23. Ma Na Imię Laura

406 30 65
                                    

Marzec 1927
Budapeszt, Węgry

Siedziała naprzeciwko wysokiego mężczyzny w jej wieku przy małym stoliku w centrum Budapesztu. Na jej ustach cały czas widniał uśmiech, gdy razem wspominali dawne czasy. W niektórych momentach jednak, po zaróżowionych policzkach leciały łzy. Nie dało się ich powstrzymać.

— Gyémánt? — spytał przystojny mężczyzna z brodą i niezwykle mądrymi oczami. Tak strasznie przeciwnymi do tych z dzieciństwa.

— Tak Czonakosz? — spytała, upijając łyka czarnej kawy, która od kilku lat była jej przyjaciółką. Spojrzała na niego spod długich rzęs.

— Jak się mieszkało w Paryżu? Tak nagle zerwałaś z nami kontakt, wyjeżdżając od razu po bitwie o Plac Broni. Dlaczego?

Gyé zaskoczona tym pytaniem z początku milczała, nic nie mówiąc. Było jej głupio, że tak postąpiła, ale nie miała innego wyjścia. Nie chciała wychodzić za mąż za Ákosa.

— Nie byłam w Paryżu — odparła cicho, spuszczając głowę.

Czonakosz zdziwiony potarł delikatnie brodę, nic nie mówiąc. Uważnie na nią patrzył.

— Dzień przed tym jak miałam wyjechać z tatą i Ákosem, udało mi się wydostać z Budapesztu i dostać do całkiem innego kraju. Pozostałam nieznaleziona, nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że ojciec nawet mnie nie szukał. Nawet nie próbował, a wiem to, bo wcześniej zostawiłam mu mapkę do miejsca, gdzie była wskazówką z miastem, w którym byłam.

— Gdzie byłaś? — spytał ciekawy Czonakosz.

— Nie trudno się domyślić — odparła z delikatnym uśmiechem. — Byłam we Włoszech w Weronie.

— O to tam, gdzie rozgrywała się akcja Romea i Julii? — zawołał pytająco mężczyzna.

Gyémánt zdziwiona popatrzyła na niego, zastanawiając się czasem, czy ktoś nie podmienił jej dawnego przyjaciela.

— A skąd to wiesz? Czytałeś?

Czonakosz zaśmiał się cicho.

— Nosz wiesz ty co, przecież w młodości zadeklarowałem się, że nie będę czytał książek, bo to nudne — odparł jakby to było oczywiste.

— Nie, zadeklarowałeś się zaraz po tym jak na jednej się popłakałeś i nie chciałeś, by to się powtórzyło.

— Wiesz, jestem pewien, że to nie tak było — mruknął, popijając kawę.

— Nie, jestem pewna mojej wersji, podnato pamiętam też, jak kazałeś mi przysiąc, że nigdy nikomu nic o tym nie powiem. — Zaśmiała się cicho, przywołując to wspomnienie.

— Dobra, już dobra, wydarzyło się to zbyt dawno byś mogła o tym pamiętać — powiedział, machając na nią dłonią. — Moja córka to uwielbia i czyta prawie codziennie.

Gyémánt zdziwiona zastygła w ruchu z kubkiem przy ustach. Odłożyła go powoli na miejsce.

— Po pierwsze: pokazałeś jej tę książkę, czy ktoś inny, a może sama ją odkryła? Do drugie: dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz córkę? Tyle prezentów ile ciocia Gyémánt musi jej teraz dać!

— Na swoją obronę, nie wiedziałem gdzie jesteś, nigdy nie podałaś dokładnego adresu — powiedział Czonakosz z delikatnym uśmiechem.

— Mogłeś się domyślić — odparła Gyé.

— Typowa kobieta — mruknął, wywracając oczami, na co został delikatnie uderzony w ramię. — Auć to bolało — zawołał, chywtając się żartobliwie za miejsce, gdzie dostał. Gyémánt posłała mu spojrzenie, pod którym uniósł ręce delikatnie ki górze. — Dobra, już opowiadam. Ma na imię Laura.

Childhood Love || chłopcy z placu broni ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz