8

887 50 119
                                    


Piękna rezydencja w kolorze bieli opleciona krzewem zielonego bluszczu pojawia się przed moimi oczyma, gdy wyjeżdżamy zza zakrętu leśnej drogi. Wysokie świerki i sosny bujają się delikatnie od podmuchów chłodnego lipcowego powietrza.

Słońce powoli zaczyna płaszczyć się na horyzoncie tworząc na niebie plamę trzech barw, różowej, pomarańczowej i błękitnej. Księżyc już dawno widoczny, zrobił się okrągły i pękaty, a jego kratery stały się bardziej szczegółowe.

Zerkam w stronę blondyna, który wyglada na znudzonego. Trochę, jakby takie sytuacje były czymś częstym i nawracającymi w jego życiu, a on sam wcale nie miał ochoty w nich uczestniczyć i miał dość monotonności ich występowania. Głowę, którą podtrzymuje prawa ręka, ma opartą o szybę samochodu, a lewa ręka swobodnie spoczywa po wewnętrznej części uda.

Garnitur, poza tym, że leży na nim świetnie, to koszula którą pod nim ma, tworzy idealny kontrast z platynowym kolorem jego włosów. Gęste brwi pozostają rozluźnione, a twarz chwilowo odpoczywa od wszelkich zmarszczek niezmącona żadnymi emocjami.

Zerkam ukradkiem na jego buty. Spod jasnych sneakersów wystają różowe skarpetki wybrane zapewne pod kolor koszuli tej samej barwy. Z kieszeni jego skórzanej kurtki wystaje paczka niebieskich Cameli. Ojciec Michała parkuje pod domem wspomnianego we wcześniejszej rozmowie gospodarza.

— Za chwile przyjdę. Tylko zapalę. — wysiadając z samochodu dociera do mnie głos blondyna, a zdanie, które wypowiada w kierunku swoich rodziców, wraz z tym jak wypływa z jego ust powoduje we mnie większy dyskomfort.

— Jaśmina? — profesor kiwa głową w kierunku drzwi, posyłając mi pytające spojrzenie, na co ja jedynie nerwowo się uśmiecham.

— Zaczekam na Michała, jeśli tak będzie w porządku. — staram rozluźnić wszystkie spięte mięśnie w moim ciele, lecz w tym momencie zdaje się być to czymś nieosiągalnym.

— Jasne, czekamy w korytarzu. — ojciec blondyna delikatnie odpiera. Cicho wzdycham zaraz po tym jak małżeństwo zamykając za sobą ogromne szklane drzwi opuszcza podwórko.

Michał, jak to on, pali papierosa spokojnie stojąc przed tym ogromnym pałacem i gapi się w okna wielkiej posiadłości, która przypomina z zewnątrz biały dom. Niespodziewanie jednak zaraz zwraca wzrok ku mnie.

— Co masz w torebce? — pyta mnie, co wydaje mi się z deczka dziwne, ale mimo to odpowiadam.

— Telefon, klucze, wsuwki, portfel... Dalej wymieniać? — zamykam uchyloną torebkę i spoglądam na niego.

— Masz gumki? — spoglądam na niego jak na głupka i już mam się oburzyć i coś mu odpyskować, lecz ten widząc pewnie mój jednoznaczny wyraz twarzy, wyprzedza mnie.

— Do włosów. Gumki do włosów.

— Mam. — głośno wydycham powietrze nosem.

— Daj. — podchodzi bliżej wystawiając do mnie swoją prawą dłoń.

Kładę mu na nią zwykłą gumkę do włosów, czekając cierpliwie na to co on takiego zamierza z nią zrobić. Bierze papierosa do ust, pozostawiając go tam jednocześnie przygotowując obie ręce i kiwa głową w moją stronę.

— Co się gapisz? Odwróć się. — rozkazuje trzymając papierosa w buzi przez co słowa, które wypowiada są nieco stłamszone.

— Po co? — prycham.

— Po prostu. Zrób to. — pomiędzy słowami wypuszcza dym z ust, przez co używka w jego buzi delikatnie rusza się w górę i w dół.

Nie widzę wyjścia z tej dziwnej sytuacji, więc posłusznie odwracam się do blondyna tyłem, chowając własną dumę do kieszeni i oczekując jego dalszych poczynań. Ten, po chwili ciszy, delikatnie zbiera moje włosy w gęsty pukiel, co wywołuje fale przyjemnych dreszczy w okolicy mojej szyi i na plecach, a następnie robi z nich kok na środku mojej głowy, co w moich oczach jest niespodziewane.

urok tamtego lata. mataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz