Rozdział 6

3 2 15
                                    

   Jak postanowiła, tak zrobiła. Wstała godzinę po północy. Dokładnie wiedziała, jak się przedrzeć do obozowiska. Robiła to niezauważenie, gdy wracała z chrustem na ognisko już tak wiele razy. Wiedziała dokładnie, gdzie jest drzewo, przy którym są jej przyjaciele.

Doszła, widzi co tam jest, wie już jak się sprawy mają. Nie miała szans. Czterdziestu na nią, jedną, samą. Zabrała przecież ze sobą tylko jeden kołczan i zużyła jedną strzałę na dzika. Nawet z tymi trzema nożami jakie ma przy sobie, nie da rady. Racja, może zestrzelić wartowników, a potem szybko odciąć towarzyszy od drzewa i uciekać, ale woli nie ryzykować. Musi kogoś szybko zawiadomić.

Jej koń stał po drugiej stronie polany obok reszty. Miała szansę do niego podbiec na około, dosiąść oraz szybko dogonić księcia, który by im pomógł, albo dojechać do najbliższego zamku i błagać o pomoc.

Wybór był prosty. Wolała prosić o pomoc osobę, którą zna, która na pewno jej pomoże.

Ruszyła, nie było czasu na zastanawianie się. Jeszcze tylko kilka metrów i będzie obok koni. Już jest, szybko, wsiadaj na oklep, odetnij linę. Jedź, jedź, jedź! Szybko, teraz możesz być zauważona, niewiele zdołają zdziałać, jak będziesz galopować przez las!

Gałęzie biją ją po twarzy, trudno, trzeba biec przed siebie. Jeszcze ma szansę uratować swoich przyjaciół. Jest już na dziedzińcu, trzeba tylko jeszcze dogonić księcia Parina.

-_-_-_-_-_-_-

- Tak, teraz mamy konie dla nas, dowódców najgroźniejszej szajki- odezwał się mężczyzna w czarnej czapeczce. - I co dzieciaki, łyso wam pewnie, daliście się podejść takim niezdarom jak my. Hahahahahaha- śmiał się ochrypłym oraz ironicznym tonem mężczyzna.

- I co my teraz z wami młokosy zrobimy? – spytał się drugi pajac w czerwonej czapce z daszkiem.

Przedrzeźniali się z nimi w ten sposób, odkąd ich złapali w ich własnym obozie. Dla całej ich piętnastki to było nieprawdopodobne, że ich zaszli i pokonali. Nie wiedzieli jednak, że jest osoba jeszcze bardziej zdziwiona całą tą sytuacją, nie wiedzieli, że piętnaście metrów od ich obozowiska Salina przygotowała łóżko dla rannej, a sama poszła spać.

Po następnej godzinie tortur ze strony atakujących zaczęło się coś dziać. Usłyszeli radosne rżenie koni. To Salina przyszła ich ratować! Nie, ona wsiada na oklep na swojego konia, odcina sznurek, odjeżdża, odjechała ich ostatnia deska ratunku. Teraz mogą się załamać, ich przyjaciółka, przywódczyni pozostawiła ich na pastwę losu.

-_-_-_-_-_-

- Panie, przepraszam, że budzę, ale jakaś dziewczyna przyjechała na koniu, mówi, że musi się pilnie z panem zobaczyć. -odezwał się dowódca straży przybocznej księcia Parina.

- Wprowadź ją za chwilę-odezwał się zaspanym tonem Parin, po czym wstał, nałożył na siebie spodnie oraz koszulę i się przeciągnął.

Strażnik słysząc ciche zezwolenie na wprowadzenie jeńca, wprowadził ją do środka, a sam stanął przy kotarach. Kiedy książę się rozbudził oraz poznał osobę, która do niego przyjechała stanął jak zamurowany, chyba tylko dziewczynie nie zabrakło odwagi, by przemówić.

- Witam waszą wysokość, księciu Parinie. Jest mi bardzo przykro, że musiałam wybudzać pana z odpoczynku nocnego, lecz moi przyjaciele potrzebują pomocy, a ja sama sobie nie poradzę. - odezwała się dama w szarej pelerynie.

- Dziewczyno, mówiłem ci przecież, jak do kogoś mówisz zdejmij kaptur-warknął na nią wartownik.

-Nic nie szkodzi, mi to nie przeszkadza, poznałem już ją, uratowała mojego bratanka, więc prócz wspomnienia o tym królowi Oramme mogę pomóc jeszcze jej towarzyszom. Usiądź i mów proszę co się dzieje, damo w pelerynie. -odezwał się przyjaznym tonem książę, wiedział, że skoro tu przybyła w środku nocy musi mieć ważny powód.

Strażnicy KrólestwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz