Rozdział 4 cz.5

103 15 0
                                    

 Podprzestrzeń zaczęła znikać, a pierwotne błękitne niebo rozprzestrzeniło się.

 W opuszczonej stoczni, gdzie sufit został roztrzaskany na kawałki, Randou leżał zawalony bez sił.

-Widzę... Paula, widzę... Ty...

-Czy masz jeszcze coś do powiedzenia, Randou-san? - powiedział Dazai spokojnym tonem. -Jeśli masz jakieś żale, możemy...

-Nie... Nie ma żadnego...- Randou powiedział ze słabymi oczami. Ich blask był bliski wyblaknięcia. -Właśnie teraz... Kiedy otrzymałem zdolność Chuuyi... Przypomniałem sobie mojego najlepszego przyjaciela... koniec Paula.

 Nie mogąc utrzymać swojego ciężaru obiema rękami, zapadł się w stworzoną przez siebie kałużę krwi.

-Zdradził mnie... w ostatniej chwili...- Gdy zamrugał, światło zdawało się znikać z jego oczu. -Podczas ucieczki, on... zdradził mnie i swoją ojczyznę. I od tyłu, próbował mnie zabić... Paul i ja, którzy uciekliśmy, walczyliśmy ze mną, a ja... z moim najlepszym przyjacielem, tymi rękami...

-Rozumiem. - Dazai powiedział szeptem, który spadł mu prosto pod nogi. -Gdyby dwóch utalentowanych szpiegów walczyło ze sobą, ich otoczenie nie byłoby bezpieczne. Wywołałoby to wrzawę. Czy to dlatego, że wojsko już to wyczuło i otoczyło cię oddziałami? To, dlatego, w ostateczności, próbowałeś zabrać Arahabakiego...

 Randou przetoczył się na plecy, tonąc we krwi i spojrzał na Chuuyę czystymi oczami.

-Chuuya-kun... Czy mogę powiedzieć... jedną rzecz...?

-Co?

-Żyj - wyszeptał Randou. -Nie ma sposobu, aby dowiedzieć się... kim jesteś lub skąd pochodzisz. - Powiedział głosem zbliżonym do świszczącego. -Ale nawet jeśli... jesteś tylko postacią na powierzchni... jesteś sobą. Nic nie jest stałe... wszyscy ludzie, całe życie... mózg i ciało, wszystkie one są tylko figurami materialnego świata, który je zawiera... tylko pięknymi figurami...

 Zarówno Dazai jak i Chuuya w milczeniu słuchali tych słów. Oboje rozumieli coś ciężkiego z tych słów, coś, co nigdy nie powinno zostać puszczone.

-To dziwne... Nie jest mi zimno... - Randou uśmiechnął się nieznacznie. -Świat powinien był być taki zimny... Ty też, Paul... to ciepłe uczucie... na koniec......

 Ręka Randou upadła w krew.

 Krople krwi rozprysnęły się i narobiły hałasu, po czym wkrótce znów ucichły.

 Karmazynowa podprzestrzeń cicho odchodziła, a nad głową rozpościerało się błękitne niebo.

 Były jednak rzeczy, które nie wracały. Ciało człowieka, który nie czuł już zimna. I serca dwóch chłopców, którzy stali wpatrzeni w ciało.

 Podmuch wiatru wiał, obserwując ich dusze, gdy przechodził.

BSD: Dazai, Chūya, Fifteen Years Old PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz