Jasny promień słońca, wpadający do pokoju przez uchylone okno prosto na moje oczy, budzi mnie ze snu. W pośpiechu zrywam się z łóżka, a materac gwałtownie się pode mną ugina. Sprawdzam gdzie ja właściwie jestem, co nie było dobrym pomysłem z uwagi na ból przeszywający moją czaszkę w jednej sekundzie.Padam jak kłoda z powrotem na łóżko i obserwuje przez chwile sufit, starając się opanować okropny ból. Zauważam, że mam na sobie część garderoby, wyglądającej na męską, której nie kojarzę z własnej szafy. Zdejmuje z siebie kurtkę w stylu futbol i nieśmiało przykładam ją sobie w okolice twarzy.
Zaciągam się zapachem odzieży po chwili rozpoznając go. Trochę ślicznych perfum, trochę papierosów, trochę marychy. A więc to tak.. Czyżby Michał mnie tu odwiózł? Ale po co zostawiłby tu swoją kurtkę. Poza tym był strasznie nie w sosie i nie dało się z nim porozmawiać.
Z resztą co ja gadam, on ma pewnie milion lasek które za nim biegają, jak ta blondynka na imprezie. Nie interesuje go ktoś tak przeciętny jak ja. Co ja sobie myślę. Czas o tym zapomnieć i nie mieszać się do życia jego i jego znajomych.
Ale jeśli mnie tu odwiózł, to skąd miał mój adres? Zrywam się z łóżka ponownie tego żałując, ale tym razem sięgam po torebkę leżąca na podłodze i sprawdzam portfel, a raczej jego zawartość. Karta jest, miejska też, karnet na siłownie też, prawo ja... No tak nie posiadam takowych. Gdzie do cholery jest mój dowód osobisty?
Spędzam jeszcze dziesięć minut, ignorując ból głowy i przeszukując każdą kieszeń w poszukiwaniu mojej zguby, lecz, jak się okazuje, to wszystko na nic. Wzdycham bezsilnie, chowając twarz w dłoniach. Robię kilka wdechów i wydechów.
Ogarniam po sobie łóżko i udaje się pod prysznic. Zmywam makijaż, kąpię się, następnie zwijając włosy w ręcznik, a na siebie zakładając jakąś starą za duża koszulkę i spodnie od piżamy, ponieważ ani mi się śni wychodzić dziś z domu.
Zerkam na zegarek, który wskazuje godzinę trzynastą sześć. Udaję się do kuchni w celu konsumpcji jakiegoś dobrego jedzonka. Chwytam za chleb tostowy, szynkę oraz ser i wolno, ale starannie przygotowuje swoje tosty.
Nagle w pomieszczeniu rozbrzmiewa dzwonek do drzwi, a zaraz po nim ciche pukanie. Odkładam tosty na blat kuchenny i udaje się w stronę drzwi. Ciągnę delikatnie za klamkę, oczekując gościa.
— Cześć, stara. — uśmiecha się do mnie wesoła Marysia. — Wszystko w porządku? — kąciki je ust lekko idą w dół, a oczy zerkają na moją bladą twarz.
— Długo by opowiadać. — wzdycham, wpuszczając ją do środka.
— Co ty gadasz? Czyli coś się działo. — dziewczyna ze swoją charakterystyczną manierą wchodzi do mieszkania i podąża za mną w stronę salono-kuchni. — Opowiadaj. — usadawia się na jednym z foteli, oczekując na moje slowa.
Podchodzę do aneksu kontynuując robienie mojego późnego śniadania i opowiadam wszystko po kolei przyjaciółce. O Tadeuszu, o schodkach, o alkoholu i Michale, i o jego z deczka chamskim zachowaniu. O Janku i Wygusiu, i o dziewczynach z plaży. Dziewczyna wpatruje się we mnie z szeroko otwartymi oczami przez cały czas, gdy opowiadam o Michale i perypetiach z nim związanych.
— Co się tak gapisz? — wyciągam tosty z opiekacza, kładąc je na niewielki talerz.
— Czy ty wiesz kto to jest? — dziewczyna wydaje się być zbulwersowana tą sytuacją.
— Kto? — zasłaniam usta, które są napchane do pełna przepysznym, serowym tostem.
— Matczak! — wydziera się na cały pokój.