Styczeń 1889
Budapeszt, WęgrySłońce zawieszone wysoko, choć powinno, wcale nie dawało wiele ciepła. Był środek stycznia, chłodny miesiąc, ale to nie przeszkadzało młodzieży we wspólnym spędzaniu wolnego czasu.
Grupka szesnastoletnich chłopców szła właśnie ze szkoły, by jak najszybciej dotrzeć na Plac Broni, gdzie mieli spędzić dzisiejsze popołudnie.
— Za moment was dogonię — zakomunikował wysoki chłopak, ubrany nad wyraz elegancko, po czym ruszył w stronę stoiska z przysmakami.
Reszta chłopców, albo go nie usłyszała, albo zignorowała, bo żaden z nich nawet się nie zająknął. Po prostu dalej szli. Elegancik szybko dokonał transakcji, a następnie rozkoszując się chałwą przeszedł przez bramę wysokiego płotu, dzielącą nudną ulicę i ich ukochany plac broni.
Gdy tylko przekroczył próg bramy zauważył, że wszystko było pokryte białym puchem, tworząc bajeczny obraz.
— Bitwa! — krzyknął jakiś chłopiec.
Tył głowy elegancika nagle stał się mokry i biały. Szybko zdjął swój kapelusz i go obejrzał. Na szczęście był nie uszkodzony. Uśmiechnął się delikatnie i dokończył jeść chałwę. Choć miał już szesnaście lat i powinien zachowywać się jak przykładny dorosły, dołączył do pozostałych chłopaków. To miejsce sprawiało, że czuli się jak dzieci. Żadnych dorosłych i presji związanej z przyszłością. Tylko tu i teraz z niepewnym i ekscytującym jutrem.
— Hej, Nemeczek — zwrócił się elegancik do młodego chłopca we włosach koloru popołudniowego słońca, gdy razem z nim ukrywał się za jednym sągiem drewna.
— Czele. — Blondynek kiwnął głową, robiąc kolejną kulkę śniegu, którą planował wykorzystać w celu obronnym.
— Widziałeś Gyé? — spytał starszy chłopak, rozglądając się. Jego ciemne włosy wpadły na czoło i zostały pokryte przez pojedyncze płatki śniegu, tworząc piękną abstrakcję. Ciemne policzki pokryły się rumieńcem, który na szczęście nie był widoczny dla kogoś, kto tylko rzuca na niego okiem.
— Nie — odparł. Wybiegł na otwartą przestrzeń, ale po chwili wrócił jakby sobie coś przypominając. — Boka też przed chwilą o to pytał i chyba razem z Czonakoszem poszli po nią — powiedział, stojąc prosto, a gdy Czele podziękował z uśmiechem, pobiegł kończyć zabawę.
Faktycznie, od kilkunastu minut wśród tego hałasu, który towarzyszy większości zabaw, nie było słychać charakterystycznego gwizdania. Czele westchnął cicho i zerknął na swój nowy zegarek. Zastanawiał się co mogło się stać, że Gyémánt nie pojawiła się jako pierwsza, czekając na nich i witając ich z szerokim uśmiechem oraz radosnymi oczami, obok których nie da się przejść obojętnie.
Poprawił swe czarne włosy i poszedł do chłopców, którzy odpadli, uderzeni pięcioma śnieżkami i zajął się rozmową z Kolnayem.
Tymczasem Boka wraz ze zwinnym Czonakoszem przeskakiwali przez niewysoki mur, oddzielający podwórze kamienicy, w której mieszkała ich przyjaciółka.
— Nie sądzisz, że skoro nikt nam nie otworzył, to znaczy, że nikogo nie ma? — spytał Boka, poważnie z małą nutką sarkazmu, której szukający kamienia Czonakosz nie usłyszał.
— Może wszyscy są zajęci i tego nie słyszeli. Te drzwi są bardzo masywne — odparł, podnosząc niewielki kamień.
— Nie wiem czy to dobry pomysł — powiedział Janosz Boka, idąc za przyjacielem.
CZYTASZ
Childhood Love || chłopcy z placu broni ✓
FanfictionWyjątki zdarzają się rzadko. Chłopcy z Placu Broni nie zapraszali do siebie dziewczyn, ale ona była inna. Nosiła chłopięce ubrania, grała z nimi w palanta i cały czas miała zdarte kolana. Po czasie zapomnieli, że jest dziewczynką i traktowali ją ja...