Rozdział 9

3 2 1
                                    

Od razu po spotkaniu Salina wyszła z wieży, w której mieścił się gabinet króla i udała się na dziedziniec zamkowy, po czym wyszła poza zamek. Ruszyła w stronę lasu.

Gdy doszła do pierwszych zarośli usłyszała szelest, a kątem oka zobaczyła ruch. Nie rozpoznała osoby, która się czaiła, nie miała jak. Wiedziała za to jedną rzecz, tak chować, umie się jedynie Elaiza. Nie mogła się długo zastanawiać. Weszła za nią w krzaki.

Skradała się w stronę, z której dobiegały głosy. Po krótkiej chwili doszła do polany. Nie wyszła z krzaków, czekała w nich, nasłuchiwała, obserwowała. Doskonale wiedziała, że spędzili noc w zimnym lesie bez ognia, można to było poznać po ich minach.

-Witajcie moi towarzysze – powiedziała i się przemieściła. – Jestem duchem waszej towarzyszki Saliny, która zginęła w zamku po bitwie. Hihihi. Znajdźcie mnie, jeśli umiecie – zażartowała z nich, po czym znowu się przemieściła. Tym razem jednak zamiast od razu się odezwać odczekała chwilę w bezruchu. Jak odwrócili się wszyscy do niej plecami wyszła zza krzaków. – No naprawdę, tak słabo pilnujecie tyłów, mogłabym w was nożem rzucić, a zorientowalibyście się dopiero wtedy, gdy wasz kolega Piere był już ranny bądź martwy. Ach, nie dziwię się, że tamci was zaszli i związali.

Wszyscy na jej głos odwrócili się jak na komendę i rzucili się na nią. Wszyscy byli szczęśliwi, że ją widzą. Nikt nie umiał pojąć jej szczęścia, przecież jeszcze przed bitwą w zamku była na nich wściekła, ale w zamku uratowała ich. Jej najbliżsi przyjaciele wpadli jej w ramiona i mocno uścisnęli, od razu zasyczała, odepchnęła ich i się cofnęła łapiąc się za ramię. Nikt tego nie skomentował, spojrzeli tylko na nią mało rozumiejącym wzrokiem.

-Takie tam draśnięcie, ale boli – powiedziała i uśmiechnęła się uspokajająco. – Król nas zaprasza do zamku, ma zamiar nas wytrenować, a potem udzielić nam swego pełnomocnictwa, jeszcze nie znam szczegółów, gdyż ustalenia odbyły się podczas ustaleń co ze mną zrobić – powiedziała, a gdy zobaczyła, że nic nie rozumieją zaśmiała się. – Tak, wiem zagmatwana sprawa.

W tłumie koni odnalazła swojego wierzchowca, po czym go przytuliła. Wiedziała, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej już nigdy by go nie zobaczyła. Jej przyjaciele zabrali się za zbieranie obozowiska, a ona stała przy swoim najstarszym przyjacielu.

Gdy wszyscy się zebrali i postanowili wsiadać na konie, dopadła ją słabość, pozostałość po swojej pierwszej bitwie. Nie dała rady, jak tylko podciągała rękę do siodła, przeszywał ją dotkliwy ból. Nigdy nie czuła się tak beznadziejnie. Jej towarzysze czekali już na koniach, a ona próbowała się na niego wdrapać. Dlaczego dla niej było to tak niezręczne? Dlatego, że zawsze to ona była pierwsza na koniu.

Jak się okazało, jej konna przyjaciółka, Britty – jej klacz – postanowiła jej pomóc, aby czuła się lepiej. Uklęknęła i czekała, aż jej pani na nią wsiądzie. Salina skorzystała od razu, gdy tylko wsiadła, Britty się podniosła i ruszyła na przedzie.

Gdy dojeżdżali do mostu zwodzonego, zauważyli, że strażnicy się niepokoją. Przywódczyni szarych peleryn westchnęła, po czym poprawiła się w siodle i skrzywiła z nagłego bólu w zranionym ramieniu.

-Spokojnie, to my, szare peleryny – zakrzyknęła do strażników. Od razu się uspokoili. Nikt się nie spodziewał ich tak wcześnie. Minęli most i wjechali ma zamkowy dziedziniec, gdzie roiło się od służby.

Nadszedł czas na zsiadanie. Tym razem rozumny konik, pamiętając jak jego pani nie mogła sobie poradzić z wsiadaniem od razu klęknął. Salina bardzo wdzięczna swej towarzyszce poprosiła stajennego, by dał jej dodatkowe jabłko. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że dla tak pomocnego wierzchowca się ono nie należy.

Strażnicy KrólestwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz