Rozdział 11

202 18 2
                                    

Im dzień mijał, tym Kyle był bardziej wściekły. Jase nie dawał znaku życia, ale też niby jak miał dać? Wciąż ani nie kupił telefonu, ani nie używał tego, który dał mu Kyle.

— Już ja się z tobą policzę smarkaty gnojku! — Chodził po domu i złorzeczył na niego.

Potem nastał wieczór i kolejna bezsenna noc. Jase się nie zjawił. Ani u Kyle'a, ani w Why Not. Wtedy Kyle zaczął się martwić.

Pewnie jest chory jak diabli. Dobrze, że zabrał leki. Oby tylko szybko poczuł się lepiej — myślał z troską, leżąc w łóżku. W niepamięć puścił wzmiankę o randce, choć znów czuł zawód. Liczył na to spotkanie.

Kurwa, znowu się łudzę? — pytał sam siebie, a potem zasnął i spał nerwowym snem. Co chwila się budził i czuł znów tę pustkę, bo Jase'a nie było obok. — Kurwa tęsknię za nim. Jak to możliwe? — mamrotał w półśnie.

Nazajutrz wstał dość późno. Spojrzał na kalendarz. Lada dzień miał minąć termin dostarczenia zdjęć do Rokh, dlatego chcąc oderwać myśli od Jase'a, usiadł do komputera i znów otworzył plik ze zdjęciami. Zaśmiał się sam z siebie, bo przecież znów musiał na niego patrzeć. Wtedy odezwał się jego telefon. Zerknął na ekran. Wyświetlał się na nim numer telefonu, który dał Jase'owi.

Nareszcie! — pomyślał i złapał szybko za aparat. Uśmiechnął się, gdy zobaczył wiadomość.

"Gotowy na randkę? Masz dziś czas? oxox Chase"

Najbardziej podobało mu się to "oxox Chase". To on go tak nazwał. Serce zabiło mu mocniej.

"O której i gdzie? Mam po ciebie podjechać? oxox Kyle" — wysłał w odpowiedzi i zaśmiał się jak hiena.

"Przedrzeźniasz mnie? oxox? Strzelę focha i nici z randki, a już wybrałem restaurację. La Yeon. Dziewiętnasta? oxox Chase ;)"

Kyle zaśmiał się z jego żartu, ale zdziwiła go nazwa restauracji. Znał to miejsce.

— La Yeon? — zapytał sam siebie na głos i uniósł brwi. — Trzy gwiazdki Michelina. Na trzydziestym dziewiątym piętrze Gherkina mieszczącego się w dzielnicy City. Elegancko. Drogo w cholerę. Chcesz mi zaimponować? Przyjdziesz w bluzie z kapturem? — zadrwił. — Coś mi się wierzyć nie chce — kwestionował i spojrzał w stronę szafy. — Niby w co JA się ubiorę? — zapytał i wrócił wzrokiem do telefonu.

To było takie niesamowite, że Jase w końcu napisał.

"Pasuje. Będę punktualnie. Jak się czujesz?" — zapytał w odpowiedzi. 

Telefon zawibrował mu w dłoni dwie sekundy później.

"Dzięki tobie, dobrze. Podziękuję ci osobiście, jak się spotkamy"

Kyle uśmiechnął się znów sam do siebie, a po chwili roześmiał głośno. Złość odpłynęła i nie było po niej śladu. Poczuł znajome już pożądanie. Nie mógł się doczekać tego spotkania.

Dwie godziny później stał przed lustrem i po raz czwarty przebierał koszulę. W każdej wydawało mu się, że wygląda jak idiota. W końcu został w czarnej. Rozpiął pod szyją i wpuścił do eleganckich spodni. Włosy zaczesał do tyłu, odsłaniając wygolony bok. Dawno nie czuł takiego zdenerwowania. Pociły mu się dłonie.

— Dobrze, że kupiłem ten samochód — mówił sam do siebie na głos, gdy był w drodze. — Nie wygniotę koszuli i będę miał czyste buty.

Naprawdę chciał wypaść dobrze. Kiedy wjechał windą na najwyższe piętro hotelu i stanął w sali restauracyjnej, zanim jeszcze kelner zdążył do niego podejść, wyłowiły go z półmroku oczy Jasea. Siedział przy stoliku przy samym oknie. Uśmiechnął się do niego, a on odwzajemnił uśmiech. Kyle widział tylko jego. Te uśmiechnięte szaro-niebieskie oczy, dwa rzędy białych zębów i... czarną, luźną koszulę z kołnierzykiem, rozpiętą pod szyją, potęgującą kolor jego jasnych włosów. Wyglądał jak jakiś mroczny anioł, który przyszedł po niego by go zabrać w odmęty piekieł. 

Słodki zapach papierosówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz