Siódmy

88 8 0
                                    

Alice

    

      Mija drugi miesiąc pracy Brian'a w stacji. Will cieszy się jak dziecko mając w ekipie faceta. Do tej pory narzekał, że jest otoczony babami i zaczyna gadać jak my. Jeszcze trochę a zacznie nosić kiecki i pić kolorowe drinki a nawet depilować okolice bikini.

"Nowy", bo tak mówimy na B., co nieziemsko Go wkurza, naprawdę zna się na rzeczy. Reaguje bardzo szybko. Nie zastanawia się tylko działa. Już nie raz byłam świadkiem jego umiejętności i jestem pod ogromnym wrażeniem. Ma to we krwi. I pomyśleć, że w młodości był skory do bujek i raczej zadawał ból i krzywdził, niż ratował kogokolwiek. Chyba, że chodziło o mnie. Wtedy nie zwracał uwagi na nikogo, tylko parł do przodu jak taran.

Wkroczyliśmy w nowy rok w całkiem dobrych humorach. Jest początek lutego, ale mróz i śnieg nie odpuszczają. Wykorzystałam trochę świątecznego urlopu i pojechałam do rodziców i brata. Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i musiałam wrócić do mojej rzeczywistości, w której co rusz, przewija się pewien wkurzający, zapatrzony w siebie i przystojny dupek. Czego jak czego, ale Bóg urody mu nie poskąpił... co innego z inteligencją. Nadal nie może zrozumieć, że nie mam ochoty z nim gadać. Relacja pozasłużbowa nie wchodzi w grę. Nadal go nie cierpię. Gdybym mogła, zmięła bym go jak kartkę papieru i wrzuciła do kominka na podpałkę. Nawet nie przeszkadza mu to, że od dnia rozpoczęcia pracy zarzucam Briana najbardziej durnymi zadaniami. Nie raz widziałam jak zagryza zęby i wykonuje polecenia. Czuję dziką satysfakcję.

Siedzę w swoim fotelu i wracam myślami do czasów, kiedy się przyjaźniliśmy. Każdy dzień przynosił coś innego i niepowtarzalnego. Były wspinaczki, kąpiele w jeziorze i wyprawy nad wodospad. Ogniska i imprezy ze znajomymi. Jazda konna i indiańskie obrzędy. Byłam tym wszystkim oczarowana. Nawet on mnie oczarował.
Na usta wypływa mi uśmiech.
Wysoki, pryszczaty i mało atrakcyjny gnojek, o błękitnych oczach. Za to fajny kumpel i przewodnik.

Humor diametralnie mi się zmienia w raz z tokiem moich wspomnień. Wściekam się sama na siebie. Jak mogłam dopuścić, do tego, żeby się do mnie zbliżył a potem wbił mi nóż w plecy.
Odkładam właśnie oglądane czasopismo i zaczynam przechadzać się po domu. Dlaczego nadal mnie to tak boli? Dlaczego nie potrafię zapomnieć?

Z moich gdybań wynika tylko jedno- ból głowy. Wogóle słabo się dziś czuję. Na ostatniej akcji dwa dni temu, porządnie przemokłam. Pech chciał, że mieliśmy szkolenie przy wodospadzie i ześlizgnęłam się z oblodzonego głazu wprost do wody. Co z tego, że sięgała mi ledwo do kostek skoro wlała się do butów. Nic przyjemnego przy temperaturze sięgającej minus dwudziestu stopni Celsjusza i braku rzeczy na zmianę.
Na samą myśl moje ciało zaczyna drżeć a pot oblewa mi plecy. Jak na złość odzywa się krótkofalówka.

- Baza 1 do Szefowej.

Mam ochotę nie odbierać słysząc jego głos. Jedyne o czym zaczynam marzyć, to gorący prysznic, równie gorąca czekolada z rumem i cieplutki kocyk przy kominku. Niestety mam obowiązki. Wzdycham ciężko.

- Słucham Baza 1.- odzywam się w końcu.

- Zeszła lawina w okolicy Thunder Mountain. Trójka pod śniegiem, dwoje pozostałych ich szuka. Helikopter już leci. Będzie za pół godziny.- Mówi B.
Jak na złość zaczynam kaszleć.

- Nie zdążę zjechać do Bazy. Jest możliwość, aby zgarnęli mnie z polany?- chrypię.

- Zapytam i dam znać. A tak na marginesie powinnaś zostać w domu.

- Na szczęście ty o tym nie dacydujesz.- Syczę wściekła.- Czekam na informacje.- rzucam oschle i rozłączam się.

Cholera, że teraz musiałam trafić na tego kretyna kolejny raz w swoim marnym życiu.

Zamknięci w friendzoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz