Alice
- Kurwa mać!- stękam.
Stoję przed drzwiami domu Briana i sama nie mogę uwierzyć w swoją głupotę. Ruszam żwawym krokiem do gabinetu. Za dziesięć minut powinnam być spowrotem. Muszę przewietrzyć umysł.
Wpadam do gabinetu jakby się za mną paliło. Zatrzaskuję drzwi i oddycham z ulgą.- Jaka ty jesteś głupia!- śmieje się sama z siebie.- Zakochać się znowu w tym samym dupku. Trzeba mieć fart jak ja. Nie ma co. Kretynka!
Kompletuję potrzebny sprzęt i chowam do torby. Muszę tam wrócić i pomóc jego mamie.
Gdy tylko spowrotem przekraczam próg domu słyszę rozmowę. To B. rozmawia z matką. Podchodzę nieco bliżej niepewna jej reakcji. Gdy tylko obydwie twarze na raz odwracają się w moją stronę, uśmiecham się i witam.
- Dzień dobry Pani Cote. Jestem Alice. Pamięta mnie Pani?
- Wnuczka Tremblay'a. Tak pamiętam. Co tutaj robisz?- pyta dość obcesowo.
- Jestem lekarzem. Prowadzę gabinet w miasteczku...
- To wiem. Co robisz tutaj?- przerywa mi dość niemiło.
- Zemdlała Pani. Brian poprosił o pomoc.- informuję ją.
- I tylko tyle?- pyta zaciekawiona patrząc mi prosto w oczy.
Waham się chwilę nad odpowiedzią. W tym czasie Brian zaczyna uważnie mi się przyglądać. Co raz bardziej się denerwuję. Kobieta jest napastliwa.
Ilekroć spotykałam się z Brianem w dzieciństwie, w jego domu, zawsze martwiłam się, że spotkam jego matkę. Bałam się jej. Teraz to wróciło. Ręce zaczynają mi się trząść. Zbieram się w sobie przypominając, iż jestem dorosła a osoba przede mną stara i schorowana.
- Mam pomóc czy będziemy nadal dyskutować o powodach mojej wizyty?- odpowiadam pewnie podchodząc do stolika, na którym kładę torbę i rozpinana ją wyjmując potrzebne przedmioty.
- Dziadek byłby z Ciebie dumny.- odzywa się w końcu lekko uśmiechając.- Działaj, ale nie obiecuj sobie zbyt wiele. Mam raka w ostatnim stadium. To, że jeszcze chodzę zakrawa na cud.
- Kiedy Panią zdiagnozowano?- pytam zaciekawiona.
- Jaka Pani. Mów mi Martha. W końcu jesteśmy jak rodzina.- klepie mnie w dłoń, którą właśnie pobieram jej krew do badań. Uśmiecham się do niej nie wierząc, że to ta sama osoba, która pamiętam sprzed lat.
Tamta Martha była wiecznie pijana. Obrzucała wszystkich dookoła obelgami. Drwiła z sukcesów szkolnych i sportowych syna. A męża miała za nic. Nie mówiąc już o ojcu, którego wręcz nienawidziła. Podobnie jak ja.- Dobrze Martho. To kiedy?- dopytuję.
- Pół roku temu. Byłam u znajomych w Vernon i zemdlałam. Podobno dostałam też drgawek. Początkowo w szpitalu podejrzewali guza mózgu, ale po dodatkowych badaniach wyszło, że to rak macicy z przerzutami. Nieoperacyjny.- odpowiada a mnie robi się jej żal. Brian patrzy przez okno, intensywnie nad czymś myśląc.
- Dlaczego przyjechałaś?- odzywa się w końcu do matki.
- Już mówiłam. Bo ty wróciłeś. Bez Ciebie nie miałam tutaj nikogo.- odpowiada.
- Przecież Twój ojciec tu mieszkał. A tak został sam bez opieki.- mówi z wyrzutem.
- I co? Miałam patrzeć jak ślini się na widok dziewczynek idących do szkoły!?- wykrzykuje a ja i Brian patrzymy na siebie niedowierzając.
- Ty...ty wiedziałaś?- pyta Brian.
- Ja!?- pyta i widzę w jej oczach ból i strach. W kącikach jej oczu zaczynają gromadzić się łzy.- Ja byłam jego ofiarą.- mówi płacząc.

CZYTASZ
Zamknięci w friendzone
ChickLitAlice Firth jest lekarzem oddziału ratunkowego w Victorii w Kolumbii Brytyjskiej. Po śmierci męża i syna wyjeżdża na przymusowy urlop w góry, gdzie zamiast dochodzić do siebie popada w co raz większą depresję. Brian Cote jest inżynierem pożarnictwa...