10. Madhouse (dom wariatów)

280 21 1
                                    

Właśnie wracam do domu. Idę sobie chodnikiem i patrzę na tych wszystkich ludzi. Idą szczęśliwi, pewnie dlatego, że jest przepiękna pogoda, sobota, dzień kiedy można w spokoju się z kimś spotkać lub po prostu usiąść i pomyśleć nad swoim życiem. I pewnie nie uwierzycie mi, że każda napotkana przeze mnie osoba się uśmiecha, ale to dziwne bo wszyscy, których spotykam wydają się być szczęśliwi. Tylko ja idę z obojętnym wyrazem twarzy. Nie wiem co czuć, po tamtej rozmowie z Kornelią czuję się wypalona. Nie wiem co myśleć. Dlaczego wogóle tak się przejmuję? Wkońcu to on jest dupkiem. Jak można zrobić coś takiego dziewczynie. Od początku wiedziałam, że on nie jest słodkim i milutkich chłopcem, lecz nie myślałam, że on potrafi traktować dziewczyny jak przedmioty, bawić się nimi... Traktować je jak rzecz, którą kupisz, a jak ci się znudzi to tę odkładasz i bierzesz nową. On jest okropny, po co ja wogóle wiązałam z nim jakiekolwiek nadzieje...? Tak. Powinnam nie zwracać na niego uwagi. Przecież skoro wiem jaki on jest nie będę się za nim uganiać ani dawać mu, nam jakie kolwiek szanse. On nie jest dla mnie jeśli jakaś dziewczyna ma ochotę na jakiś tam romans to proszę bardzo, ale nie ja. To nie mój typ. Znajdę swój ideał, chodźbym miała na niego czekać całe życie. A pozatym i tak mi się nie śpieszy z miłością, w końcu mam wspierających i (mam nadzieję) kochających mnie przyjaciół. A dla mnie w miłości chodzi właśnie o wsparcie, miłość i wzajemne zrozumienie. Także postanowione. Luke to rozdział zamknięty (o ile wogóle był otwarty). Może on kiedyś także spoważnieje i będzie potrafił pokochasć na prawdę. Wracając do Kornelii. Ile ona mósiała wycierpieć. Uważam, że jest bardzo silna i nic jej nie zniszczy. Mimo tego, że miała z Lukiem taką nieprzyjemną historię, to zostali, na pewno nie przyjaciółmi, ale dobrymi znajomymi. Jeśli ona potrawi sobie poradzić to ja też muszę.

Całą drogę pokonałam tak rozmyślając. Słońce było już wysoko na niebie. Teraz kiedy już poukładałam sobie wszystko mniej więcej w głowie mogę znów być tą promienną i ciesząca się z życia Rose.

Kiedy weszłam do domu zauważyłam, że było bardzo cicho i zdaje mi się, że niekogo nie ma w domu. Teraz, dopiero gdy jestem w mieszkaniu przypominam sobie o Michaelu i Ashtonie. Co się z nimi pózniej działo (po moim odjeżdzie z Kornelią) i co tak właściwie robili w czasie imprezy? Zajżałam do kuchni. Okej mamy chyba nie ma. Weszłam powoli na górę. Zajżałam powoli do pokoju Ashtona. To co tam ujżałam przeraziło mnie nieco. Ash siedział skulony na łóżku, trzymał się za nogi kołysząc na boki i mówiąc samemu do siebie coś pod nosem. Co on na chorobę sierocą zachorował czy co?! (jest taka choroba xd) Wyglądał jak dziecko specjalnej troski.

-Ash co się stało?-zapytałam z nutką wachania i strachu w głosie. Na co ten spojżał na mnie. Jego spojżenie również wyrażało strach ale i bół. Patrzyliśmy tak na siebie jakby nasze spojżenia miały przekazać wszystkie informacje, wszystko co chcemy powiedzieć. Przysiadłam się do niego i mocno przytuliłam.

-Rose obiecaj, że nikomu nie powiesz.-odsunął się ode mnie i spojżał mi w oczy.

-Przyżekam.

-Wczoraj kiedy byliśmy przy barze, nie to straszne.....

-Ashton wiesz, że jestem twoją siąstrą i wiesz, że uważam cię za wielkiego idiotę i za mocno doedukowaną małpę, ale wiec, że mi możesz wszystko powiedziedź.-Chciałam coś jeszcze dodać na temat tego co o nim myślę ale uznałąm, że to zły moment- Wkońcu jesteśmy rodziną.-powiedziałm, chociaż brzmiało to jakbym się pytała. Jack spojżał na mnie i chyba bił się z myślami, co zajeło mu dość dużo czasu jak na tak "doedukowaną małpę". Wkońcu odpowiedział:

-Wczoraj na imprezie, wiesz, że nic nie piłem, ale Jack za to dużo, za dużo...Zaczoł coś bredzić o mace pace, aż w pewnym momencie jak ściągaliśmy go z parkietu on mnie pocałował...

Czytając życieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz