6.

223 6 0
                                    

Dopiero, gdy dojechałam na miejsce zdałam sobie sprawę jak wielki jest ten ślub. Jak ważna dla jego rodziny jest ta ceremonia. Pod małym, sycylijskim kościółkiem stała masa samochodów. Było chyba z dwudziestu ochroniarzy, a gości na pewno ponad stu. Ja znałam tylko mojego przyszłego męża. Znałam to może i tak za wiele powiedziane, ale przynajmniej wiedziałam jak wygląda. 

-Tato, ja nie chce tego robić. 

-Musisz córciu, poczekaj tu chwilę, przywitam się i zaczynamy.- odszedł ojciec i podszedł do jakiejś starszej kobiety. Było mi gorąco pod tym kościołem i na myśl o wejściu tam z moim tatą pod rękę chciało mi się rzygać. Jak oni mogli tak dobrze umieć grać, że wszystko jest w porządku? Nie dam rady. To jest ostatnia szansa żeby stamtąd spierdolić.

-Tato, zostawiłam w samochodzie telefon, za sekundę będę.- na co ojciec kiwnął głową. Każdy z ochroniarzy obserwował mnie wzrokiem,  ale na szczęście żaden nie podszedł razem ze mną do samochodu, tylko na pilota z daleka mi go otworzyli. Przy tylnych drzwiach szybko zdjęłam buty, bo w 12 centymetrowych szpilkach raczej ciężko byłoby prowadzić samochód. Dobra, teraz albo nigdy. Z prędkością światła usiadłam za kierownicą i zablokowałam drzwi do samochodu. Jednak nie przewidziałam, że tak ciężko będzie wyjechać spod kościoła. Ani nie przewidziałam, że nie miną trzy sekundy zanim pięciu ochroniarzy będzie pędzić w moją stronę. Zdążyłam wyjechać na drogę, kiedy mój samochód otoczyły inne należące do ochrony. No to lipa.

-Myślałaś, że spierdolisz?- zaśmiał się jeden z nich podając mi buty. O wszystkim pomyśleli. 

-Wysiadaj i zapierdalaj do kościoła, bo masz już pięć minut spóźnienia.- powiedział drugi i ścisnął mój nadgarstek wyciągając mnie z samochodu. Po chwili znalazłam się z powrotem pod miejscem mojej męki i tata z miną zwiastującą, że dumny nie jest prowadził mnie do kościoła.

Stał przy ołtarzu. Miał dobrze dopasowany garnitur i nawet przez sekundę na mnie nie spojrzał. Przecież to on chciał tego ślubu! Czyżby się rozmyślił? Trochę za późno...

Dopiero kiedy znalazłam się obok niego zdjął welon z mojej twarzy i spojrzał mi o czy. Jego były śliczne, jasnoniebieskie, głębokie. Uśmiechnął się słabo i  z powrotem zwrócił wzrok na księdza.

-Czy ty, ,Luca, bierzesz sobie za żonę Ines?

- Biorę.- odpowiedział bez zastanowienia.

-A ty, Ines, bierzesz sobie za męża...

-Biorę.- powiedziałam bez tchu. Zakończmy już to. Ksiądz uśmiechnął się i ogłosił nas małżeństwem. Przyszedł czas na najgorsze. Luca przysunął się do mnie i dotknął dłonią mojego policzka, po chwili zastanowienia złożył delikatny pocałunek na moim... policzku. Po czym znowu na mnie spojrzał i dopiero, gdy cały kościół zaczął bić brawo szepnął:

-Nie pocałuję cię, póki sama nie będziesz tego chciała.

-Szkoda, że nie przyszło ci do tego pustego łba ,,nie poślubię cię, dopóki sama nie będziesz tego chciała."- uśmiechnęłam się i złapałam go pod rękę wychodząc z kościoła.

-Uważaj na słowa.- odpowiedział groźnie i otworzył mi drzwi samochodu. Droga na wesele trwała niespełna piętnaście minut. Spędziliśmy ją jak zwykle w milczeniu. Już wiem, co będziemy razem robić w tym małżeństwie. Milczeć.

capo dei capiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz