Rozdział 5

201 19 19
                                    

Kyle wrócił do domu i pierwsze co zrobił, to usiadł przy komputerze. Przesłał zdjęcia z sesji na dysk, a następnie rozpakował i przeglądał każde bardzo uważnie. Po dłuższej chwili złapał się na tym, że przestał przeklikiwać zdjęcia i gapi się na twarz chłopaka. Oczy miał skierowane lekko w bok. Grzywka opadała mu falą na oczy, a usta były spokojne, ale jednocześnie wykrzywione jakby w grymasie. Jakby kpił ze wszystkiego wokoło lub gardził, ale nie chciał, żeby ktokolwiek to dostrzegł. Widział już kiedyś ten wyraz twarzy. Szybko odgonił z głowy to wspomnienie, ale krzyki usłyszał.

"Zabiję cię ty gnoju! Ty sukinsynu! Wykorzystałeś go!"

Zamknął natychmiast plik ze zdjęciami.

— Wybij go sobie z głowy — powiedział sam do siebie. — Poza tym więcej go przecież nie spotkasz — wpierał, mając na myśli chłopaka z dzisiejszej sesji i nie wiedzieć czemu, czuł z tego powodu żal, a zaraz po nim irytację.

Co cię opętało? — prowadził dalej wewnętrzny monolog. — Dziesięć lat jesteś sam. Jest ci dobrze i teraz nagle znów czujesz coś, od czego chciałbym przypomnieć, było ci źle! I wszystko z powodu chłopaka, którego znasz dzień? 

Miał na myśli przynależność. Tak naprawdę tęsknił za nią od czasu do czasu, ale dziś nie wiedzieć czemu, poczuł to dotkliwiej.

— Usiądę do obróbki zdjęć jutro — dodał znów na głos i wstał od biurka. — Mam przecież czas do weekendu. Rokh mi głowy nie urwie — przekonywał.

Poszedł do kuchni. Zjadł kolację, pooglądał telewizję, ale myślami był gdzieś daleko. Właściwie to w pliku ze zdjęciami. Myślał o chłopaku.

Z kim był umówiony? Co to za znajoma? — pytał sam siebie. — Chase? Kurwa, co to za imię?

Pluł sobie w brodę, że nie zerknął na umowę, którą pomagał mu wypełnić. Wpadł na cudowny pomysł, że jutro zadzwoni do Rokh.

Co niby powiem? O co niby zapytam? — drwił sam z siebie.

Pożałował, że nie zabrał Coreya na imprezę. Spojrzał szybko na zegarek. Dochodziła dwudziesta pierwsza.

Kurwa, impreza u Sandera — przypomniał sobie i spojrzał znów na komputer. — Zdjęcia muszą poczekać do pojutrza. Jutro będę umierał na kaca. Muszę zapomnieć o tym chłopaku.

Zebrał się z sofy, założył czystą koszulę i wyszedł z mieszkania.

Drzwi knajpy Why Not, w której odbywała się impreza, przekroczył chwilę po dwudziestej drugiej.

O tak! Dziś, Dlaczego Nie! — Uśmiechnął się sam do siebie w myślach i popchnął hebanowe drzwi knajpy, zostawiając za sobą chłodne marcowe powietrze. Przywitał się z ciepłem i zapachem alkoholu, którego potrzebował, żeby wybić sobie z głowy myślenie o chłopaku, a knajpa okazała się pełniusieńka.

Jakby nie było, ten diabeł ma pełno znajomych — pomyślał o Sanderze.

Rozejrzał się za nim wokoło. Półnagie dziewczyny przechadzały się z kolorowymi, wymyślnymi drinkami w dłoniach, a obwieszeni złotymi łańcuchami faceci palili zioło w boksach. Kawałki z nowej płyty Sandera z ciężkim rapem leciały z głośników, ale jego nigdzie nie było widać na horyzoncie.

— Oooo ty skurwikłaku! Co tak późno? — zarzucił mu uchlany już solenizant, wyskakując Kyle'owi zza pleców. Albo właściwie to jeszcze niewytrzeźwiały.

— Miałem trochę roboty. Wstałem o piątej, musiałem odpocząć — wytłumaczył się solennie przed kumplem.

Przed nikim nigdy tego nie robił, ale Sander był wyjątkiem. Niski, przypakowany kolo w hawajskiej koszuli i opaską na czole, spod której sterczały kasztanowe dready. Bardziej wyglądał na reagge rastamana niż na rapera, ale to był Sander. On mógł wyglądać jak chciał, a i tak wszyscy słuchali jego muzyki. Był jedynym przyjacielam Kyle'a, jeszcze od czasów liceum. Razem kończyli uniwersytet. Później ich ścieżki zawodowe się rozeszły, ale przyjaźni nigdy.

Słodki zapach papierosówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz