— Gyé, a co ty tutaj robisz? — spytał mokry Nemeczek, gdy zauważył dziewczynę, która szła za Boką.
Przywódca nie miał zadowolonej miny. Czuł, że wszyscy go opuszczają. W ogóle jednak nie spodziewał się, że jego przyjaciółka będzie umawiać się z czerwonymi koszulami.
— Męczę się — odparła, równie wściekła, nie patrząc nawet na Nemeczka.
To spojrzenie jakie rzucił jej wtedy przywódca dobiło ją i zirytowało na maksa, a to, że Gereb okazał się zdrajcą działało podwójnie. Boka odwrócił się w jej stronę. Stanęli oko w oko, stykając się nosami. Rzucali w siebie piorunami. Nemeczek patrzył na nich zdziwiony, nie chcąc się wtrącać w ten niemy kontakt. Natomiast Czonakosz uznał dodanie swoich trzech groszy za cudowny pomysł.
— Gyémánt, wyglądasz seksownie w takim wydaniu, dlaczego częściej nie ubierasz sukienek? Wow — powiedział. Wściekła dziewczyna momentalnie oderwała się od Boki. Patrzyła teraz na Czonakosza, który widząc jak groźnie wygląda, uniósł ręce ku górze. — Żartowałem, chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że czerwone koszule w każdej chwili mogą tutaj przyjść.
— Masz rację. Idziemy dalej — powiedziała i zaczęła iść, ale nikt się nie ruszył.
Odwróciła się w ich stronę i nagle pojęła o co chodziło. Jej policzki pokryły się czerwienią. Była tylko szeregowcem, dziewczyną w sukience i to w dodatku z czerwonymi koszulami. Chłopcy wcale nie musieli za nią iść. Wręcz im nie wypadało. Złączyła swe dłonie i spuściła głowę. Chciała coś powiedzieć. Wytłumaczyć się, ale nagle cała wcześniejsza irytacja i gniew wyparowały w niej, dając na swoje miejsce nieśmiałość, która w ostatnim czasie przychodziła tylko w pobliżu Czelego. Gdy już otworzyła usta, usłyszeli czujesz kroki.
— Szybko do łodzi — powiedział Boka, nie zerkając na dziewczynę.
Nemeczek, Czonakosz oraz Gyé pobiegli za nim. I choć dziewczyna nie powinna, nie widziała co innego mogłaby zrobić. Była niemalże pewna, że jak tylko czerwoni zobaczą karteczkę, będą na nią źli, że nie zatrzymała chłopców z placu broni oraz pozwoliła im uciec. Może i nawet mieliby podejrzenia, dotyczące jej połączenia z nimi.
Czonakosz jako pierwszy dotarł do łodzi. Wyjął z niej wiosło, aby w każdej chwili odepchnąć się od brzegu. Pozostali wskoczyli w biegu. Po drodze Gyémánt prawie wywróciła się, potykając o długą, strasznie niewygodną sukienkę. Na szczęście z małą pomocą młodszego blondyna, udało jej się uniknąć bolesnego spotkania z ziemią.
Niestety zamiast tego mieli inny problem. Czonakosz za nic nie mógł wepchnąć łódki z powrotem do wody. Gdy wcześniej nią przypłynęli za bardzo wryła się w ziemię i teraz nie było szans, aby się odepchnąc. Czasu było coraz mniej. Czerwone koszule były słyszalne bardziej. Gyémánt rozejrzała się, łapiąc kontakt wzrokowy z Czonakoszem.
— Ktoś musi wyjść i pchnąć łódkę — powiedziała i zaraz po tym jak te słowa opuściły jej buzię, tabakarz na brzeg, aby ich pchnąć.
— Tu ktoś był! — krzyknął doniosłe Feri Acz, najpewniej znajdując karteczkę pozostawioną przez Bokę.
Na szczęście czwórka z placu zdążyła już odpłynąć. Czonakosz wskoczył na łódkę, zbijając piątkę z Gyémánt.
— Ciszej, nie mogą nas usłyszeć — odezwał się Boka.
To, aby ich usłyszeć było jednak prawie niemożliwe, gdyż Feri Acz cały czas krzyczał i rozstawiał swoją bandę. Słuchając jego rozkazów, w głowach młodych ludzi pojawiło się zwątpienie i nagły strach, że nie zdążą dopłynąć do brzegu, bracia Pastorowie odetną im drogę, a wartownik dostrzeże z drzewa. Na szczęście udało im się znaleźć na lądzie, zanim Wendauer wszedł na drzewo. Zauważył jednak, iż łódka dobiła do brzegu.
CZYTASZ
Childhood Love || chłopcy z placu broni ✓
FanfictionWyjątki zdarzają się rzadko. Chłopcy z Placu Broni nie zapraszali do siebie dziewczyn, ale ona była inna. Nosiła chłopięce ubrania, grała z nimi w palanta i cały czas miała zdarte kolana. Po czasie zapomnieli, że jest dziewczynką i traktowali ją ja...