Rozdział 15

157 17 6
                                    

Kyle obudził się w szpitalu. Bolała go głowa, czuł opuchliznę na twarzy, a w gardle miał sucho jak na Saharze. Ledwo mógł otworzyć oczy, bo były tak zapuchnięte, a bark i rękę miał zawiązane bandażem. Jedną nogę miał ciężką jak z ołowiu. Przy łóżku siedzieli rodzice i brat. Dotarło do niego, że miał wypadek. Nie miał pojęcia ile minęło czasu.

— Synku, Boże, dobrze że się obudziłeś — łkała mama. — Nic się nie martw, jesteś cały. Wyjdziesz z tego.

Kyle uścisnął jej rękę, którą czuł w swojej zdrowej, ale wcale nie czuł się cały. Przypomniał sobie o Jasie i serce pokruszyło mu się na tysiąc małych drobinek, jakby było ze szkła, a odłamki raniły duszę, wbijając się boleśnie w każdy fragment jej jestestwa. Nie obchodziło go ciało, obchodziła go dusza, która teraz zwinęła się w kłębek i płakała. Spojrzał na brata. Jego wzrok mówił wszystko. Wiedział od razu. To on pobił Ethana wtedy na studiach. Znał ból, który czuł Kyle i teraz rozpoznał go w jego oczach.

— Kto znów cię tak urządził? — zapytał, ale Kyle odwrócił wzrok i nic mu nie odpowiedział.

Było mu wstyd, że znów dał się tak podejść. Jak desperat. Słabeusz. Głupiec.

Wbił oczy w drzwi i gapił się w nie tak przez trzy tygodnie, licząc, że zjawi się w nich chłopak o szaro-niebieskim spojrzeniu i jasnych włosach. W tej swojej bluzie z kapturem, pachnący czymś słodkim i papierosami. Jase. Łudził się, że przyjdzie i powie, że to co powiedział, to nieprawda, że zaszło nieporozumienie i że nie to miał na myśli. Albo dowie się o wypadku i przyjdzie, żeby chociaż powiedzieć, że żałuje. Cokolwiek, ale że się zjawi, nawet jeśli to, co miałby powiedzieć, byłoby kolejnym kłamstwem. Kyle wolał to kłamstwo niż nic. Wolał znów być głupcem niż być samotny. Bez niego. Chciał go choć trochę. Trochę jego uwagi. Trochę.

Nic z tego. Jase nie przyszedł, a Kyle płakał każdej nocy, gdy zostawał sam. Jak dziecko. Ciężko było mu się powstzrymywać w dzień, żeby matka, która przesiadywała u boku jego łóżka całymi dniami, nie pytała, ale w nocy nie dawał rady. Czuł się jak opuszczony, załamany człowiek, któremu ledwo biło serce. Czasem myślał, że może byłoby lepiej, gdyby nie przeżył wypadku. To było zbyt trudne, żyć ze świadomością, że ktoś, kogo pozwolił sobie pokochać, miał go za nic. Potraktował jak narzędzie.

Któregoś dnia kurier przyniósł kwiaty. Z ręką na temblaku i wciąż w kołnierzu ortopedycznym, nie był w stanie sięgnąć po bilecik. Siłą próbował usiąść pomimo bólu w zaśrubowanej nodze od kostki aż po kolano. Szarpał się, chcąc koniecznie zobaczyć, co było tam napisane, ale nie był w stanie. Opadł na łóżko zdjęty dotkliwym bólem całego ciała.

Mama mu przeczytała:

— Wracaj do zdrowia. Sander.

Wtedy rozpłakał się na jej oczach. Już nie wytrzymał. Liczył, był niemalże pewny, że kwiaty były od Jase'a. Nic z tego. Kyle naprawdę nic dla niego nie znaczył. Jase wymazał go ze swojego życia. Ba! Nigdy przecież tak naprawdę nie był jego częścią. To uświadomienie było najgorsze. To było nie do zniesienia.

Po trzech tygodniach agonii w szpitalu wrócił do domu, a agonia wciąż trwała. Przeniosła się tylko z miejsca na miejsce. I choć Kyle się zarzekał, że weźmie się za siebie, to znów popłynął w alkoholu. Nie potrafił sobie poradzić z upokorzeniem, tęsknotą i tym, że był taki głupi i że niestety wciąż kochał tego chłopaka o hipnotyzującym spojrzeniu. Wybuchał płaczem za każdym razem, gdy tylko przypominał sobie jego słowa „nie chce się z nikim tobą dzielić", „nie odtrącaj mnie", „chcę być twoim Chasem". To było nieprawdziwe, a on w to uwierzył całym sobą. Najgorsze było jednak to, że wciąż w to wierzył. Wtedy znów były łzy i w ruch szedł alkohol. Dawał wytchnienie. Motor poszedł na złom, więc nic innego mu nie zostało. Poza tym nie byłby nawet w stanie go odpalić. Wciąż z ręką na temblaku, śrubą w piszczelu i podrapaną twarzą płynął dalej w morzu alkoholu i przestał odróżniać porę dnia od nocy. Jak w letargu. Wtedy nic nie czuł. Mógł odpocząć od oskarżeń, ciągłej analizy co zrobił nie tak, gdzie zawinił. Bo w jego umyśle to on był winny, nie Jase. Tam w jego umyśle Jase wciąż był jego kociątkiem. Kochał go. Ten nieprawdziwy Jase, który mówił, że mu zależy. Chciał żyć w tej ułudzie. Chociaż tam. Tam mógł być z nim.

Słodki zapach papierosówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz