojcem i miał prawo do decyzji tak samo jak ja. Pozostawała też kwestia bezpieczeństwa. Luka nadal był gdzieś na świecie i moje poczynania na pewno wywołały w nim furię. Do tej pory nie czułam strachu, nie miałam o kogo się bać. Prowokowałam go i chciałam dopaść skurwiela za wszelką cenę. 

- Mogę ucałować syna?  - usłyszałam głos za plecami

Vincent podszedł i kucnął obok małego. Wziął go na ręce i mocno przytulił całując jego główkę. Przyglądałam się temu a w moich oczach stanęły łzy. Widok Vincenta z dzieckiem powodował że moje ciało zalewała fala ciepła. Ten silny i władczy mężczyzna stawał się przy dziecku potulny i bezbronny, a jego twarz wyrażała emocje których nigdy wcześniej u niego nie widziałam. 

- Trzeba go ochrzcić i zając się formalnościami po powrocie do Włoch - zaczął ale szybko mu przerwałam.

- Wyjeżdżam - powiedziałam nie patrząc w jego stronę

Zamilkł na chwilę po czym głośno westchnął

- Dokąd chcesz jechać? - zapytał

Czułam jak świdruje mnie wzrokiem więc spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich złości, raczej rozpacz i rezygnacja. 

- Na Dominikanę. I zanim powiesz że nie jest bezpiecznie i twój brat może chcieć zemsty zapewniam cię ze jestem tego świadoma. Zgodzę się na ochronę i wszystko o będzie trzeba, ale ja i Dominic nie wracamy do Włoch - powiedziałam stanowczo

Spodziewałam się sprzeciwu z jego strony, władczego tonu którym przywoła mnie do porządku, a nawet tego że będzie chciał na siłę zabrać nas ze sobą, ale zaskoczył mnie. Ułożył Dominica na miękkim fotelu i ujął mój podbródek tak bym spojrzała mu w oczy. 

- Wybacz mi i pozwól się o was zatroszczyć. To także mój syn i ja też prawie go straciłem. 

- Nie mogę. Potrzebuje czasu by wszystko przemyśleć - powiedziałam odwracając wzrok od jego oczu.

Przez chwile nic nie mówił, zastanawiał się nad czymś po czym ucałował syna w główkę i powiedział. 

- Dobrze. Jeśli tego potrzebujesz zajmę się wszystkim. Rozumiem że chcesz wyjechać jak najszybciej. Dom i samolot będą do twojej dyspozycji jeszcze dzisiaj. Osobiście przydzielę ci ludzi do ochrony, ale mam jeden warunek, chcę muc odwiedzać syna

Patrzyłam na niego przez chwilę po czym skinęłam głową na zgodę.  Vincent nie mówiąc już nic więcej po prostu sobie poszedł, czym  jeszcze bardziej mnie wkurzył . Kurwa, kurwa, kurwa, co za dupek jeden zaklęłam pod nosem na co Dominic zrobił minę jakby zrozumiał co mówię. Wzięłam go na ręce i udałam się do domu. Po południu byłam już spakowana i gotowa do drogi. Gdy wsiadałam do samochodu mój brat i Gomez stali na podjeździe bez słowa. Tylko Angel pożegnała mnie głośno szlochając i obiecując że będzie mnie odwiedzać i często dzwonić. Choć wiedziałam że chętnie poleciałaby ze mną, nie pytałam jej o to. W jej oczach widziałam że Vincent kategorycznie jej tego zabronił jak również tego by towarzyszyła nam na lotnisko. Całą drogę  pokonaliśmy w milczeniu. Na miejscu czekał już samolot . Ochrona zaniosła moje bagaże do środka, a ja przez ułamek sekundy zastanawiałam się czy dobrze robię. To dziwne że wątpliwości dopadły mnie w momencie gdy pozwolono mi samej zdecydować czego chcę. Czy stałam się aż tak zależna od tych ludzi że nie potrafiłam już sama podjąć decyzji? 

- Wszystko jest gotowe, musisz już iść - powiedział Vincent wyciągając dłoń w moją stronę by pomóc mi wysiąść 

Cholera tak się zamyśliłam że nie zauważyłam nawet kiedy wziął Dominica na ręce. Zabrałam syna i bez słowa poszłam przed siebie. Nie odwróciłam się,  Vincent również nie odezwał się już ani słowem. Samolot wystartował i dopiero wtedy pozwoliłam sobie spojrzeć w stronę mężczyzny który był miłością mojego życia. Stał na szeroko rozstawionych nogach i wpatrywał się przed siebie. Z tej odległości nie widziałam jego oczu, ale byłam pewna że są niemal czarne z rozpaczy. 

Kilka tygodni spędzonych na Dominikanie pozwoliło mi się zrelaksować i pozbierać myśli. Całe dnie spędzałam z synkiem. Choć na miejscu zastałam przygotowany i odpowiednio wyposażony pokoik dla malucha nie byłam jeszcze gotowa by rozstać się z nim choć na chwilę. Z pomocą jednego z ochroniarzy umieściłam łóżeczko syna w swojej sypiali i czuwałam przy nim gdy spał. Angel dzwonił prawie codziennie i opowiadała mi co dzieje się w rezydencji ale taktownie omijała temat Vincenta, a ja z całych sił starałam się o niego nie pytać. Choć obiecywał że będzie odwiedzał syna pojawił się tylko raz by sprawdzić czy niczego nam nie potrzeba i drugi gdy ochrona montowała monitoring. Oczywiście spędził wtedy cały czas tylko z synem i nawet nie zamienił ze mną słowa. Wyglądało to trochę tak jakbyśmy byli rozwiedzioną parą którą łączy już tylko dziecko i żadne nie chce patrzeć na to drugie. Poczułam ukucie w sercu na myśl że tak właśnie może się stać jeśli nic z tym nie zrobię. Vincent nie raz zapewniał że kocha mnie całym sercem ale jego obecna postawa pokazywała że zmęczyło go ciągłe bieganie za moją spódnicą i pogodził się z naszą rozłąką. Nadal byłam na niego wściekła za to że zataił przede mną prawdę ale powoli docierały do mnie jego argumenty choć nadal twierdziłam że były do dupy. Mijały kolejne dni a ja coraz bardziej tęskniłam za Vincentem. Żeby zając czymś myśli nadzorowałam przez Internet kluby i inne biznesy przejęte po Luce. Ten szczur w dalszym ciągu siedział w dziurze z której nie wypełzał. Musiałam zakończyć ta sprawę raz na zawsze. Nie mogłam dalej żyć w strachu że pewnego dnia stanie na mojej drodze  i znowu zechce odebrać mi to co kocham. Na pomoc Francesco i Gomeza nie mogłam teraz liczyć, w zasadzie mogłam ale nie chciałam prosić o nic tych dupków. Vincenta też nie chciałam wtajemniczać w tą sprawę, zwłaszcza teraz gdy sytuacja między nami była jak góra lodowa która zatopiła titanica. Na myśl przychodziła mi tylko jedna osoba, która tak samo jak ja pragnęła sprawiedliwości. Zostawała jeszcze kwestia powrotu do domu i nie chodziło o miejsce. Obojętność Vincenta dała mi do myślenia. Na myśl że mogę go stracić, że zmęczy się moimi fochami i jakaś inna kobieta pocieszy jego zranione serce przyprawiała mnie o dreszcze. Postanowiłam po raz ostatni zawalczyć o to co uważałam za swoje. Ostatnie miesiące pokazały mi że mimo tego co przeszłam potrafiłam się pozbierać i żyć dalej. Spakowałam trochę rzeczy i złapałam za telefon. Po drugim sygnale usłyszałam uradowany głos Angel

- Co tam Oli? - zapytała radośnie

- Potrzebuję twojej pomocy - powiedziałam, po czym zaczęłam wyjaśniać co chcę zrobić. 

Lot był bardzo długi i męczący. Angel  zapewniła mnie że wszystkim się zajmie i Vincent o niczym się nie dowie. Gdy na lotnisku zobaczyłam jak z suva wysiada Luigi, byłam pewna że z niespodzianki nici.

- Ja pierdole, przecież to kurwa wykapany Vinc - krzyknął Luigi gdy tylko wysiadłam z samolotu

Przewróciłam oczami na jego komentarz. 

- Nie przeklinaj przy dziecku - warknęła Angel wysiadając zaraz za nim

Od razu chwyciła małego na ręce i uciekła z nim do auta. W drodze panowała niezręczna cisza i widziałam jak Luigi co chwila zerka na Angel, ona jednak udawała że tego nie widzi i dalej zajmowała się moim synkiem. No tak powrót do krainy tajemnic i krętactwa pomyślałam

- Wyjaśnicie mi co się dzieje czy dalej będziecie na siebie zerkać jak pojebani - warknęłam

- Nie przeklinaj przy dziecku - zaśmiał się Luigi i znów zerknął na Angel

- O co chodzi? Powiedzieliście mu? Nie chce mnie widzieć? - zapytałam lekko spanikowana tą myślą 

Luigi wypuścił głośno powietrze i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Teraz naprawdę się przestraszyłam. Czyżby coś mu się stało? W głowie miałam coraz więcej myśli i miej cierpliwości. Gdy miałam już znowu zacząć zadawać pytania odezwała się Angel

- Odkąd cię nie ma on ciągle pije. 

Uniosłam brew, nie bardzo rozumiałam. Przecież był kilka razy na Dominikanie i nie wyglądał na wstawionego. A może? Może dlatego ze mną nie rozmawiał. 

- Znaczy... - zaczęła ale przerwał jej Luigi.

- Kurwa! Facet się załamał i chleje jak rasowy menel. Po prostu się poddał. Obwinia się o wszystko. O to że cię wyrzucił, że wpadłaś w łapy Luki, że prawie straciliście dziecko, a najbardziej że stracił ciebie. Do tego ten skurwiel zapadł się pod ziemie i nikt nie może go namierzyć, a ty siedzisz sobie na pierdolonej wyspie i popijasz kokosa przez słomkę - warknął

Zatkało mnie. Nie wiedziałam o niczym. Myślałam że... Już sama nie wiem co sobie myślałam. Uświadomiłam sobie jak cholerną jestem egoistką. Zaślepiona własnym bólem i złością nawet nie pomyślałam że Vincent również cierpi i jest mu ciężko pogodzić się z sytuacją. Tak naprawdę winę za nasze rozstanie i przejścia z Luką mogliśmy podziękować Francesco, a ja jeszcze dolałam oliwy do ognia. 

- O niczym nie wiedziałam. Dlaczego nikt mi znowu nic nie powiedział do cholery!

- Vincent zabronił. Powiedział że chce dać ci czas i przestrzeń której potrzebujesz i gdybyś go naprawdę kochała byłabyś teraz z nim. Nie chciał twojej litości i poczucia że jesteś z nim tylko z powodu dziecka - dodał zaciskając ręce na kierownicy

- No kurwa pięknie! Trafił mi się gangster cierpiętnik -  zakpiłam. Gdzie on jest?

- Matteo ciąga go po klubach i burdelach. Jego zdaniem tylko tak zapomni i znowu będzie sobą, no wiesz tym samym kolesiem którym był nim się pojawiłaś 

Na słowo burdel zagotowała się we mnie krew. Na samą myśl że jakaś cholerna dziwka dotyka mojego faceta poczułam chęć mordu. Zacisnęłam ręce w pięści

- Nie jedziemy do domu. Wieź mnie do niego natychmiast - wrzasnęłam tak że aż Dominic zakwilił na kolanach Angel.

- To chyba nie jest dobry pomysł, to co tam zobaczysz może ci się nie spodobać - ostrzegł

Miałam to gdzieś. Miałam dosyć tej całej szopki. Vincent był moją miłością, ojcem mojego dziecka i jego miejsce było przy mnie już na zawsze, a jeśli zobaczę że posuwa jakąś panienkę zatłukę dziwkę gołymi rękami a jego wykastruję. W bojowym nastroju wypadłam z samochodu gdy dojechaliśmy na miejsce. Kojarzyłam ten klub. Byłam tu kiedyś z Vincentem gdy straciłam pamięć, a on udawał mojego narzeczonego. Przed wejściem stało dwóch rosłych facetów w garniakach, a gdy mnie zobaczyli zagrodzili mi drogę. Nie wyglądałam zbyt elegancko mając na sobie sportową sukienkę, trampki i małą torebkę przewieszona przez ramię. 

- A ty do dokąd laluniu? To elegancki lokal a nie bar szybkiej obsługi. Wskocz w jakąś obcisłą kieckę i szpilki, a wtedy pogadamy - zaśmiał się obleśnie jeden z nich 

- Burdel nie klub ty troglodyto! - warknęłam. Natychmiast chcę się widzieć z Vincentem, przepuść mnie!

Byłam tak wściekła że czułam jak z moich  nozdrzy niemal bucha para. Wyjęłam z torebki gnata i wymierzyłam prosto w ich parszywe gęby na co zbledli. Po chwili zjawił się przy mnie Luigi, a zaraz za nim Angel z Dominiciem na rękach. 

-  Oliwia opuść broń do chuja!

- To żona szefa głąby - warknął na facetów na co przyznam mieli naprawdę głupie miny.

Zaczęli przepraszać i się tłumaczyć, ale ja korzystając z zamieszania wpadłam do środka jak burza. Wiedziałam ze musze się kierować na górę do loży vip. Jak nawiedzona wariatka z gnatem w dłoni biegałam od pomieszczenia do pomieszczenia. W tle słyszałam krzyk Luigiego który prawdopodobnie tłumaczył coś ochroniarzom którzy próbowali ogarnąć uciekających w popłochu ludzi. Wpadłam do kolejnego pomieszczenia i zamarłam. W półmroku zobaczyłam Vincenta który podniósł na mnie  półprzytomny wzrok. Chyba nie do końca wierzył w to co widzi bo przetarł dłonią twarz i zaczął mrugać nerwowo. Zanim zdążył chociażby otworzyć usta wycelowałam w jego stronę mówiąc przez zaciśnięte zęby

- Zbieraj dupę w troki kochanie, wracamy do domu.


Sidła Namiętności - Odrodzenie #2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz