Gyémánt pognalona spojrzeniem babci, przykleiła na twarz sztuczny uśmiech i wprowadziła gości do środka mieszkania. Ona miała pod opieką trójkę wrogo nastawionych nastolatków, podczas gdy Petra i Tivadar mieli Pála i jego żonę, której imienia jeszcze nie poznała. Nie widziała tutaj sprawiedliwości.
Zerknęła na Rózsę, która z grymasem obserwowała pomieszczenie, w którym były dwa duże okna z białymi, krótkimi firankami. Między nimi stał duży regał z kilkoma książkami, głównie klasykami, takimi jak Romeo i Julia, którego nie mogło zabraknąć, Duma i uprzedzenie Jane Austin, Ostatni Mohikanin Jamesa Coopera, Antygona Sofoklesa, Hamlet czy Zbrodnia i Kara Dostojewskiego. Pomiędzy książkami i na parapetach stały rodzinne zdjęcia, jednak tylko te z Dálią. Na fotelach przewieszone były zaczęte sweterki, które Petra popołudniu dziergała. Nie było tutaj dużo miejsca, ale wystarczająco, aby pomieścić wszystkie ważne osoby, w których skład z pewnością nie wchodziła ta trójka.
— Proszę siadajcie — powiedziała najstarsza kobieta, a Gyémánt zaprowadziła ich do kuchni, gdzie znajdował się stół.
— Dziękujemy za zaproszenie — odezwała się do ojca Gyé, żona Pála, uśmiechając się. Odsłoniła swe białe zęby, które na końcu były farbnięte czerwoną szminką, znajdującą się na jej wąskich ustach.
Szatynka pochyliła głowę, odsuwając swoje krzesło, aby zagłuszyć ciche parsknięcie i mieć czas na powstrzymanie rozbawionego uśmiechu. Po chwili zapanował mały chaos, gdy każdy siadał na swoim miejscu. Gyémánt przypadł dłuższy koniec stołu, pomiędzy bliźniaczkami i naprzeciw Sebenicza, ich brata, który wyglądał za znudzonego, co ucieszyło dziewczynę. Przynajmniej już więcej nie będzie się pchał do jej mieszkania. Pál i Tivadar siedzieli przy krótkich bokach, a Petra i Anna, jak miała na imię żona Pála, którą przedstawił przed chwilą tak samo jak dzieci, usiadły na dwóch pozostałych miejscach.
Babcia wyłożyła wszystko na stół i każdy mógł się częstować czym chciał. Sztucznych uśmiechów nie było końca. Po kilku minutach niezręcznej ciszy między nastolatkami, Petra zarządziła udanie im się do pokoju Gyémánt. Szatynka zacisnęła mocno dłonie w pieści. Nie chciała wpuszczać tych potworów do miejsca, które było jej i nikogo innego.
Starała się w uprzejmy sposób przekazać babci, że to koszmarny pomysł i musi być naprawdę chora jeśli na to wpadła, ale staruszka skutecznie unikała tego, w najlepsze wdając się w dyskusję z Anną, która zainteresowała się sweterkami.
— Nie bądźcie nieśmiałe, dzieci — odezwał Pál. — Idzie się pobawić, wątpię, aby rozmowy dorosłych was interesowały. Same finanse i wspomnienia jak was jeszcze w planach nie było. No! Bądź mężczyzną! — Zwrócił się do syna, który, jak zauważyła Gyémánt, starał się powstrzymać wywrócenie oczami.
— Gyémánt — powiedział jej imię w ten typowy nieczuły sposób, który ukrywał pod cienkim uśmiechem.
Westchnęła cicho i wstała od stołu, odkładając serwetkę na talerz, co miało znaczyć, że już więcej jeść nie będzie. Sebenicz podążył jej śladem, po czym zrobiły to jego siostry.
— Proponuję, abyśmy wybrali się na spacer, póki pogoda jest taka ładna — powiedziała Gyémánt, zwracając się do Rózsy i Ibolyy z sztucznym uśmiechem i zyskując aprobatę w babci i Pálu. — Może akurat ktoś wpadnie pod dorożkę — dodała cicho przez zaciśnięte zęby.
Nie spodziewała się, że chłopak, który to usłyszy zachichota pod nosem. Czy on widział, że miała na myśli też jego?
— Wróćcie za godzinę. Przed zmrokiem — zawołała Anna.
CZYTASZ
Childhood Love || chłopcy z placu broni ✓
FanficWyjątki zdarzają się rzadko. Chłopcy z Placu Broni nie zapraszali do siebie dziewczyn, ale ona była inna. Nosiła chłopięce ubrania, grała z nimi w palanta i cały czas miała zdarte kolana. Po czasie zapomnieli, że jest dziewczynką i traktowali ją ja...