4. Laura

795 38 161
                                    

Gdyby nie mężczyzna, który szedł powoli, zaczęłaby biec. Myśl, że może zostać przyłapana w takim stroju, przyprawiała ją o dreszcze. Dreszcze niewytłumaczalnego strachu.

Uparcie ignorowała Weissa, który zawołał ją po imieniu jeszcze dwa razy. Zwrócił tym uwagę swoich kolegów.

— Pál, jak dobrze cię widzieć. — Jej ojciec nagle się zatrzymał, witając z wysokim mężczyzną, ubranym w czarny garnitur. Włosy miał siwe i osadzone tylko za uszami, jego pomarszczona, naga twarz sprawiała wrażenie sympatycznej.

— Tivadar! — krzyknął, ignorując wysuniętą dłoń jej ojca i po prostu go przytulił. — Tyle lat żeśmy się nie widzieli. Opowiadaj co tam u ciebie. Oh, a to kto? Nie za młoda? — spytał, patrząc na twarz Gyémánt, która ostatkiem sił zmusiła się, aby nie powiedzieć czegoś głupiego.

— To moja córka — odparł Tivadar, wypowiadając trzecie słowo z trudem.

— Oh, wybacz najmocniej — zwrócił się do dawnego znajomego. — Panienko.

Gyémánt uśmiechnęła się delikatnie, pokazując w ten sposób, że nie poczuła się urażona. Nie było to jednak prawdą. Pál objął ramieniem jej ojca i ruszyli dalej przed siebie, powracając wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Gyémánt puściła ramię ojca, dając mu więcej swobody czego nawet nie zauważył lub po prostu nie chciał. Odsunęła się w tył, ale był to błąd, gdyż poczuła dłoń na ramieniu. Szybkim ruchem przyłożyła ponownie chusteczkę do twarzy, spuszczając głowę, a drugą dłoń władając do kieszeni, aby poczuć książkę.

Odwróciła się i ujrzała czerwony sweter. Westchnęła jednocześnie z ulgą i zdziwieniem oraz nutką irytacji. Odsunęła chusteczkę od twarzy.

— Panienko — zaczął Feri Acz, którego poznała po głosie. Uniosła spojrzenie, pozwalając mu poznać swój błękit. — Zgubiłaś parasolkę.

— Dziękuję — odparła, odbierając własność, choć wolała mu ją oddać i nigdy więcej nie brać jej do ręki. Wyglądała z nią totalnie głupio i dziewczęco.

— Gyé!

Z oddali znów było słychać piskliwy głos Weissa, który szedł w jej stronę. Nie wierzyła, że nie potrafił odpuścić po takim czasie. Gdyby była Gyémánt już by się przecież odezwała. Zerknęła za plecy Feriego i miała odchodzić, gdy chłopak spytał czy wszystko w porządku.

— Oczywiście. Muszę już jednak iść — powiedziała, znów zerkając za niego. Chłopcy byli coraz bliżej.

— Rozumiem, ale może podasz mi swe imię?

Uśmiechnął się delikatnie. Miała wielką ochotę odpowiedzieć, że tego nie zrobi, bo zabiera jej cenny czas.

— Laura — mruknęła w chusteczkę, po czym zakasłała.

Weiss, Czele, Czonakosz i Nemeczek zbliżyli się do nich. Gyémánt była pewna, że teraz nie da rady się z tego wywinąć, a chłopcy ją rozpoznają.

— Gyémánt? — spytał Weiss, już enty raz, a szatynka miała ochotę mocno mu przywalić.

Skoro ktoś nie reaguje na imię jakim go wołasz, to znaczy, że pomyliłeś. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?

Pokręciła głową, kasłając i chowając się za Feri Aczem, za co miała ochotę przywalić sobie kijem w głowę. Czuła się okropnie, ale nie chciała już nic więcej psuć, więc odgrywała dalej ten teatrzyk.

— To jest Laura. Dlaczego ją nachodzicie? — spytał Feri, przyjmując pewniejszą pozę.

Weiss się speszył, a Czonakosz wraz z Nemeczkiem zrobili krok do przodu. Czele się nie mieszał, wlepiając swój wzrok w dziewczynę, która nie odważyła się podnieść spojrzenia. Gubili się w swych oczach na tyle często, że była pewna, iż chłopak by ją rozpoznał.

Childhood Love || chłopcy z placu broni ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz